Rząd umocnił monopol państwa w energetyce i to jest jeden z powodów naszych wysokich cen energii - mówi Maciej Stańczuk, przewodniczący komisji ds. transformacji energetycznej w Business Centre Club.

Ostatnie tygodnie prac parlamentu to czas ofensywy legislacyjnej w różnych obszarach. Kilka ustaw dotyczyło energetyki. Wydawać by się mogło, że rząd próbuje nadrobić stracony czas. Tymczasem pan uważa, że rząd nie ma pomysłu na energetykę, a system elektroenergetyczny jest w stanie krytycznym. Skąd takie czarnowidztwo?

To jest efekt wieloletnich zaniedbań i strategicznych błędów, które obciążają nie tylko ten rząd. Żaden rząd po 2004 r. nie podjął wyzwania, jakim jest transformacja energetyczna, a przypomnę, że energetyka jest jedną z kluczowych branż decydujących o konkurencyjności polskiej gospodarki i o wynikach finansowych większości polskich firm, a te wyniki przekładają się na wysokość płac pracowników. Dopiero wojna w Ukrainie uświadomiła wszystkim, jak dotkliwy może być rachunek za energię, ale nie można całej winy za wysokość rachunków zrzucić na sytuację wywołaną przez Rosję. Polacy mają dziś jedne z najwyższych w Europie cen energii z powodu najbardziej niekorzystnego w UE miksu energetycznego. Nadal opieramy się na węglu i dlatego tak dotkliwie odczuwamy konsekwencje systemu handlu emisjami CO2 (ETS). Ale ten system działa od 19 lat. To dość czasu, by stworzyć strategię dekarbonizacji i ją realizować.

Na ceny emisji CO2 wpływu nie mamy, ale energię dostarczają nam państwowe koncerny energetyczne. Rząd przekonuje, że to strategiczne przedsiębiorstwa i powinny być państwowe, bo to dla Polaków najkorzystniejsza opcja.

Nigdzie likwidacja konkurencji nie zrobiła dobrze ani konsumentom, ani przedsiębiorcom. Rząd umocnił monopol państwa w energetyce i to jest jeden z powodów naszych wysokich cen energii. Tym już dawno powinien się zająć Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, bo on ma narzędzia do walki z praktykami monopolistycznymi, ale w przypadku koncernów państwowych z nich nie korzysta. A przypomnę, że 10 lat temu niezależna prezes UOKiK, Małgorzata Krasnodębska-Tomkiel, skutecznie sprzeciwiła się pomysłowi polityków na połączenie PGE i Energi, przewidując, co nie było trudne, czym to się może skończyć dla ich klientów.

ikona lupy />
Maciej Stańczuk, przewodniczący komisji ds. transformacji energetycznej w Business Centre Club / Materiały prasowe / fot. Materiały prasowe
Nasz rząd wybiera drogę ingerencji w rynek i zamrożenie cen energii dla części odbiorców, co klienci przyjmują chyba z dużą ulgą.

Pewnie, że lepiej mieć tańszy prąd niż droższy, tylko że nie dość, że taka interwencja psuje to, co zostało w Polsce z rynku energii, bo mając monopolistów i sztucznie ustalane ceny, nie możemy mówić o konkurencji, to na dodatek nie rozwiązuje problemu. Ostatecznie wszyscy w podatkach złożymy się na te dopłaty czy rekompensaty, a takie ruchy nie dość, że nie przybliżają nas do tańszej energii, to bezpieczeństwa energetycznego też nie poprawiają.

Mogą je poprawić odnawialne źródła energii (OZE)?

Mogą i poprawiają, ale bylibyśmy w zupełnie innym miejscu, gdyby – i tu jest największy grzech tej ekipy rządzącej – przejmując władzę, nie zablokowała ona rozwoju OZE. Co prawda Polacy są mądrzy i sami na swoich dachach założyli pół miliona instalacji fotowoltaicznych, ale teraz wąskim gardłem stały się przestarzałe sieci przesyłowe, które nie są w stanie odebrać tej energii. Natomiast co do wiatraków, to co prawda w końcu zmieniono przepisy dotyczące ich budowania, ale co z tego, skoro wprowadzono ograniczenie 700 m. To jest odległość od zabudowy, która musi być zachowana. Miało być 500 m, ale poseł Suski zdecydował, że będzie to 700 m, czym wyeliminował gigantyczne połacie kraju z możliwości czerpania energii z wiatraków. Podczas gdy na przykład w Niemczech ustawodawca poszedł w przeciwnym kierunku, narzucając landom, jaką powierzchnię muszą przeznaczyć pod energetykę odnawialną. I nasze firmy budują im teraz te wiatraki, bo tam się to tak dobrze rozwija, że mają za mało swoich wykonawców. Choć i u nas są pewne dobre rozwiązania, jeśli chodzi o OZE.

Ma pan na myśli linie bezpośrednie?

Tak. Dzięki nim energia trafi ze źródła do odbiorcy z pominięciem sieci. To pozwoli ominąć problem przeciążonych sieci i zaoszczędzić miliardy złotych na budowę nowych. Poza tym rozwiązaniem na plus muszę zaliczyć temu rządowi, że zaczął poważnie podchodzić do dekarbonizacji. Słuszne jest wejście w energetykę jądrową, chociaż mam wiele uwag do sposobu realizacji tego celu. Nie rozumiem dlaczego, wybierając amerykańską i koreańską ofertę, odeszliśmy od procedury przetargowej, bo w ten sposób pozbawiliśmy się dofinasowania ze środków unijnych.

Czyli moglibyśmy zakończyć optymistycznym akcentem, ale pan przestrzega przed ryzykiem blackoutu.

Przestrzegam, bo na ten moment nie mamy uzgodnionego z UE wspierania działania dużych bloków węglowych po roku 2025. Czasu zostało niewiele. One są dla nas głównym źródłem energii, którego niczym nie jesteśmy w stanie do wspomnianej daty zastąpić. To jest sprawa rangi polskiej racji stanu, a mam wrażenie, że nikt się tym poważnie nie zajmuje. Próbowałem ustalić, czy ktoś jest za to odpowiedzialny i na jakim etapie jest sprawa. Takiej osoby nie ma. To nie jest poważne podejście do zagrożenia blackoutem.

Chciałam na koniec zapytać, kiedy będziemy mieć tańszy prąd bez zamrażania cen, a pan mówi o groźbie, że może go w ogóle zabraknąć?

Miejmy nadzieję, że ktoś wreszcie zwróci na to uwagę. Powiem tak: niech każdy robi, co do niego należy, a przejdziemy transformację energetyczną i unikniemy blackoutu. Jeśli zajmą się tym eksperci, a regulator zwróci uwagę na szkodliwe działania monopolistów i stanowczo będzie na nie reagował, to wszystko można jeszcze naprawić. ©℗

Rozmawiała Jolanta Szymczyk-Przewoźna