Notowane w USA rekordowe temperatury oznaczają wyższe ceny za prąd i testowanie granic systemu energetycznego.

Od kilku tygodni Amerykanie mierzą się z utrzymującą się falą upałów, pod wieloma względami rekordową. Słupki rtęci pokazywały już w tym roku 40 st. C daleko na północ, np. w Nowym Jorku, ale najgorsza sytuacja utrzymuje się na południu kraju. W pustynnym Phoe nix w Arizonie od miesiąca maksymalna temperatura dzienna nie spada poniżej 40 st. C, a zdarza się że przekracza 45. Oficjalne ostrzeżenia władz przed groźnym dla zdrowia czy nawet śmiertelnym żarem z nieba są kierowane nawet do 200 mln Amerykanów dziennie, a synoptycy nie przewidują w najbliższych tygodniach ochłodzenia.

Tak wysokie temperatury oznaczają wzrost zapotrzebowania na elektryczność, używaną głównie do powszechnych w USA klimatyzatorów. A to często prowadzi do przeciążeń sieci, punktowych niedoborów czy gwałtownych wzrostów cen za prąd. Na przykład w Teksasie cena za 1 MWh poszybowała w niedzielę do 2500 dol., choć przed największymi upałami była aż ośmiokrotnie niższa (w tygodniu spadła do poziomu poniżej 1 tys. dol.). Takie powtarzające się skoki cen mogą w dłuższym terminie stanowić poważne finansowe obciążenie dla wielu rodzin. Zgodnie z szacunkami Uniwersytetu Pensylwanii w Filadelfii aż co czwarty Amerykanin ma obecnie problemy z opłacaniem rachunków za energię. W zeszłym roku z powodu braku lub opóźnienia w opłatach prąd w Stanach Zjednoczonych odcięto ponad 3 mln gospodarstw domowych.

Jeśli chodzi o wpływ ekstremalnych warunków pogodowych na system energetyczny, największe wyzwanie w USA tradycyjnie stoi przed Teksasem. Stan samotnej gwiazdy ma oddzielny od reszty kraju „klaster” energetyczny i mocno ograniczone możliwości wymiany energii międzysystemowo. Spowodowało to znaczne problemy w lutym 2021 r., gdy niespodziewanie nad południe USA nadciągnęły mrozy, śnieżyce i zawieje. Okazało się, że system w Teksasie nie jest przystosowany do takich zimowych warunków, a dostęp do prądu straciło wtedy nawet 4 mln mieszkańców stanu. Wielu nie miało jak ogrzać swych domów, według lokalnych organizacji atak zimy mógł doprowadzić do śmierci nawet kilkuset osób. Teoretycznie z wysokimi temperaturami system ma sobie radzić lepiej, od 2006 r. upały nie powodowały w Teksasie większych zakłóceń w dostawach energii. W niektórych regionach może dochodzić jednak do blackoutów.

Z roku na rok władze w Stanach Zjednoczonych coraz mocniej starają się przygotowywać energetykę na ekstremalne warunki pogodowe. Tylko na tegoroczne lato Teksas otrzymał od rządu w Waszyngtonie dodatkowo ponad 60 mln dol. na wzmocnienie infrastruktury. – Takie wyzwania pogodowe to rzeczywistość, z którą będziemy musieli się mierzyć. Potrzeba nam do tego sprytu przy zarządzaniu infrastrukturą – mówił niedawno dziennikarzom burmistrz teksańskiego San Antonio Ron Nirenberg.

Teksasowi mają pomóc m.in. inwestycje w energię odnawialną – w ciągu pięciu lat moc z instalacji fotowoltaicznych zwiększyła się na terenie stanu ponad pięciokrotnie – a także udział w wielkim programie sadzenia drzew w miastach, na który administracja Joego Bidena (która wyznaczyła cel neutralności klimatycznej USA na rok 2050) zamierza przeznaczyć w całym kraju 1 mld dol.

Nirenberg ma nadzieję, że te rozwiązania pozwolą też odciążyć system opieki zdrowotnej w jego mieście. To poważny problem, bo jak informował, w tym roku w San Antonio telefonów alarmowych, na które Amerykanie informują służby o zdrowotnych problemach powiązanych z upałami, ma być o połowę więcej niż w ubiegłym roku. To nieuchronnie prowadzi do częściowego paraliżu systemu. ©℗