Strefa Schengen jest przez wielu ekspertów określana jako jedno z największych osiągnięć Unii Europejskiej. Możliwość bezwizowego podróżowania po państwach członkowskich zwiększyła mobilność i integrację społeczeństw na bezprecedensową skalę.

Tak komfortowe warunki podróży i swoboda przemieszczania się nie wzięły się jednak znikąd, lecz towarzyszyło im wypracowywanie drobiazgowych przepisów, zasad i reguł, których przestrzeganie stało się w dużej mierze warunkiem sukcesu Schengen. Jak się jednak okazuje, nie wszyscy przestrzegają tych przepisów w równym stopniu mimo interwencji unijnych instytucji.

Po piątkowym spotkaniu kanclerze Niemiec i Austrii – krajów, które czasowo wprowadziły kontrole na granicach wewnętrznych UE – podtrzymali swoje stanowisko, zgodnie z którym domagają się znacznego ograniczenia nielegalnej migracji. W innym wypadku – jak zapowiedzieli – podtrzymają dotychczasowe kontrole. Teoretycznie takie odstępstwo jest możliwe na mocy przepisów z 2015 r. Wówczas to w związku z kryzysem migracyjnym Komisja Europejska zezwoliła na czasowe przywrócenie kontroli, które mogą potrwać do sześciu miesięcy. Władze obu państw podkreślają jednak, że presja migracyjna znacząco wzrosła od 2022 r., co zmusza je do podjęcia tych nadzwyczajnych środków umożliwionych przed ośmioma laty. Tymczasem, choć liczba wniosków o azyl złożonych w Austrii zmalała w stosunku do ubiegłego roku, Wiedeń nie zamierza się wycofać z kontroli. Olaf Scholz poparł to stanowisko, stwierdzając, że dopóki nie będzie istniał kompleksowy system, który ograniczy nielegalną migrację, dopóty odstępstwa od reguł Schengen będą konieczne.

W wolnym tłumaczeniu brzmi to mniej więcej tak: dopóki prawo nie będzie wyglądało tak, jak tego chcemy, dopóty nie będziemy go przestrzegać. Nie brzmi to bynajmniej jak lekcja od europejskich prymusów, którzy na każdym kroku podkreślają prymat wspólnych unijnych przepisów. Nie wchodząc w populistyczne spekulacje, warto jednak zadać sobie pytanie, czy każde państwo może sobie pozwolić na taki krok. Trybunał Sprawiedliwości UE i Komisja Europejska mają na ten temat dość jasną opinię. W maju zarówno Bruksela, jak i TSUE wezwały Austrię do zniesienia kontroli granicznych i zagroziły podjęciem kroków prawnych, jeśli zostaną one utrzymane. W kwietniu ub.r. unijny sąd wydał wyrok wobec austriackich kontroli sprzed sześciu lat, zgodnie z którym wprowadzenie na okres maksymalnie pół roku kontroli granicznych może nastąpić wyłącznie w przypadku poważnego zagrożenia dla bezpieczeństwa i porządku publicznego. Co ciekawe, to Austria, która zgodnie z wyrokiem TSUE nie przedstawiła w 2017 r. wspomnianego wyżej powodu wprowadzenia kontroli, jest także głównym hamulcowym rozszerzenia Schengen o Rumunię.

Kwestionowanie unijnych przepisów lub ich kreatywna interpretacja nie są zjawiskami nowymi, a towarzyszą UE od samego początku. W sytuacjach spornych ostateczna i niepodważalna wykładnia jest przedstawiana przez TSUE, o czym chociażby Polska mogła się przekonać w ostatnich latach co najmniej kilkukrotnie. Słuszne skądinąd nawoływania do realizacji wyroków unijnego trybunału przez Polskę płynące z całej Europy kończyły się licznymi rezolucjami europosłów, krytyką ze strony komisarzy i patem w negocjacjach. Tymczasem dość frywolna postawa Wiednia i Berlina skutkuje jedynie ostrzeżeniem o podjęciu kroków prawnych, choć sam proceder trwa nieprzerwanie de facto od ośmiu lat. W miejsce skargi do TSUE mamy wszczęcie przez KE procedury konsultacji z państwami, które kontrole obejmują, trwającej od kilku miesięcy. Oczywiście nie bez znaczenia pozostaje kontekst w postaci negocjacji paktu o migracji i azylu, który będzie stanowił wykładnię unijnej polityki migracyjnej na najbliższe lata. Postępowanie Scholza i Nehammera można by zatem określić jako strategię negocjacyjną, która ma uspokoić rosnącą w siłę w obu krajach skrajną prawicę i odebrać jej paliwo do wszczynania konfliktów na tle etnicznym. Z pewnym zastrzeżeniem – prawo unijne podobno obowiązuje wszystkich w jednakowym wymiarze i nie podlega indywidualnej instrumentalizacji. Nawet jeśli zostało wynegocjowane i uchwalone przez rządy poprzedników, z którymi obecne władze niekoniecznie się zgadzają. ©℗