Wtorkowa konferencja dotycząca odbudowy Ukrainy zorganizowana przez pełniące prezydencję w G7 Niemcy oraz Komisję Europejską przyniosła właściwie tylko jeden wniosek - kraj będzie odbudowany i zachodnia koalicja państw nie zostawi Kijowa samego. Na poziomie symbolicznych deklaracji od lutego czy marca mamy więc właściwie status quo.

I trudno też wszystkie inicjatywy dotyczące rekonstrukcji państwa po wojnie dziś traktować inaczej niż jako symboliczne wsparcie, międzynarodowy gest. Na płaszczyźnie mniej symbolicznej, a bardziej realnej mówimy o setkach miliardów euro. A szacunki dotyczące kosztów odbudowy kraju zmieniają się jak w kalejdoskopie – jeszcze do niedawna było to ok. 200 mld euro, dziś to już według Banku Światowego powyżej 350 mld euro.
Tymczasem 27 państw członkowskich UE ma problem z tym, żeby dostarczyć na przełomie października i listopada 9 mld euro wsparcia określanego jako pomoc makrofinansowa. Zostało ono zadeklarowane jeszcze w maju. Na razie Ukraina dostała z tej puli 3 mld euro, kolejne 3 mld są obecnie transferowane, a w sprawie pozostałych 3 mld nie została jeszcze podjęta decyzja. Osią sporu w gronie krajów UE jest to, czy pieniądze należy przekazywać w formie bezzwrotnych grantów czy też preferencyjnych pożyczek gwarantowanych budżetem UE. Dotychczas większość tych środków pochodziła z pożyczek, co zdaniem m.in. Niemiec może sprawiać w bliskiej przyszłości problem obu stronom: Ukrainie ze względu na konieczność spłaty pieniędzy, a UE z uwagi na rosnące koszty obsługi długu. Te wątpliwości były powodem opóźniania przekazywania deklarowanej pomocy finansowej ze strony UE, o czym wielokrotnie bardzo krytycznie wypowiadał się prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski. A sprzeciw organizujących konferencję o odbudowie Niemiec, jak i każdego innego państwa, może opóźniać kolejne transze przekazywane Kijowowi. To upokarzające, że minister finansów Ukrainy Serhij Marczenko musi po ośmiu miesiącach trwania wojny deklarować i podkreślać w wywiadzie z Politico, że jego kraj naprawdę potrzebuje wsparcia finansowego.
W związku z przedłużającymi się rozmowami o ostatniej transzy 3 mld euro UE zaczęła więc coraz poważniej myśleć o stworzeniu stałego mechanizmu wsparcia, czyli ustrukturyzowania pomocy makrofinansowej. We wtorek w Berlinie szefowa KE Ursula von der Leyen stwierdziła, że jest silne poparcie dla regularnego wsparcia finansowego, jednak oficjalnie nie zostało jeszcze ono ogłoszone. Dokładnie te same wątpliwości co do nadzwyczajnych i jednorazowych wypłat jak wspomniane 9 mld euro Berlin zgłasza wobec stałych wypłat, które według nieoficjalnych informacji miałyby wynieść 1,5 mld euro miesięcznie. Łącznie UE miałaby dostarczyć 18 mld euro w przyszłym roku, co wraz z podobnym wkładem ze strony USA miałoby pozwolić na pokrycie dziury budżetowej Ukrainy, szacowanej w 2023 r. na prawie 40 mld euro. Taka propozycja ze strony KE krążyła w nieoficjalnych informacjach przekazywanych dziennikarzom już kilka tygodni temu i miała ją także zaanonsować von der Leyen podczas szczytu UE w Brukseli w miniony czwartek. Europa wciąż jednak nie jest w stanie zagwarantować i zrealizować nawet tak skromnej – patrząc na prognozowaną skalę odbudowy państwa – pomocy finansowej.
Oczywiście nie uważam, że tego typu wydarzenia międzynarodowe jak berlińska konferencja nie mają żadnego znaczenia ani sensu. Owszem, skutecznie podtrzymują zainteresowanie na świecie sprawą Ukrainy, zwłaszcza w bardziej odległych od Europy Wschodniej regionach. Von der Leyen stwierdziła, że jej celem było rzucenie światła na to, „jaka jest najlepsza struktura”, żeby zorganizować platformę do odbudowy kraju. A premier Mateusz Morawiecki dorzucił jeszcze, że to także szansa na transformację (w szerokim tego słowa znaczeniu) Europy. Każda taka wypowiedź jedynie dodatkowo komplikuje i tak już skomplikowaną sieć relacji gospodarczych, militarnych, politycznych i społecznych w gronie 27 państwa i oddala Europę od realnych i najbardziej palących problemów tej wojny.
Można, a nawet trzeba rozmawiać o tym, jak powinna być ta odbudowa prowadzona w przyszłości – także na podstawie, a może przede wszystkim refleksji płynących z obecnych mechanizmów wsparcia i ich funkcjonowania. Ale mogłoby to odbywać się dziś na poziomie zupełnie technicznym, roboczym, eksperckim. Tymczasem w dość niefortunnym momencie sporów w UE i w samym środku wojny organizowane są wielkie konferencje. Efekt wizerunkowy dla pełniących prezydencję w G7 i mających w Europie w ostatnich miesiącach niezbyt dobrą prasę Niemiec być może został osiągnięty, ale miałbym duże problemy z odpowiedzią na pytanie, co dzięki tej konferencji zyskała Ukraina. Żadna rozmowa o odbudowie nie przyniesie wiążących konkluzji, dopóki na terytorium państwa ukraińskiego pozostanie jakikolwiek żołnierz rosyjskiej armii. Dopóki cała Ukraina nie zostanie wyzwolona, nikt nie będzie w stanie precyzyjnie oszacować strat i możliwych scenariuszy rekonstrukcji państwa. Pośrednio przyznała to też von der Leyen mówiąc, że cała UE „nie może doczekać się końca tej straszliwej wojny, aby zacząć odbudowę”. Tak więc może lepszym rozwiązaniem byłoby przyspieszenie jej końca, bezwarunkowe dozbrajanie Ukrainy oparte np. na stałym mechanizmie na wzór projektowanej pomocy makrofinansowej? Od lutego Zełenski apelował i wciąż apeluje przede wszystkim o dostawy: broni, sprzętu wojskowego i pieniędzy. I to powinno stanowić wciąż, po ośmiu miesiącach wojny, najważniejszy drogowskaz – zarówno dla państw UE, jak i międzynarodowych instytucji i organizacji.