Prezydent był bliski zwycięstwa już w pierwszej turze. Mimo inflacji sięgającej 44 proc.

Zgodnie z oficjalnymi danymi komisji wyborczej po otwarciu ok. 99 proc. urn urzędujący prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan może liczyć na 49,42 proc. głosów, a jego główny rywal z Republikańskiej Partii Ludowej (CHP) Kemal Kılıçdaroğlu na 44,96 proc. Pozostałe do zliczenia karty nie zmienią już zbyt wiele – przewodniczący narodowo-konserwatywnej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) był zaskakująco blisko wygranej w pierwszej turze. Druga odbędzie się 28 maja. Frekwencja w niedzielę wyniosła w Turcji ok. 89 proc.

W bezpośrednim pojedynku za dwa tygodnie prócz mobilizacji własnego elektoratu za kluczowe uznaje się przechwycenie wyborców Sinana Oğana, polityka nazywanego przez zachodnie media „tureckim ultranacjonalistą”. Lider Partii Narodowego Działania (MHP), a także doktor politologii i stosunków międzynarodowych na Moskiewskim Państwowym Instytucie Stosunków Międzynarodowych (MGIMO) był trzeci w pierwszej turze i uzyskał 5,2 proc. głosów. Zapowiedział, że jest gotowy poprzeć blok opozycyjny, ale tylko gdy „z politycznego systemu zostanie wykluczona” kurdyjska Ludowa Partia Demokratyczna (HDP), wspierająca Kılıçdaroğlu.

Lider opozycji i alewita (muzułmańskie ugrupowanie religijne wywodzące się z szyizmu) rzucił prezydentowi najpoważniejsze wyzwanie od przejęcia władzy w 2003 r. (wpierw jako premier, potem prezydent). Jednak wyniki zjednoczonej opozycji są uznawane za rozczarowujące. Tym bardziej że wszystko wskazuje na to, że jej sojusz poniósł porażkę w wyborach do jednoizbowego tureckiego parlamentu. Najprawdopodobniej w Wielkim Zgromadzeniu Narodowym Turcji blok, na którego czele stoi AKP, straci nieco mandatów, ale będzie ich miał wciąż ponad 300, co pozwala na rządzenie. Kemalistyczna CHP znów będzie więc główną partią opozycyjną.

Większość przedwyborczych sondaży dawało liderowi opozycji lepszy rezultat w pierwszej turze. Politykowi, który lubi mówić o konieczności zjednoczenia spolaryzowanego państwa, zdawały się też sprzyjać okoliczności wewnętrzne. Po pierwsze, inflacja, która – choć spada – w kwietniu sięgała prawie 44 proc. (opozycja obiecywała więc przywrócenie niezależności banku centralnego, doprowadzenie w ciągu dwóch lat do spadku inflacji do poziomu jednocyfrowego i bardziej restrykcyjną politykę fiskalną). Po drugie, szeroka krytyka, jaka spadła na rządzących w Ankarze za odpowiedź państwa na lutowe trzęsienie ziemi na południu kraju, w którym śmierć mogło ponieść nawet 50 tys. ludzi. Tymczasem kataklizm nie wstrząsnął zaufaniem do głowy państwa. W prowincji Kahramanmaras, epicentrum trzęsienia ziemi, 69-letni ubiegający się o reelekcję turecki przywódca otrzymał niemal 72 proc. głosów. Miasta, w tym Stambuł, Ankara oraz Izmir, a także Kurdowie na wschodzie kraju opowiedzieli się natomiast mocniej za liderem opozycji.

Dwaj główni kandydaci deklarowali, że uznają wyniki wyborów i akceptują drugą turę. W kilku miejscach kraju, w tym w Stambule, świętowali zwolennicy prezydenta. W odpowiedzi na rezultat wyborczy nieco osłabła natomiast turecka lira. Obecnie 100 lir można kupić za 4,67 euro. Mimo niespełniającego oczekiwań wyniku sam lider opozycji nie zamierzał składać broni i deklarował po głosowaniu, że „mimo wszystkich ataków i kłamstw Erdoğan nie osiągnął satysfakcjonującego go wyniku (…) Nikt nie powinien cieszyć się przedwcześnie. Nie wygrywa się wyborów na balkonie” – mówił. Właśnie z balkonu w siedzibie Partii Sprawiedliwości i Rozwoju w Ankarze prezydent tradycyjnie przemawia po wyborach. Tym razem w noc wyborczą stwierdził, że „mimo iż nie ma jeszcze końcowych rezultatów, to zdecydowanie prowadzimy”. ©℗

Obie strony uznały wynik i szykują się na drugą turę