Przed wczorajszym spotkaniem w ramach Trójkąta Weimarskiego doszło do kilku przykrych wydarzeń, które każą zadać pytanie o sens rozmów z jednym z partnerów tego formatu.

Zanim doszło do konsultacji prezydentów Dudy i Macrona z kanclerzem Scholzem, niemiecki szef rządu utrącił pomysł doproszenia na nie Wołodymyra Zełenskiego. Trudno uzasadnić tę niechęć racjonalnymi argumentami. Chyba że racjonalne dla Niemiec jest wieczne uznawanie Ukrainy za „Europę niezaistniałą”. W tym samym mniej więcej czasie – w sobotę podczas 38. Kongresu Kościoła Ewangelickiego w Norymberdze – kanclerz z rozbrajającą szczerością powiedział, że „wkrótce zamierza powtórzyć (rozmowy z Putinem – red.)”. Dodał, że warunkiem pokoju musi być wycofanie wojsk rosyjskich z Ukrainy. Ale nie sprecyzował, czy chodzi mu o Ukrainę w granicach z 1991 r., czy z okresu po aneksji Krymu w 2014 r. Nie sprecyzował, bo nie chciał. Przyjmując, że wcześniej czy później zmęczony wojną Kijów sam zdecyduje się na zgniły kompromis zakładający oddanie części państwa najeźdźcom. Niesamowite w sumie jest to, że Scholz po ponad roku wojny mentalnie nie dojrzał do konkluzji, że wojna może zostać rozstrzygnięta na korzyść Ukrainy na polu bitwy.

Zanim doszło do spotkania Duda-Macron-Scholz, francuski prezydent miał wystąpienie na konferencji Globsec w Bratysławie, podczas której zapewniał, jak bardzo na sercu leży mu interes Europy Środkowej, czy też używając terminologii NATO – wschodniej flanki. Problem jednak w tym, że oferta tego dobrego policjanta ciągle pozostaje potencjalna, a pałka złego (Scholza) jest cały czas w użyciu. Macron nie jest wiarygodny, gdy mówi o swoim zrozumieniu dla dylematów Europy Środkowej. Byłby, gdyby na tej samej konferencji zamiast ogólników zadeklarował rozlokowanie na stałe trzech brygad wojska, po jednej w każdym z trzech państw bałtyckich. Dokładnie tak, jak zrobiła Polska, gdy zapowiedziała rozmieszczenie swojej brygady na Litwie. Polacy wypełnią lukę po obiecankach Berlina w sprawie wysłania na Litwę Bundeswehry (mówił o tym Scholz w Wilnie w czerwcu 2022 r.; do dziś nie ma po niej śladu). Macron mógłby również wzmocnić poczucie, że mówi o czymś konkretnym, sprzedając mapy cyfrowe Białorusi Ukraińcom, którzy zabiegali o nie zimą, aby móc atakować za pomocą dronów cele rosyjskie w tym kraju.

Zostawmy jednak na chwilę dobrego policjanta. Znacznie gorzej na jego tle prezentuje się pan kanclerz. Po przecieku do prasy z niemieckiego śledztwa w sprawie zniszczenia Nord Stream 2 można założyć, że Berlin szykuje się do wykorzystania tego argumentu przeciwko Polsce i Ukrainie. Według „Wall Street Journal”, który jako pierwszy opisał szczegółowo wyniki niemieckiego śledztwa, miało być ono prowadzone potajemnie również na terenie Polski. To rodzi trudne pytania, bo zdaje się, że nasz sąsiad pozwolił sobie na dość zaawansowaną operację wywiadowczą na terenie – przynajmniej formalnie – sojuszniczego państwa. Przeciek ze śledztwa świadczy jednak o tym, że w bilansie zysków i strat dla Berlina korzystniejsza niż relacje z Polską i Ukrainą jest możliwość przedstawienia światu obydwu państw jako podżegaczy wojennych. Ten dość butny i nieprzyjemny pomysł może wynikać z niemieckiego poczucia, że – jak napisał w weekend „Welt am Sonntag” – „Polska wykorzystała już rabat przyznany jej za rolę w wojnie Rosji z Ukrainą”. Trudno o bardziej niefortunne, ale też pogardliwe sformułowanie. Bo rabat zakłada przecież jakąś formę klientelizmu (kto ten rabat miał niby Polsce przyznać? I skąd założenie, że Polska się o niego starała?). Berlin jednak właśnie tak zdaje się postrzegać sprawy: Ukraina to „Europa niezaistniała”, a Polska to kraj, który dostaje jakieś rabat niczym w dziale mięsnym w markecie rodziny Albrechtów.

To mocno postkolonialne postrzeganie Europy Środkowej powoduje, że sens organizowania spotkań w nieposzerzonym formacie weimarskim jest minimalny. Weimar od dawna jest martwy. I to nie z powodu Polski. Format służy do robienia sobie zdjęć, a nie do pogłębiania zrozumienia. Potrzebujący uznania na Zachodzie, po kuriozalnych wygibasach wokół lex Tusk prezydent Andrzej Duda złapie drugi oddech. Ale czy sesja zdjęciowa przyniesie wymierne korzyści dla państwa polskiego? ©℗