Rosja czeka na kontrofensywę Kijowa. Ukraina stara się o dostęp do cyfrowych map pozwalających atakować cele poza swoimi granicami.

Dzisiejsze obchody Dnia Zwycięstwa w Rosji przebiegną w atmosferze strachu przed ukraińską kontrofensywą. Kijów zapowiada, że zaskoczy Władimira Putina. Z jednej strony studzi oczekiwania Zachodu, ale z drugiej daje też do zrozumienia, że ma mocne karty.

– Nie zdziwię się, jeśli pewnego dnia, tego albo następnego miesiąca, zobaczymy coś, co spowoduje krach rosyjskiej strategii lub armii – mówił w weekend w wywiadzie dla „Independent” wiceminister obrony Wołodymyr Hawryłow. Tym czymś może być intensyfikacja ataków na cele na Białorusi i w Rosji. Jak przekonują źródła DGP, od pewnego czasu Ukraińcy starają się na Zachodzie o dostęp do cyfrowych map Białorusi, aby móc programować drony do ataków na rosyjskie cele w tym kraju. Atakowane są również obiekty w samej Rosji. Nie tylko rafinerie, lecz także obiekty symboliczne. W niedzielę doszło do pożaru w pobliżu szkoły oficerskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa w Moskwie.

Kijów zwrócił się do Francji z prośbą o podzielenie się mapami Białorusi. Paryż odmówił. To w tej chwili jedyne państwo Zachodu prezentujące tak jednoznaczne stanowisko. Nawet Niemcy nieoficjalnie sygnalizują, że Ukraińcy mają prawo niszczyć szlaki zaopatrzenia wojsk agresora poza swoimi granicami. Również Amerykanie nie widzą przeszkód. Ukraińcy prezentowali swoje zdolności ekspedycyjne już na początku marca. Za pomocą komercyjnych dronów uderzyli w położone pod Mińskiem lotnisko wojskowe w Maczuliszczach i zniszczyli rosyjski samolot zwiadowczy. Do obwodu briańskiego wysłali zaś grupę dywersyjną pod dowództwem skrajnie prawicowego działacza z Rosji Dienisa Kapustina vel Nikitina. – Będziemy zabijać Rosjan w każdym miejscu świata – powiedział w weekend w wywiadzie dla Yahoo! News Kyryło Budanow, szef wywiadu wojskowego HUR, który nadzoruje grupy takie jak ta dowodzona przez Kapustina.

Oczekiwania wobec spodziewanej kontrofensywy ukraińskich sił przeciwko rosyjskim okupantom stały się głównym tematem dyskusji w mediach i środowiskach eksperckich. O ile zachodni politycy zastanawiają się, czy Ukraina może i powinna starać się odbić anektowany w 2014 r. Krym, o tyle nad Dnieprem panuje dwugłos co do tego, czy oczekiwania stawiane przed wojskiem nie są zawyżone. Jedno jest pewne: od sukcesów wiosennej kontrofensywy będzie zależeć pozycja Ukrainy przed możliwymi pertraktacjami pokojowymi, o których w kuluarach zachodnich stolic mówi się coraz częściej.

– Zakończyć tę wojnę można wyłącznie jedną drogą: powrotem do granic z 1991 r. Nie da się jej zakończyć bez rozwiązania problemów terytorialnych. Ukraina nigdy nie pójdzie na to, by oddać jakąś część terytorium – mówił w niedawnej rozmowie z „RBK-Ukrajina” Kyryło Budanow, szef Głównego Zarządu Wywiadu (HUR), czyli ukraińskiego wywiadu wojskowego. A na pytanie dziennikarza, czy do końca tego roku realne jest odbicie wszystkich terenów zajętych po 2014 r., odpowiedział: „w pełni”. Rosja obecnie kontroluje 16,7 proc. uznanego międzynarodowo terytorium Ukrainy. Inni politycy starają się jednak tonować nastroje. Minister obrony Ołeksij Reznikow przestrzegł w „Washington Post” przed „emocjonalnym rozczarowaniem”. – Oczekiwania od naszej kontrofensywy są przez świat przeceniane. Większość ludzi czeka na coś dużego – tłumaczył. – Im więcej zwycięstw osiągniemy na polu walki, tym więcej ludzi w nas uwierzy, a to znaczy, że tym więcej pomocy otrzymamy – dodawał w rozmowie z tym samym dziennikiem prezydent Wołodymyr Zełenski. Reznikow potwierdził, że spotkał się z takimi sugestiami w rozmowach z Zachodem. – Jaka miałaby być skala takiego sukcesu? 10 km, 30 km, 100 km, 200 km? – pytał.

Takie podejście budzi irytację. „Tylko dziś przeczytałam komentarze kilku ukraińskich żołnierzy mówiące o przemęczeniu wywołanym przesadną presją. Wyobraźcie sobie, że musicie stanąć do walki i wywołać tak ogromne wrażenie, by otrzymać np. samoloty bojowe” – komentowała na Twitterze Nika Miełkozerowa z Politico.eu. Tamiła Taszewa, przedstawicielka Zełenskiego ds. Krymu, powiedziała w rozmowie z Polską Agencją Prasową o pojawiającej się presji, by okupowanego półwyspu w ogóle nie próbować odbijać. – Niektórzy zachodni politycy – nie państwa – ostrzegają Ukrainę. Twierdzą, że odbicie Krymu może doprowadzić do wojny nuklearnej. Ich zdaniem powinniśmy całkowicie zrezygnować z prób jego odzyskania – powiedziała Taszewa. – Nie sądzę, by Rosja użyła broni nuklearnej, bo Putin wie, że jeśli to zrobi, nie będzie odwrotu. Zniszczy cały system, który w bandycki sposób zbudował na okupowanych ziemiach – dodała. Przedstawiciel HUR Andrij Jusow powiedział nawet we wczorajszym „RBK-Ukrajina”, że rosyjscy urzędnicy, pod wpływem nasilających się ataków z powietrza na cele wojskowe Rosji, zaczynają ewakuować się z Krymu i innych okupowanych obszarów południowej Ukrainy.

Tymczasem „Wall Street Journal” (WSJ) napisał wczoraj, że zdaniem niewymienionych z nazwiska urzędników z Europy i USA kontrofensywa „mogłaby otworzyć drogę do negocjacji między Kijowem a Moskwą do końca roku, a Chiny mogłyby pomóc doprowadzić Rosję do stołu”. Szczególnym entuzjastą możliwej roli Chin jest prezydent Francji Emmanuel Macron, który niedawno gościł w Pekinie na rozmowach z Xi Jinpingiem. Wiosną 2022 r. Rosjanie i Ukraińcy prowadzili rozmowy o rozejmie, jednak zostały one zerwane po odkryciu pod Kijowem dowodów na zbrodnie wojenne popełniane przez Rosjan. Przeciwnikiem rokowań na tym etapie byli także Brytyjczycy. WSJ podaje, że także obecnie to Polska i państwa bałtyckie oraz część brytyjskich elit należą do sceptyków możliwości doprowadzenia do rozmów. W tym tygodniu temat może poruszyć kanclerz Niemiec Olaf Scholz podczas spodziewanej wizyty Zełenskiego w Berlinie. Dziennik pisze, że o ile Scholz nie będzie naciskać, to prezydent USA Joe Biden może „wysłać sygnał ukraińskiemu przywódcy, że w najbliższych miesiącach nadarzy się szansa na rozmowy o rozejmie”.

Z kolei źródła DGP przekonują, że jednym z wariantów analizowanych w USA jest próba zmuszenia Rosjan do całkowitego zaprzestania nalotów przeciwko Ukrainie na zachód od linii frontu. Dotrzymanie takiego zobowiązania przez Kreml miałoby otworzyć drogę do rozmów. Jego złamanie miałoby z kolei doprowadzić do przekazania Ukranie pocisków rakietowych o zasięgu do 300 km i w ten sposób do zmiany układu sił w wojnie. Dyrektorka Wywiadu Narodowego USA Avril Haines przyznała jednak 4 maja, że Władimir Putin nie jest na razie skłonny do rokowań. – Wciąż oceniamy, że Putin najpewniej kalkuluje, iż czas gra na jego korzyść – powiedziała. W tym kontekście znaczenie oczekiwanych działań zaczepnych tylko rośnie. Prezydent Czech Petr Pavel, generał w stanie spoczynku, przestrzegł podczas niedawnej wizyty nad Dnieprem, że „skutki nieudanej kontrofensywy byłyby katastrofalne”. Jak powiedział we wczorajszej rozmowie z „Guardianem”, Ukraińcy nie mogą już liczyć na zaskoczenie Rosjan, w przeciwieństwie do ubiegłorocznych sukcesów pod Charkowem i Chersoniem.

Pavel powtórzył w rozmowie z Brytyjczykami opinię wyrażoną już w niedawnej rozmowie z „Rzeczpospolitą”, że ze względu na ogromne zasoby kadrowe i zbrojeniowe potrzebne do zakrojonych na szeroką skalę działań zaczepnych „taka szansa pojawi się w tym roku tylko raz, więc musi zakończyć się sukcesem”. Ukraińcy już zaczęli atakować składy amunicji blisko linii frontu, co może świadczyć o szykowaniu uderzenia. Chodzi o rozciągnięcie linii zaopatrzenia i izolowanie oddziałów rosyjskich. W kierunku Tokmaku były już też prowadzone ataki wojsk zmechanizowanych. Po nich Ukraińcy wracali jednak na swoje pozycje, co oznacza, że ten kierunek po prostu rozpoznawali. Tokmak leży w połowie drogi z Zaporoża do Melitopola, kluczowego miasta na korytarzu lądowym łączącym okupowany Krym z Rosją. Przecięcie tego korytarza i pozbawienie Kremla jedynej korzyści z inwazji jest postrzegane jako główny cel Kijowa. Kolejnym spektakularnym przedsięwzięciem miałaby być blokada Krymu poprzez wzięcie pod kontrolę ogniową dwóch przesmyków prowadzących na półwysep i zniszczenie mostu nad Cieśniną Kerczeńską. Trzecim elementem miałyby być zmasowane ataki dronów na cele w Rosji i na Białorusi. ©℗

Putin wystąpi na paradzie, ale nie na przyjęciu

Prezydent Władimir Putin ma być obecny na dzisiejszych uroczystościach na placu Czerwonym w Moskwie. Rosja będzie dziś świętować 78. rocznicę pokonania Niemiec w II wojnie światowej. Nie będzie za to tradycyjnego przyjęcia. Oficjalnie ze względu na napięty grafik prezydenta. – Odbędzie się zwykła parada. To wszystko, co mogę powiedzieć. Wystąpi prezydent, jak to zwykle bywa – powiedział rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow.

Władze w Moskwie zapowiedziały specjalne środki bezpieczeństwa w związku z wojną z Ukrainą, a przede wszystkim z incydentem z 3 maja, gdy Kreml został zaatakowany przez nieustalonych sprawców dwoma bezzałogowcami. Rosja obarczyła winą Kijów, ale władze w ukraińskiej stolicy nie przyznały się do ataku. W piątek Putin zwołał w sprawie wtorkowych obchodów specjalne posiedzenie Rady Bezpieczeństwa. Nie było na nim ministra obrony Siergieja Szojgu. W ostatnich dniach władze rosyjskie podjęły stara nia o uniknięcie wrażenia międzynarodowej izolacji Putina. Początkowo informowano, że jedynym zagranicznym liderem obecnym na paradzie będzie prezydent Kirgistanu Sadyr Dżaparow. Wczoraj okazało się, że poza Dżaparowem do Moskwy przyleci także premier Armenii Nikol Paszinjan. Media kolportowały też różnej wiarygodności informacje o możliwym udziale przywódców Białorusi, Kazachstanu, Tadżykistanu i Turkmenistanu. W zeszłym roku na paradzie nie było nikogo, a w 2021 r. – jedynie tadżycki prezydent Emomali Rahmon. ©℗

Michał Potocki