Takiego maratonu dyplomatycznego świat nie widział od lat. Zaczęło się tydzień temu od Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium, która tradycyjnie stała się też okazją do dwu- i wielostronnych konsultacji. W poniedziałek prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden niespodziewanie odwiedził Kijów, co przyćmiło planowaną na kolejne dni wizytę w Warszawie i udział w szczycie państw wschodniej flanki NATO.
Takiego maratonu dyplomatycznego świat nie widział od lat. Zaczęło się tydzień temu od Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium, która tradycyjnie stała się też okazją do dwu- i wielostronnych konsultacji. W poniedziałek prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden niespodziewanie odwiedził Kijów, co przyćmiło planowaną na kolejne dni wizytę w Warszawie i udział w szczycie państw wschodniej flanki NATO.
Przyjazd Bidena nad Dniepr zmusił szefa ukraińskiej dyplomacji Dmytra Kułebę do odwołania udziału w spotkaniu ministrów spraw zagranicznych państw UE. W międzyczasie szef chińskiej dyplomacji Wang Yi podróżował po Europie, zapowiadając plan pokojowy Pekinu, a prezydent Rosji Władimir Putin po raz kolejny użył straszaka atomowego w wirtualnych rozmowach z Zachodem. Na szersze wnioski przyjdzie jeszcze czas – zresztą nie wszystkie efekty maratonu są już znane – ale wstępny szkic rozważań można nakreślić już teraz.
Monachijska konferencja w 2022 r. była okazją do pożegnania się z Ukraińcami. Rosyjski atak był już pewny. Sama wizyta Wołodymyra Zełenskiego w RFN stała się podstawą do troski, czy jego decyzja o opuszczeniu Ukrainy nie jest zbyt ryzykowna. Zachodni politycy dodawali Zełenskiemu otuchy, ale w gruncie rzeczy powszechnie uznawali, że widzą go po raz ostatni. Dostawy ciężkiego sprzętu były wykluczone, a zachodni doradcy szykowali Ukraińców do walki partyzanckiej i podjazdowej. Także dlatego nad Dniepr dostarczano amunicję, hełmy i broń przeciwpancerną, ale nie czołgi czy wozy piechoty. Rok później nikt nie ma wątpliwości, że Ukraina obroniła niepodległość. Pytania dotyczą tego, jak będą wyglądały jej granice i w jakim stanie będzie gospodarka, systematycznie niszczona rosyjskimi atakami. Pewność przetrwania, o której Biden wspomniał w Warszawie, dała Ukrainie żelazny argument, by wyszarpywać od sojuszników kolejne rodzaje broni. Trudno tę zmianę przecenić.
Rosyjski reżim nie jest już w stanie wykrzesać z siebie żadnej ciekawej myśli. Mowy Putina od kilku lat niczego nie wnoszą poza przekonaniem o nieuchronnej, rozpisanej na lata konfrontacji z Zachodem. W ostatecznym rozrachunku nowa zimna wojna skończy się tym, co poprzednia, bo potencjał Rosji jest dziś nieporównywalny do potencjału ZSRR z lat 80., nie mówiąc o potencjale Zachodu. Rosja nigdy nie jest tak silna, jak się wydaje, co Ukraińcy pokazują od roku, a czego najświeższym przejawem jest obraz nowej ofensywy w Zagłębiu Donieckim, która idzie agresorowi jak po grudzie. Ale Rosja nigdy nie jest też tak słaba, jak się wydaje, więc nie należy się rozluźniać, uznając, że Kijów ma zwycięstwo w kieszeni albo że jest ono kwestią czasu. Zgodnie z zasadą 3xS, którą ukuł Wojciech Jakóbik z Biznesalertu, spokój, sankcje i solidarność będą szeroko rozumianemu Zachodowi jeszcze długo potrzebne, by nie dać słabszemu wrogowi szans na choćby względny sukces.
Z punktu widzenia Waszyngtonu rosyjska agresja na Ukrainę była niepożądanym odwróceniem uwagi od rozgrywki z Pekinem, pod której znakiem upłynie całe bieżące stulecie. Ten wniosek rodzi najpoważniejsze ryzyka dla stabilności amerykańskiego wsparcia dla Kijowa, gdyby ChRL zaczęła mocniej mieszać w dalekowschodnim kotle. Ale i Chiny uważnie przyglądają się reakcji Zachodu na rosyjską agresję. Jej względna spójność pełni funkcję odstraszającą od potencjalnej inwazji na Tajwan. Z punktu widzenia interesów Pekinu ścierają się dwie racje. Im dłużej potrwa wojna, tym więcej zasobów zużyje Zachód dla wsparcia Ukrainy, których nie będzie mógł przekazać azjatyckim sojusznikom USA. Tym bardziej osłabnie też Rosja, mniejszościowy partner Chin, którą będzie można – dosłownie i w przenośni – taniej wykupić. Stąd obawy, że Pekin dla podsycenia wojny może zacząć wysyłać Kremlowi sprzęt wojskowy. Z drugiej strony im dłuższy konflikt, tym większe ryzyko użycia broni jądrowej przez Kreml, co rozwaliłoby kruchą równowagę atomową na świecie. Być może najbliższe tygodnie przyniosą odpowiedź, jak ChRL zechce rozwiązać ten dylemat. ©℗
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama