Zmiany w konstytucji, które Tunezja przyjęła w referendum 25 lipca, można uznać za symboliczny koniec Arabskiej Wiosny lub przynajmniej pewnego jej etapu.

Arabska Wiosna, rozumiana jako próba zrzucenia dyktatur dotychczas rządzących na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej, i wprowadzenia rządów demokratycznych, rozpoczęła się w grudniu 2010 r. po tym, jak sprzedawca uliczny Muhammad Bu’azizi podpalił się w proteście przeciw brakowi perspektyw na polepszenie swojej sytuacji życiowej. Protesty, które ogarnęły arabski świat, doprowadziły do upadku dyktatur i eksperymentowania z demokracją, jak w Egipcie i Tunezji; poluzowania rządów autorytarnych i kooptacji partii islamistycznych, jak w Maroku; ale też do krwawych wewnętrznych konfliktów, jak w Libii i Syrii, które trwają do dzisiaj.
W tunezyjskim referendum, które odbyło się 25 lipca, prezydent kraju Kajs Su’ajjid zagwarantował sobie, przy ponad 90 proc. poparcia dla zmian, ogromną władzę, likwidując system checks and balances. Tak wysoki odsetek osób popierających nowelizację był możliwy, ponieważ opozycja zbojkotowała głosowanie, żeby podważyć wynik ze względu na niską frekwencję, która wyniosła ok. 30 proc. W wyniku referendum Tunezja przeszła na system prezydencki. Pytanie zresztą, czy nie jest to eufemizm, bo chociaż prezydent nadal pochodzi z wyborów powszechnych, jego uprawnienia wykraczają poza to co, funkcjonuje w znanych nam demokracjach z takimi systemami.
W myśl nowej ustawy zasadniczej prezydent sprawuje pełną kontrolę nad rządem i wojskiem bez konieczności konsultowania się z parlamentem. Sądownictwo zostało zredukowane do roli części administracji rządowej poprzez przyznanie prezydentowi prawa mianowania i odwoływania sędziów. Do tego głowa państwa przygotowuje propozycje budżetu, przedstawia umowy międzynarodowe do ratyfikacji oraz projekty ustaw, które zyskują pierwszeństwo w parlamencie. Konstytucja nie przewiduje żadnej możliwości jego odwołania, a nawet może on przedłużyć swoje rządy, jeżeli uzna, że krajowi grozi niebezpieczeństwo. Z kolei on sam może rozwiązać parlament – po drugim w ciągu kadencji nieskutecznym wotum nieufności wobec rządu.
Tunezja była najlepiej rokującym krajem wśród państw Arabskiej Wiosny. Nawet obawy wobec islamistów z Partii Odrodzenia (An-Nahda) nie sprawdzały się, tak jak to się stało w Egipcie, gdzie w 2013 r. społeczne niezadowolenie z islamistycznego prezydenta Muhammada Mursiego zostało wykorzystane przez armię i krwawo zakończyło demokratyczny eksperyment. An-Nahda oddała władzę po przegranych wyborach w 2014 r., a w kolejnych latach oficjalnie zrezygnowała też z postulatu wprowadzania szariatu do prawa krajowego. W 2017 r. muzułmański naukowiec i przeciwnik politycznego islamu prof. Bassam Tibi powiedział autorowi tego tekstu w wywiadzie, że po rozmowie z liderem partii Raszidem al-Ghannuszim zmienił zdanie na jego temat i nie klasyfikowałby go już jako islamisty.
Tymczasem w nowej konstytucji konserwatysta Su’ajjid dokonał sprzecznego wewnętrznie zabiegu, którym próbuje jednocześnie zadowolić elektorat świecki i ten o konserwatywnych, islamskich poglądach. Z jednej strony usunięto zapis z 2014 r. o tym, że islam jest religią państwową, ale wprowadzono zamiast tego stwierdzenie, że Tunezja jest częścią ummy, światowej społeczności muzułmańskiej. Do tego prezydent musi być muzułmaninem, co jest wymogiem czerpiącym ściśle z postulatów Bractwa Muzułmańskiego, które zgadzało się na piastowanie funkcji w państwie przez niewiernych, ale rolę przywódcy zostawiało muzułmanom. W ostatniej poprawce przesłanej do projektu konstytucji, która zakłada, że państwo ma realizować cele islamu, Su’ajjid wprowadził ograniczenie, że ma się to odbywać „w ramach systemu demokratycznego”. Tego rodzaju działania cechowały arabskich autokratów, którzy w ten sposób próbowali równoważyć niezadowolenie ze strony konserwatywnych kręgów islamskich.
Dlaczego do tego doszło, skoro kraj radził sobie najlepiej ze wszystkich, przez które przetoczyła się Arabska Wiosna? Tunezja była nękana przez inne problemy. Wszechobecna korupcja i nepotyzm, niestabilne rządy polityczne w systemie partyjno-prezydenckim, silne związki zawodowe blokujące twarde reformy narzucone przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, upadek takich gałęzi gospodarki przynoszących zewnętrzne wpływy, jak produkcja nawozów sztucznych i turystyka, oraz aktywność terrorystów czy pandemia – wszystko to prowadziło do coraz gorszej sytuacji gospodarczej. To były przyczyny, które spowodowały, że prezydent Su’ajjid, cieszący się mocnym mandatem wyborczym (72 proc. głosów w 2019 r.), równo rok przed referendum rozwiązał parlament.
Unia Europejska jako partner Tunezji niestety też przyczyniła się do procesu pogorszenia sytuacji. Od 2015 r. prowadzono negocjacje nad pogłębioną i kompleksową strefą wolnego handlu, ale – jak twierdzą jej krytycy – rozmowy o tym skomplikowanym porozumieniu napotykały także opór i obawy w społeczeństwie tunezyjskim, zamiast prowadzić do ułatwień w wybranych sektorach krok po kroku otwierających rynek unijny dla Tunezji. Groziło jej także wprowadzenie limitów na kadm w nawozach sztucznych, co ograniczyłoby sprzedaż do UE jednego z podstawowych surowców eksportowych. Teraz, w związku z wojną w Ukrainie, ekologiczna zmiana, która promowała rosyjski nawóz, wydaje się oddalona. Zabrakło jednak odpowiedniej liczby inwestycji, tworzących bardziej różnorodną gospodarkę; zabrakło zmian przyciągających bezpośrednie inwestycje zagraniczne.
Jak twierdził rok temu Tarek Megerisi z European Council on Foreign Affairs, Tunezja w całym cyklu przemian potrzebowała więcej oddechu, zwłaszcza wobec surowych oszczędności wymaganych przez MFW. Czy to zatem koniec Arabskiej Wiosny i osłabiania dyktatur w rejonie? Nie można na to pytanie odpowiedzieć definitywnie. W Tunezji część społeczeństwa wciąż ma nadzieję, że prezydent, w końcu nie wojskowy, lecz profesor prawa, konstytucjonalista, chce tylko przeprowadzić kraj przez okres trudnych reform. 17 grudnia mają się odbyć wybory parlamentarne. Nie nastąpiło jeszcze rozbicie opozycji, która, gdyby się zjednoczyła, mogłaby się przeciwstawić skupieniu takiej władzy w rękach jednego człowieka. Kluczem jest jednak gospodarka.