Reżim godzi się na kontrolowane pęknięcie: zachęca protestujących Irańczyków do debaty, ale wciąż nazywa ich terrorystami.

– Jestem gotowy. Porozmawiajmy. Jeśli popełniliśmy błędy, możemy je naprawić – stwierdził szef irańskiego sądownictwa Gholam-Hossein Mohseni-Eje’i. Według nadającej z Wielkiej Brytanii perskojęzycznej stacji telewizyjnej Iran International mieszkańcy kraju po raz pierwszy od 43 lat zobaczyli, jak twardy i nieustępliwy sędzia przemawia łagodniejszym tonem. Pracujący wcześniej na stanowisku ministra wywiadu i prokuratora generalnego Mohseni-Eje’i ma długą historię uciszania społeczeństwa. Jeszcze jako prokurator specjalnego sądu ds. duchowieństwa nakazał w 1999 r. uwięzienie kilku wysoko postawionych reformistycznych polityków, w tym ministra spraw wewnętrznych w administracji prezydenta Mohammada Chatamiego Abdollaha Nouriego, a także akademików Mohsena Kadivara i Hassana Yousefi-Ashkevariego. Był również oskarżony o bezpośrednie zlecenie zabójstwa dysydenta Pirouza Davaniego w 1998 r. Za rolę, jaką odegrał jako minister wywiadu w brutalnym tłumieniu protestów po spornych wyborach w 2009 r., został objęty przez Unię Europejską oraz Departament Skarbu Stanów Zjednoczonych sankcjami.
Zmiana retoryki polityka była na tyle zauważalna, że wielu protestujących odebrało ją jako oznakę słabości. Nie tylko Mohseniego-Eje’ia, ale i całego autokratycznego reżimu, którego władza nigdy wcześniej nie została zachwiana. „Zaczynają pękać” – napisał analityk think tanku Carnegie Endowment for International Peace Karim Sadżapur. Mało kto głowie sądownictwa jednak uwierzył. Eje’i wezwał Irańczyków, którzy już czwarty tydzień z rzędu wychodzą na ulice, by ujawnili się, opowiedzieli o swoich problemach i wspólnie poszukali sposobów na przywrócenie spokoju na ulicach Teheranu i dziesiątek innych irańskich miast. Ale pozostali przedstawiciele reżimu trzymają się stałej narracji. – Te rozproszone zamieszki są biernym i nieudolnym projektem wroga przeciwko wielkim i nowatorskim zmianom i ruchom narodu irańskiego – powiedział wczoraj najwyższy przywódca Iranu ajatollah Ali Chamenei, powtarzając oskarżenia, że za rozwój sytuacji odpowiedzialne są USA i Izrael.
Prorządowi urzędnicy i media coraz częściej zresztą oskarżają protestujących o terroryzm. – To część zorganizowanych działań terrorystycznych, które ujawniły, że wrogowie i przeciwnicy Republiki Islamskiej mają plany wykorzystania każdej okazji, aby zaszkodzić bezpieczeństwu Irańczyków oraz stabilności kraju – skwitował we wtorek rzecznik rządu Ali Bahadori Dżahromi. Ogłosił też, że ministerstwo spraw wewnętrznych otrzymało polecenie opracowania planu lepszej organizacji pokojowych protestów i wieców. Powiązana z Gwardią Rewolucyjną agencja prasowa Tasnim poinformowała, że Najwyższa Rada Rewolucji Kulturalnej posłuchała rad udzielonych przez Chameneiego o konieczności prowadzenia debat w elitarnych ośrodkach i przyjęła ustawę o utworzeniu „domu wolnej debaty” na uczelniach wyższych. Pierwszy taki organ, składający się z 90 profesorów, miał już powstać na Uniwersytecie w Teheranie. Nie wiadomo jednak, jak instytucje te miałyby działać i kto znajdzie się w ich składzie – reżimowi lojaliści czy szerokie spektrum irańskich intelektualistów.
Do szybkiego rozpoczęcia dialogu ze społeczeństwem wezwał związany z ruchem reformistycznym polityk i profesor Uniwersytetu w Teheranie Dżalal Dżalalizadeh w wywiadzie dla konserwatywnego portalu Nameh News. – Jeśli władzom nie uda się sympatyzować z ludźmi, społeczeństwo stanie się jeszcze bardziej dwubiegunowe, a to nie leży w interesie narodu. Reżim musi uważać się za przedstawiciela ludu, szanować jego głos i poglądy oraz słuchać jego żądań – komentował w rozmowie.
Irańska Organizacja Praw Człowieka (IHRNGO) z siedzibą w Oslo poinformowała, że do tej pory w protestach zginęło co najmniej 185 osób, w tym 19 dzieci. Mimo to eksperci podkreślają, że władze nie uciekają się do zabójstw w takim stopniu jak podczas protestów w listopadzie 2019 r., kiedy według obliczeń agencji Reutersa zginęło ok. 1500 osób.
Siły bezpieczeństwa atakują demonstrantów gazem łzawiącym, pałkami i paralizatorami. Powszechne są także doniesienia o użyciu karabinów wyborowych i pistoletów paintballowych. Walkę z reżimem, którą zapoczątkował sprzeciw wobec obowiązku noszenia hidżabu, utrudniać może brak zorganizowanej opozycji. Irańscy reformiści zostali odsunięci na bok, ponieważ ani rząd, ani protestujący nie uważają ich za poważną alternatywę polityczną. Ich popularność i wpływy znacznie spadły, odkąd rząd byłego prezydenta Hasana Rouhaniego nie spełnił obietnic dotyczących poprawy swobód obywatelskich. Jego administracja była również obwiniana za złe zarządzanie gospodarką po tym, jak USA w 2018 r. przywróciły sankcje na Teheran w związku z wycofaniem się przez byłego prezydenta Donalda Trumpa z porozumienia nuklearnego. – Reformiści nie mogą zrobić nic innego, jak siedzieć i obserwować, co się wydarzy. Dwaj główni gracze w tej dwubiegunowej grze walczą ze sobą kosztem całego społeczeństwa – powiedział w wywiadzie dla portalu Fararu rzecznik irańskiego Frontu Reform Abolfazl Shakouri-Rad. ©℗