Łukaszenka w przeddzień wizyty Putina gorączkowo zapewniał, że Rosjanie nie mają efektywnej kontroli nad polityką państwa.

Od czerwca 2019 r. wszystkie spotkania Alaksandra Łukaszenki z Władimirem Putinem odbywały się poza Białorusią. Stąd przyjazd rosyjskiego prezydenta do Mińska, zapowiedziany w dodatku dopiero w czwartek, wywołał duże zainteresowanie. Amerykański Institute for the Study of War napisał w niedzielę, że spotkanie może być „częścią wysiłków zmierzających do zademonstrowania proaktywności oraz stworzenia warunków informacyjnych przed nową fazą wojny”. Jeden z najważniejszych ukraińskich dowódców gen. Serhij Najew połączył wyjazd z piątkowym spotkaniem Putina z rosyjskimi dowódcami, na którym miano rozmawiać o kolejnych celach wojny.
Dla ministra obrony Siergieja Szojgu wyjazd do Mińska był już drugim w tym miesiącu. 4 grudnia podpisał ze swoim białoruskim odpowiednikiem protokół odnawiający umowę o współpracy wojskowo-technicznej, którego treści nie upubliczniono. Równolegle Białorusini rozpoczęli niezapowiedzianą inspekcję gotowości bojowej sił zbrojnych, która zakończyła się wczoraj. Także w poniedziałek rosyjski resort obrony zapowiedział przeprowadzenie na Białorusi batalionowych ćwiczeń taktycznych. Mają w nich wziąć udział żołnierze już obecni na terenie sąsiedniego kraju, których – jeśli wierzyć białoruskim źródłom oficjalnym – jest 9 tys. To element realizacji uzgodnień z październikowego spotkania Łukaszenki z Putinem, podczas którego ogłoszono zamiar stworzenia wspólnego zgrupowania „w związku z zaostrzeniem na zachodnich granicach Państwa Związkowego”, jak nazywa się struktura integracyjna obu państw. 4 grudnia Łukaszenka mówił, że siły zbrojne obu państw są zdolne do działania „jako jedna armia”.
Władze ukraińskie nie widzą na razie sygnałów świadczących o przygotowaniach do uderzenia z północy, ale nie wykluczają takiego wariantu w przyszłości. U progu inwazji Białoruś udostępniła swoje terytorium Rosjanom, którzy zostali na terenie tego kraju po długotrwałych ćwiczeniach, a następnie ruszyli w stronę Kijowa, skąd wycofali się na przełomie marca i kwietnia. Mińsk pozwolił też Rosji korzystać z własnych lotnisk, poligonów, szpitali i kolei. – Nie odnotowaliśmy w pobliżu granicy zwiększenia ilości sprzętu ani składu osobowego czy natężenia manewrów. Sprawdzian gotowości i ćwiczenia prowadzone przez Białoruś razem z Rosjanami nie zmieniają niczego z punktu widzenia Ukrainy. Kontynuujemy umacnianie granicy z Białorusią – powiedział „Ukrajinśkiej prawdzie” rzecznik pograniczników Andrij Demczenko. W dłuższej perspektywie Kijów liczy się z możliwością powtórzenia ataku z 24 lutego. – Mobilizacja w Rosji zadziałała. To nieprawda, że zmobilizowani nie będą walczyć. Będą – powiedział w ubiegłotygodniowym wywiadzie dla „The Economist” głównodowodzący ukraińskimi siłami gen. Wałerij Załużny. – Możliwe, że zmobilizowani nie są tak dobrze wyposażeni, ale i tak przysporzą nam problemów. Rosjanie szykują ok. 200 tys. nowych żołnierzy. Nie mam wątpliwości, że podejmą jeszcze jedną próbę wzięcia Kijowa – dodawał.
Rzecznik Putina Dmitrij Pieskow zapewniał, że Kreml nie zamierza zmuszać Białorusi do udziału w „specjalnej operacji wojskowej”. – To zupełnie głupie, bezpodstawne rozważania. Najbardziej zaawansowany reżim integracji mamy właśnie z Białorusią, więc nikt nikogo nie zmusza – oświadczył. Z kolei Łukaszenka na poprzedzającej wizytę naradzie z rządem zapewnił, że „nikt poza nami Białorusią nie zarządza”. – Zwłaszcza po tych zakrojonych na szeroką skalę rozmowach wszyscy będą mówić, że na Białorusi nie ma władzy, że Rosjanie już tu przychodzą na piechotę i zarządzają państwem – przekonywał. Tego typu słowa tylko zwiększyły obawy. „Ta wyprzedzająca fraza Łukaszenki wskazuje, że po tym spotkaniu nie należy się spodziewać niczego dobrego dla białoruskiej państwowości” – napisał politolog Andrej Jelisiejeu, odwołując się do przekonania, że gdy Łukaszenka niepytany zaczyna czemuś zaprzeczać, często można to uznać za potwierdzenie.
Łukaszenka dodawał, że oba kraje chcą przejść od rozważań taktycznych do strategicznych. – Porozmawiamy o sytuacji wojenno-politycznej wokół naszych państw. Nie unikniemy tematu przemysłu zbrojeniowego, gdzie produkuje się broń, amunicję i inne, ale będziemy też rozmawiać o zdolnościach obronnych, bezpieczeństwie naszego państwa. A najważniejsza będzie gospodarka – powiedział przywódca, którego większość Zachodu przestała uznawać za prezydenta po sfałszowaniu wyborów w 2020 r. Wczoraj zaś mówił Putinowi, że przyszedł czas na uzgodnienie spraw, które można uzgadniać wyłącznie na poziomie głów państw. – Reżim Łukaszenki otworzył drzwi dla rosyjskiej okupacji, czyli tego, co obecnie obserwujemy: rozszerzonej obecności wojskowej Rosji na naszym terytorium – mówił niedawno DGP Waleryj Kawaleuski, odpowiednik szefa MSZ w gabinecie Swiatłany Cichanouskiej. „Aktualny status suwerenności Białorusi odpowiada mniej więcej suwerenności Litwy, Łotwy i Estonii między jesienią 1939 r. a latem 1940 r. (od ultymatywnego zawarcia umów wojskowo-politycznych z Moskwą do ich faktycznej okupacji i aneksji)” – napisał Jelisiejeu.
Zarazem Łukaszenka sygnalizuje zamiar odmrożenia relacji z Zachodem. Temu służy powołanie nieskompromitowanego w oczach zagranicy dyplomaty Siarhieja Alejnika na szefa MSZ oraz niepubliczne, choć nieprzynoszące efektów kontakty ze Szwajcarią i Stolicą Apostolską. Jak powiedział politolog Arciom Szrajbman w rozmowie z „Zierkałem”, Białoruś proponuje otwarcie tranzytu ukraińskiego zboża do portów Litwy i Łotwy (na razie handel odbywa się przez porty obwodu odeskiego i granicę ukraińsko-unijną). Dotychczas oczekiwała w zamian odblokowania tranzytu białoruskich nawozów potasowych. Teraz warunek miał się zmienić w „prośbę”. W sobotę Łukaszenka napisał ciepły list do papieża Franciszka z okazji jego 86. urodzin, w którym zaprosił go do odwiedzenia Białorusi. „Nasze postrzeganie najaktualniejszych problemów współczesnego świata jest zbieżne” – czytamy. Jednakże niedawno władze odebrały katolikom jedną z najważniejszych świątyń, tzw. czerwony kościół w Mińsku. ©℗