Budapeszt odwołuje się do wyników referendum, w którym milion obywateli wypowiedziało się w sprawie sankcji.

Na wczorajszym szczycie unijnych ministrów, w trakcie którego ustalano dziewiąty pakiet sankcji uderzających w Moskwę, Węgry były reprezentowane przez… otwartego przeciwnika polityki sankcyjnej – Pétera Szijjártó. Sama obecność ministra spraw zagranicznych i handlu w Brukseli może być zaskoczeniem, bowiem od 1 grudnia istnieje samodzielne ministerstwo energii. Jednakże, jak poinformowano nas w Budapeszcie, unijna polityka energetyczna pozostała w kompetencjach szefa węgierskiej dyplomacji.
Węgry są państwem, które od rosyjskiej agresji na Ukrainę w 2014 r. sprzeciwia się polityce nakładania na agresora sankcji gospodarczych, opowiadając się jedynie za działaniami politycznymi. Obywatele od lat słuchają w mediach o tym, że unijne restrykcje przeciwko Moskwie uderzają przede wszystkim w Węgry, uniemożliwiając rozwój i będąc przyczyną pogarszania się sytuacji gospodarczej – w tym najwyższej inflacji w Unii Europejskiej.
Na Węgrzech przeprowadzono 12. „narodowe konsultacje”. Rząd zapytał obywateli o stosunek do unijnych sankcji nakładanych na Federację Rosyjską. Jak zapewniają przedstawiciele rządu – wyznaczą one kierunek polityki państwa. W korespondencyjnym referendum padły tendencyjne pytania. Każdemu towarzyszył opis sugerujący odpowiedź. Było m.in. o tym, że istnieją środowiska chcące objąć energetykę atomową sankcjami, które doprowadzą do wzrostu cen energii produkowanej w elektrowni jądrowej w Paks. Według władz unijne sankcje mają być też odpowiedzialne m.in. za wzrost cen gazu i paliw – w tym ogłoszoną przed dwoma tygodniami likwidację maksymalnej ceny benzyny i oleju napędowego. W pytaniach pojawiły się też informacje o tym, iż obowiązujące sankcje, które uniemożliwiają turystyczny ruch z Federacji Rosyjskiej, doprowadzą do likwidacji miejsc pracy na Węgrzech. Ci, którzy wzięli udział w konsultacjach, opowiedzieli się przeciwko restrykcjom, a głos ten ma być „z całą mocą broniony w Brukseli”, jak komunikował jeden z polityków Fideszu.
Przeciwników antysankcyjnej polityki węgierskiego rządu, – opozycję węgierską, rząd określa mianem „dolarowej lewicy”, która ma być utrzymywana ze środków amerykańskich. Od tygodni w mediach sympatyzujących z rządem trwa nagonka na Stany Zjednoczone. Forsuje się przy tym tezę, iż prezydent Joe Biden podtrzymuje wojnę w Ukrainie, by zyskiwał na tym amerykański przemysł wydobywczy. Według tej koncepcji Waszyngton chce uzależnić Europę od amerykańskiego gazu LNG. Fakt ten ma nie sprzyjać zachowaniu konkurencyjności na rynku. Szef węgierskiej dyplomacji jasno stwierdził, że gdyby prezydentem był wciąż Donald Trump, do wybuchu wojny w Ukrainie w ogóle by nie doszło.
Za podtrzymywanie wojny – według władz w Budapeszcie – jest odpowiedzialna także Unia. W ocenie Viktora Orbána, który przed kilkunastoma dniami udzielił wywiadu publicznemu radiu Kossuth, sankcje sprawiają, iż UE coraz silniej angażuje się w wojnę.
W trakcie negocjowania obecnie pakietu sankcji „w interesie narodowym” strona węgierska wybroniła przed restrykcjami kilku rosyjskich członków rządu, w tym ministrów: energii Aleksandra Nowaka, sportu Olega Matycina i zdrowia Michaiła Muraszki. Ten ostatni jest zresztą kawalerem Krzyża Węgierskiego Orderu Zasługi z Gwiazdą za pomoc w zapewnieniu dostaw do tego kraju rosyjskiej szczepionki przeciwko koronawirusowi Sputnik-V.
W czasie zeszłotygodniowej wizyty na Malcie szef węgierskiej dyplomacji rozmawiał z ministrem Federacji Rosyjskiej Aleksandrem Nowakiem. Według Szijjártó nowy pakiet unijnych sankcji może wymusić renegocjacje podpisanego przed rokiem kontraktu gazowego z Gazpromem. Nowak miał poinformować, że na takie rozmowy jest gotowy.
Jednocześnie Węgrzy, zupełnie wbrew własnej narracji, poszukują alternatywnych dostaw. Péter Szijjártó podpisał porozumienie polityczne pomiędzy państwowym koncernem energetycznym MVM a QatarEnergy. Na jego mocy ma być możliwe rozpoczęcie dostaw skroplonego gazu na Węgry. Szijjártó napisał, iż jest to realny scenariusz. Warto w tym miejscu zaznaczyć, iż dotychczas technologia dostaw gazu skroplonego była bardzo krytykowana w mediach rządowych. Zarzucano jej wysokoemisyjność z uwagi na transport tankowcami, teraz ta narracja prawdopodobnie się zmieni.