F-16 na pewno dadzą obrońcom nowe możliwości, ale nie będzie to game changer, który nagle odmieni wszelkie działania na froncie – mówi Szymon Tetera, redaktor naczelny miesięcznika „Lotnictwo” i redaktor wydania specjalnego magazynu „Nowa Technika Wojskowa” poświęconego przebiegowi wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Z Szymonem Teterą rozmawia Maciej Miłosz
Szymon Tetera redaktor naczelny miesięcznika „Lotnictwo” i redaktor wydania specjalnego magazynu „Nowa Technika Wojskowa” poświęconego przebiegowi wojny rosyjsko-ukraińskiej / Materiały prasowe / fot. mat. prasowe
Prezydent Joe Biden ogłosił, że sojusznicy USA mogą przekazywać Ukrainie F-16. Co się zmieni na polu walki, gdy Kijów dostanie te samoloty?

Już nie prowadzi się walk manewrowych, jak miało to miejsce jeszcze podczas wojny w Wietnamie – piloci obserwują się teraz za pośrednictwem radarów. Jeśli ukraiński myśliwiec chce zestrzelić rosyjski samolot, musi wystrzelić pocisk średniego zasięgu. Ale ukraińskie Su czy MiG-i oraz ich uzbrojenie są przestarzałe: by ten pocisk trafił w przeciwnika, cel musi być przez cały czas podświetlany radarem. To trwa co najmniej kilkadziesiąt sekund i przez ten czas ukraińska maszyna jest widoczna dla systemów rosyjskich. Dlatego Kijów w ten sposób nie wykorzystuje swoich samolotów, bo przy nowocześniejszych radarach w samolotach rosyjskich oraz ich nowszych pociskach byłoby to samobójstwo. Za to F-16 używają pocisków AMRAAM, które nie potrzebują ciągłego podświetlania celu radarem. Pilot włącza go na kilka sekund, a po odpaleniu pocisku zaraz wyłącza, bo to uzbrojenie typu „wystrzel i zapomnij”. Strącenie takiego samolotu jest znacznie trudniejsze, bo po wystrzeleniu pocisku pilot może od razu zrobić unik.

Do czego więc Ukraińcy używają swoich samolotów?

Su-27 i MiG-29 nie mogą zwalczać samolotów rosyjskich, bo ewentualne sukcesy byłyby okupione wielokrotnie wyższymi stratami. Są one jednak używane do obrony powietrznej. Rosyjskie pociski manewrujące – Ch-101 i Kalibr – umożliwiają rażenie obiektów na całym terytorium Ukrainy, ale lecą do celu z prędkością ok. 700 km/h. I choć taka rakieta porusza się nisko, to gdy zostanie wykryta, bez problemu może być zestrzelona przez MiG-i. Podobnie jak irańskie drony Shahed. Druga rola ukraińskiego lotnictwa jest ofensywna. Samoloty podlatują na niskiej wysokości do linii frontu, by wystrzelić amerykańskie pociski HARM, które naprowadzają się na emisje radarów, czyli stanowiska obrony przeciwrakietowej oraz przeciwlotniczej. Ich odpalenie jest zsynchronizowane z atakami systemów artylerii rakietowej HIMARS/MLRS, których pociski Rosjanie potrafią zestrzeliwać. Gdy Rosjanie wiedzą, że nadlatują HARM-y, to muszą wyłączyć radiolokatory. Dzięki temu pociski z HIMARS-ów wlatują w niebroniony obszar i są w stanie razić cele.

Jak się mają F-16 do najbardziej nowoczesnych samolotów rosyjskich Su-35S?

F-16 powstał jako samolot myśliwsko-bombowy i miał służyć głownie do uderzeń na cele naziemne. Prowadzenie walk powietrznych było dla jego konstruktorów mniej istotne, bo założenie było takie, że formacja F-16 będzie osłaniana przez F-15, które mają dużo większe możliwości dynamiczne, zwłaszcza na dużych wysokościach. W nowszych wersjach F-16 uzyskał o wiele lepszy radar i pociski średniego zasięgu, ale wciąż ma gorsze właściwości lotne czy mniejszą prędkość wznoszenia. Dlatego w Polsce rozmawialiśmy o zakupie myśliwca przewagi powietrznej, który dobrze sprawuje się na dużych wysokościach. Na Zachodzie do niszczenia innych samolotów są przeznaczone F-15 czy eurofightery. Rosyjskie Su-35S to głęboka modernizacja Su-27, będącego radzieckim odpowiednikiem F-15, a więc maszyny przeznaczonej do zwalczania innych samolotów. Su ma dużo lepsze osiągi dynamiczne niż F-16 i jest uzbrojony m.in. w pociski R-37M, mające zasięg do 200 km, czyli nawet więcej niż AMRAAM.

Czyli F-16 Ukrainie specjalnie nie pomogą?

Na pewno dadzą obrońcom nowe możliwości, ale nie będzie to game changer, który nagle odmieni wszelkie działania na froncie.

W ostatnich tygodniach głośno jest także o szkoleniu pilotów F-16. Jak ono wygląda?

Podstawowy kurs trwa rok, później są już kilkumiesięczne szkolenia specjalistyczne. Przedstawiciele Zachodu mówią, że cykl uda się skrócić do czterech–pięciu miesięcy. Ale może to być zasłona dymna. Bo może być tak, że ukraińscy piloci szkolą się już od miesięcy i przejdą pełen kurs, a opinii publicznej przedstawi się, że są wyjątkowo zdolni. Proszę zwrócić uwagę, że system przeciwrakietowy Patriot trafił do Ukrainy zaledwie trzy miesiące po ogłoszeniu, że tak się stanie. W tak krótkim czasie nie da się dobrze wyszkolić załóg, a Ukraińcy od razu bardzo sprawnie nim operują.

Ukrainie przydadzą się MiG-29, które przekazała Polska?

Przed wybuchem wojny samoloty tego typu znajdowały się na wyposażeniu trzech brygad ukraińskiego lotnictwa – mieli ich ok. 60 sztuk. Co więcej, ok. 100 kolejnych znajdowało się w „przechowaniu” i część z nich mogła zostać przywrócona do służby. Były to samoloty w wersji 9.13 wyprodukowanej jeszcze dla lotnictwa radzieckiego. Dodatkowo prawie 20 z nich zostało w ostatnich latach zmodernizowanych przez przemysł ukraiński. Nasze czy słowackie maszyny to samoloty we wcześniejszym wariancie 9.12, dodatkowo w nieco zubożonej wersji eksportowej. Co więcej, egzemplarze poniemieckie były mocno wyeksploatowane w momencie przekazania ich Polsce. Uważam, że część podarowanych MiG-ów zostanie przeznaczona na części do samolotów w lepszym stanie technicznym. Nie jest to więc wsparcie, które będzie ważyć na przebiegu wojny w powietrzu, ale przyda się do osłony terytorium.

Dziś w Ukrainie znajdują się zachodnie systemy przeciwlotnicze i przeciwrakietowe. Ale w żadnym momencie tej wojny, nawet na początku, Rosja nie uzyskała przewagi powietrznej. Dlaczego?

Rosjanie próbowali działać lotnictwem, ale w pierwszych dniach wojny natrafili na zdeterminowaną obronę. Ukraińcy używali w dużej liczbie posowieckich zestawów S-300, którymi umiejętnie się posługiwali. Najwięcej maszyn strącono w pierwszych tygodniach wojny, kiedy siły rosyjskie miały jeszcze nadzieję na przełamanie frontu – i w ramach wsparcia tych działań używano lotnictwa do zadań obarczonych dużym ryzykiem. Obecnie Rosjanie tracą kilka samolotów czy śmigłowców miesięcznie. Ale 5 marca 2022 r. stracili ich aż osiem.

Zatem obecnie systemy przeciwlotnicze są skuteczniejsze niż samoloty, które mogą je zaatakować?

Tarcza wygrywa z mieczem. Ale jeśli Ukraińcy ruszą z kontrofensywą i przełamią Rosjan, to wystawią się na ataki z powietrza. Na pewno jednak dowódcy ukraińscy zdają sobie z tego sprawę i w czasie kontrofensywy zwrócą uwagę na stworzenie odpowiedniej osłony przeciwlotniczej dla swoich związków taktycznych, a z tyłu będzie rozlokowany system Patriot, który ma skuteczny zasięg ponad 100 km.

Jakie konkretne akcje lotnicze były najbardziej spektakularne w czasie tej wojny?

Na początku konfliktu Ukraińcy informowali, że zapłacą rosyjskim pilotom, którzy porwą samolot i przylecą do nich. Do rosyjskich pilotów rozesłano nawet e-maile. W końcu nadeszła odpowiedź, choć potem okazało się, że była to gra rosyjskich służb. A więc po tym, jak ustalono termin przylotu „dezertera”, Ukraińcy podobno stworzyli odpowiednią lukę w systemie obrony przeciwlotniczej. Ale zamiast oczekiwanego Su-34 nadleciały pociski manewrujące, które na lotnisku Kanatowo zniszczyły trzy myśliwce Su-27. Strata była dotkliwa, ponieważ na początku wojny Ukraińcy mieli 55 takich maszyn. Później Kijów tłumaczył, że było to działanie jednego funkcjonariusza wywiadu. Ale trudno uwierzyć w to, że jedna osoba mogła wymóc na dowództwie sił powietrznych stworzenie luki w systemie przeciwlotniczym. Jednak ostatnio Ukraińcy zanotowali spektakularny sukces w obwodzie sumskim, który Rosjanie regularnie atakowali za pomocą bomb szybujących. 13 maja w Su-34, który podleciał blisko granicy, i osłaniający go myśliwiec Su-35 trafiły pociski nieujawnionego jak dotąd typu. W odległości 50 km od granicy zestrzelono także dwa wspierające je śmigłowce walki radioelektronicznej. To stało się w ciągu kilku minut, wszystkie załogi rosyjskie zginęły. Można mówić o upokorzeniu przeciwnika.

Jak się teraz kształtuje ten stosunek sił samolotów i śmigłowców?

Na początku wojny Ukraińcy mieli 150 samolotów w czynnej służbie i drugie tyle zmagazynowanych, z których znaczną część udało się przywrócić do służby. Ich potwierdzone straty to 60 samolotów i ok. 25 śmigłowców. Faktyczne są zapewne większe. Jednoznacznie potwierdzone straty wojsk rosyjskich to ok. 70 samolotów i ok. 80 śmigłowców. Przy czym i tu należy mieć na uwadze, że nie obejmują one maszyn, które wróciły uszkodzone w stopniu oznaczającym ich kasację lub spadły nad terenem kontrolowanym przez siły rosyjskie i ich utratę udało się ukryć. Sprzętowa przewaga Rosjan pozostaje jednak olbrzymia, a utracone maszyny zastępowane są nowymi. Na przykład na początku wojny mieli 120 nowoczesnych samolotów uderzeniowych Su-34, wiadomo o stracie 22, lecz od początku ubiegłego roku wyprodukowali prawie 20 zmodernizowanych Su-34M, z których jednego zdążyli zresztą już stracić. Przed wybuchem wojny mieli ponad 140 śmigłowców Ka-52. Stracili ich ponad 30, ale w ubiegłym roku wyprodukowano ich 12, w tym roku kilka kolejnych i są to maszyny w ulepszonej wersji Ka-52M. Poniesione straty są więc częściowo uzupełniane, choć nie wiemy, jaki jest rosyjski potencjał produkcyjny. Ale zapewne zagraniczne części sprowadzili przed wojną z naddatkiem. Proszę pamiętać, że paradoksalnie silniki i komponenty przeznaczone do rosyjskich śmigłowców do niedawna były pozyskiwane z zakładów Motor Sicz w ukraińskim Zaporożu. W związku z tym w najbliższym czasie rosyjskie lotnictwo śmigłowcowe odczuje dotkliwe problemy z napędami. Dotyczy to także lotnictwa cywilnego, które na wschodzie Rosji odgrywa dużą rolę w gospodarce z uwagi na duże odległości i słabo rozwiniętą sieć drogową.

Jakie wnioski płyną na przyszłość – jaka będzie wojna lotnicza w następnej wojnie? I jaka będzie w niej rola bezzałogowców?

Bezzałogowce mogę pełnić dwie funkcje – uderzeniową i obserwacyjną. Na początku wojny gwiazdą były TB2, tureckie bayraktary. Gdy kolumny rosyjskie weszły na Ukrainę, ale nie stworzyły wielowarstwowej obrony przeciwlotniczej, operowały niemal bezkarnie.

Powstała nawet o nich piosenka.

Ale gdy Rosjanie wreszcie uruchomili obronę przeciwlotniczą, bayraktary były masowo strącane. W raporcie dla amerykańskiego Kongresu, który zastanawiał się nad przekazaniem Kijowowi podobnej klasy aparatów MALE, stwierdzono, że 90 proc. TB2 strącono. Bezzałogowce są więc dobre na konflikt asymetryczny, taki jak wojna w Afganistanie, w którym przeciwnik nie ma systemów przeciwlotniczych. Wtedy bezzałogowiec może długo wisieć w powietrzu i obserwować teren z dużej wysokości. Taki typ maszyn świetnie sprawdzi się też w operacjach pokojowych – np. obserwacji granicy czy nadzoru terytorium. Na klasycznej wojnie ich użycie jest nieekonomiczne.

Czyli duże i wolne bezzałogowce nie. A mniejsze?

Bardzo dobrze sprawdzają się produkowane przez polską Grupę WB obserwacyjne drony FlyEye. Są stosunkowo tanie, małe i latają nisko. Tu trzeba sobie uświadomić koszty – jeden F-16 to ok. 60 mln dol., TB2 – ok. 5 mln dol., a flyeye – ok. 1 mln euro za zestaw obejmujący cztery drony oraz stację kontroli i kierowania. Co niezwykle istotne, nasz produkt jest odporniejszy na zakłócenia w porównaniu z systemami zachodnimi, bezpilotowce wysyłane na zadania są więc tracone stosunkowo rzadko. Można założyć, że w wojnie przyszłości zastosowanie znajdzie duża liczba małych bezzałogowców, jak dotąd te duże sprawdzają się tylko w bardzo specyficznych warunkach konfliktu asymetrycznego.

A co z tymi najmniejszymi, często cywilnymi?

W tym przypadku też obserwujemy ewolucję. Na początku wojny używano dronów z podwieszonymi granatami czy improwizowanymi ładunkami wybuchowymi, które zrzucano na pojazdy czy, jak to się określa w wojsku, siłę żywą przeciwnika. Jednak łatwo je unieszkodliwić, stosując zakłócenia elektroniczne. Teraz do dronów za ok. 400 dol. podwieszane są głowice RPG-7. I tak uzbrojonymi bezzałogowcami uderza się w cel. Oczywiście obie strony używają też amunicji krążącej – Ukraina ma polskie Warmate’y czy amerykańskie Switchblade’y, Rosja swoje Łancety. Są one znacznie skuteczniejsze, ale publikowanych filmów ich użycia jest bardzo mało, są bowiem używane głównie przez siły specjalne. Zresztą szczegóły takich operacji poznamy pewnie dopiero za kilkadziesiąt lat, tak jak dopiero od kilkunastu lat odkrywamy na nowo przebieg bitew II wojny światowej, weryfikując sukcesy poszczególnych jednostek. W każdym razie nasycenie linii frontu bezzałogowcami jest duże, są głównie wykorzystywane do działań rozpoznawczych. Dzięki dostarczanym informacjom dowódcy widzą dużo więcej i dzięki temu mogą podejmować trafniejsze decyzje. Uderzenie bezzałogowca kamikadze ma spory efekt wizualny, lecz stosowane głowice bojowe są zwykle małe. Rosyjskie łancety uderzające w opancerzone wozy bojowe, jak armatohaubice Krab, zazwyczaj je tylko uszkadzają, a nie niszczą. Jeśli natomiast dron wykryje cel dla artylerii precyzyjnej, skala zadanych strat może być wielokrotne większa.

Jakie są wnioski z wojny w Ukrainie dla lotnictwa przyszłości?

To trudno ocenić, bo w Ukrainie nie obserwujemy nowoczesnej wojny powietrznej. Kijów dysponuje przestarzałymi maszynami, Moskwa używa Su-25 czy Su-24, które też pamiętają zimną wojnę. Najnowsze Su-34, Su-30SM czy Su-35S są co prawda ich głęboką modernizacją, lecz początki tych maszyn to lata 80. Do tego przenoszą przestarzałe uzbrojenie, zwłaszcza jeśli chodzi o ataki na cele naziemne. Gdyby na polu walki pojawiły się F-35 czy eurofightery, zobaczylibyśmy wojnę powietrzną najwyższej klasy. Teraz jest tak, że Rosjanie są ograniczeni przez ukraińską obronę przeciwlotniczą, mają niewiele amunicji kierowanej i dlatego skutki ich działań nie przekładają się na skalę strategiczną czy nawet operacyjną. Gdyby NATO walczyło z armią taką jak ukraińska, obrona powietrzna zostałaby przełamana w ciągu 24 godzin. I wówczas lotnictwo działałoby swobodnie. Najpierw zadano by cios setkami pocisków manewrujących, F-35 o utrudnionej wykrywalności dobiłyby obronę przeciwlotniczą, a eurofightery zestrzeliły myśliwce. Następnie swobodnie działające samoloty sparaliżowałyby ruchy jednostek przeciwnika na ziemi. Przemieszczanie się pociągów czy kolumn pojazdów byłoby niemożliwe, a ujawniające się stanowiska artylerii atakowane z powietrza. To dałoby swobodę w skali operacyjnej własnym oddziałom lądowym, które wspierane przez śmigłowce przełamałyby front, przeciwnik zaś nie byłyby w stanie skontrować tego manewru. Podczas tego konfliktu takiej sytuacji nie obserwowaliśmy, miała ona natomiast miejsce podczas operacji „Pustynna burza” w 1991 r. Nad Ukrainą nie widzimy więc obecnie wojny lotniczej w jej najbardziej spektakularnym wydaniu.

Rosjanie nie mają zdolności do zniszczenia ukraińskich zestawów przeciwlotniczych?

Wszyscy spodziewali się po nich znacznie więcej, zapewne zaskoczeni nieporadnością przeciwnika są nawet sami Ukraińcy. Słabością rosyjskiego lotnictwa okazuje się brak uzbrojenia do efektywnego zwalczania obrony przeciwlotniczej. Do tego dochodzi kolejny element wojny lotniczej, o którym jeszcze nie powiedzieliśmy – to duże samoloty rozpoznania, które krążą nad krajami NATO. Dzięki informacjom pozyskiwanym m.in. przez AWACS-y czy maszyny rozpoznania radioelektronicznego Ukraińcy na bieżąco byli informowani o ruchach i pozycjach rosyjskich wojsk. Dzięki temu w pewnym stopniu została rozwiana mgła wojny, sztabowcy wiedzieli bowiem, gdzie znajdują się punkty ciężkości rosyjskich operacji, a gdzie tylko pozoruje się atak w celu odciągnięcia ukraińskich odwodów. Na razie ukraińska tarcza obrony przeciwlotniczej jest zdecydowanie mocniejsza od rosyjskiego miecza lotniczego. Rosjanie użyli wszystkiego, co mieli, i nic im to nie dało. Co więcej, należy pamiętać, że po roku wykonywania operacji bojowych piloci wypalają się i muszą odpocząć fizycznie i psychicznie. Rosjanie na początku konfliktu skierowali do walki swoich najlepszych pilotów – ci, którzy trafili do niewoli, to byli majorowie, podpułkownicy, oficerowi funkcyjni, dowódcy eskadr czy kluczy, nawet instruktorzy z jednostek treningowych, których zadaniem jest odpowiednie przygotowanie młodych pilotów. W rosyjskim lotnictwie ten, kto lata, dostaje większe dodatki do pensji. W związku z tym dużo latali ci, którzy decydowali o tym, kto lata, zagarniając dla siebie dodatki. Ale ci piloci już się zużyli. W działaniach w ograniczonym stopniu uczestniczyli zatem młodzi piloci, którzy byli gorzej wyszkoleni, a teraz muszą przejąć obowiązki tych doświadczonych. Dlatego zakładam, że jakość tego, co prezentuje rosyjskie lotnictwo w najbliższych miesiącach, może ulec pogorszeniu. ©℗