Środowa debata zorganizowana w Parlamencie Europejskim na temat praworządności w Polsce, zmian w kodeksie wyborczym i powstającej właśnie komisji ds. badania rosyjskich wpływów była najlepszym dowodem, że mimo wojny za wschodnią granicą w UE sprawy wracają do dawnego rytmu.

Rząd Prawa i Sprawiedliwości przez pierwszy rok rosyjskiej agresji mógł pracować nad poprawą swoich notowań wśród europosłów, ale dziś, podobnie jak przed lutym 2022 r., w kontekście Polski znów padają znane z licznych debat sformułowania: autorytaryzm, łamanie zasad demokracji, brak praworządności, inspiracje rosyjskie. Zanim jednak po raz setny obwieścimy nadchodzący polexit, warto rozłożyć wczorajszą debatę na czynniki pierwsze.

Głos zabrali komisarz ds. sprawiedliwości Didier Reynders, reprezentująca prezydencję szwedzką minister ds. UE Jessika Roswall oraz przedstawiciele wszystkich frakcji w PE. Trudno jednak mówić o prawdziwej wymianie poglądów i stanowisk. Zaplanowana początkowo na godzinę debata potrwała zaledwie 35 minut. Europosłowie wygłosili krótkie, kilkuminutowe oświadczenia, które podsumował na koniec komisarz Reynders. W istocie na siedmiu przemawiających europosłów głos zabrało trzech Polaków: Marek Belka reprezentujący frakcję socjalistów, Róża Thun z liberalnego Renew Europe i Beata Szydło z prawicowej Grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Spośród dużych frakcji jedynie Europejska Partia Ludowa i Zieloni byli reprezentowani przez europosłów spoza Polski. Poza deputowanymi, którzy zabierali głos, oraz prowadzącymi posiedzenie, na sali panowała dojmująca pustka.

Debata o Polsce – niezależnie czy z powodu dość wczesnej pory, czy innych względów – nie spotkała się z zainteresowaniem deputowanych. To ważny sygnał dla opozycji, jeśli zamierza w przyszłości podnosić na unijnej arenie temat przeforsowanej przez PiS ustawy lex Tusk. Praworządność w Polsce i losy kolejnych procedur naruszeniowych są już dziś na tyle skomplikowane, wielowątkowe i chaotyczne, że trudno odnieść wrażenie, by europosłowie z innych państw byli w stanie pokusić się o jakikolwiek komentarz poza powtarzanymi od lat sloganami, na które rząd PiS nie reaguje praktycznie w żaden sposób. Jedynie Jeroen Lenaers z Europejskiej Partii Ludowej merytorycznie odniósł się do powstającej w Polsce komisji, co niespecjalnie powinno dziwić, bowiem potoczna jej nazwa „lex Tusk” pochodzi od nazwiska byłego szefa tej frakcji. Pozostali europosłowie ograniczyli się do wygłoszenia wystąpień, w których niemal wszyscy wzywali Komisję Europejską do podjęcia jak najszybciej dalszych działań. Tych głosów rząd absolutnie nie powinien bagatelizować w stylu podobnym do Beaty Szydło, atakującej instytucje unijne za łamanie traktatów bez podania konkretnych argumentów prawnych. Zmian w kodeksie wyborczym bronił jedynie przedstawiciel ugrupowania Marine Le Pen – Jean-Paul Garraud, a to – nawet przy znacznej poprawie wyników wyborczych w wyborach do PE w przyszłym roku przez prawicę – niewielkie wsparcie w Strasburgu.

Komisarz Reynders zadeklarował wprost, że po wszczęciu przez KE procedury naruszeniowej w związku z prowadzonymi pracami nad komisją ds. rosyjskich wpływów rząd ma 21 dni na pisemną odpowiedź, potem Bruksela będzie podejmować kolejne działania. Jakie? Może, podobnie jak w procedurze z art. 7, złożyć skargę do TSUE, po której unijny sąd może zdecydować o kolejnych milionowych karach dla Polski w ramach środków tymczasowych. Reynders co prawda wspomniał o przygotowanych przez prezydenta poprawkach do ustawy o powołaniu komisji, ale wątpliwe, żeby te poprawki przekonały komisarzy. Tym bardziej że rząd skupiony jest raczej na jak najszybszym wejściu w życie przepisów i rozpoczęciu działania przez komisję niż próbie mediacji z Brukselą.

Niezależnie od tego, czy i jaki będzie uzysk na krajowym podwórku wyborczym PiS, to w Europie znów Polska zostanie postawiona do kąta jako przykład czarnej owcy w rodzinie (bo na praworządność w Węgrzech nawet europosłom szkoda już czasu). A komisja nie będzie jedyną kartą w ręku KE. Reynders wprost wskazał, że tegorocznym wyborom parlamentarnym w Polsce mogłaby przyjrzeć się misja obserwacyjna OBWE, a w kontekście praworządności ponowił zarzuty dotyczące braku niezależności Krajowej Rady Sądownictwa i wyraził zaniepokojenie podawaniem w wątpliwość przez polski Trybunał Konstytucyjny prymatu prawa europejskiego.

To wszystko pokazuje, że nawet jeśli rządowi uda się spełnić związane z praworządnością kamienie milowe i otrzymać pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy oraz uruchomić środki z Funduszu Spójności, to Bruksela przejdzie do kolejnej procedury w sprawie komisji lex Tusk. Obawy KE dotyczące praworządności może rozwiać wyłącznie – jak podkreślał Reynders – dostosowanie się przez Polskę do wyroków TSUE. W innym przypadku PiS może spodziewać się kolejnych kroków KE, która przez tryb ściągania należnych kar pokazała, że unijne instytucje wcale nie są tak bezzębne, jak wydawało się partii rządzącej. Na linii Warszawa – Bruksela nie ma mowy o resecie – nawet jeśli była na to szansa w minionych miesiącach. Jeśli komisja badająca rosyjskie wpływy rozpocznie swoje działania, reakcja unijnych instytucji będzie natychmiastowa. ©℗

Debata o Polsce nie spotkała się z zainteresowaniem europosłów