„Europa ojczyzn”, która się marzy politykom PiS i ich sojusznikom w Unii, może i ładnie brzmi w dyskusjach telewizyjnych, jednak w praktyce byłaby koszmarem dla polskich interesów.

Niepotrzebna zaoczna pyskówka między Emmanuelem Macronem a Mateuszem Morawieckim zakończyła się absurdalnym stwierdzeniem prezydenta Francji, że polski premier jest „antysemitą”. To oczywiście zdumiewające, że Macron, który sprzeciwia się nazywaniu Putina „rzeźnikiem”, lekką ręką rzuca niczym niepopartymi epitetami w premiera unijnego państwa. Nie zmienia to tego, że wojna w Ukrainie uwidoczniła głęboką wadliwość prowadzonej przez PiS polityki wobec UE. Politycy partii rządzącej regularnie oskarżają europejski główny nurt o pobłażliwość wobec Rosji, równocześnie jednak na forum UE blisko współpracują z ugrupowaniami, które są wobec Kremla o wiele bardziej wyrozumiałe. Co więcej, „Europa ojczyzn”, która się marzy politykom partii Kaczyńskiego i ich sojusznikom w Unii, może i ładnie brzmi w dyskusjach telewizyjnych, jednak w praktyce byłaby koszmarem dla polskich interesów. Polska byłaby w niej słabsza, a nie silniejsza. A Rosja mogłaby swobodnie rozgrywać jedne państwa przeciw drugim.
Holandia na lodzie
Gdy jest mowa o prorosyjskich sojusznikach PiS, żelaznym przykładem jest Marine Le Pen. Jej wypowiedzi są dobrze znane, więc nie warto już ich przywoływać. Zresztą Zjednoczenie Narodowe formalnie nie jest sojusznikiem PiS w UE – nie należy do frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR). Należą jednak do niej ugrupowania, których poglądy na kluczowe dla Polski sprawy również są co najmniej wątpliwe z punktu widzenia naszych interesów. Do EKR dołączyło chociażby holenderskie ugrupowanie JA21 (trzech europosłów). Jeden z ważnych polityków JA21, krajowy deputowany Derk Jan Eppink, 31 stycznia na łamach „Brussels Report” opublikował tekst pod znamiennym tytułem „Członkostwo Ukrainy w NATO byłoby o jednym mostem za daleko”. W momencie, gdy Rosja gromadziła armię na granicy z Ukrainą, Eppink postanowił pochylić się z troską nad obawami Kremla.
Holender w swoim tekście przekonuje więc, że próba włączenia Ukrainy do NATO nieuchronnie spowodowałaby eskalację napięcia. Zachód znalazłby się u frontowych drzwi Moskwy, czym naruszyłby jej „strefę komfortu”. Według Eppinka NATO nie powinno się rozszerzać, gdyż Sojusz ma swój „limit”, który już dawno został osiągnięty. „Jako pierwszy zrozumiał to były lider holenderskiej partii rządzącej VVD Frits Bolkestein. Już w 1997 r., podczas przemówienia w Izbie Niższej, argumentował przeciwko rozszerzeniu NATO. Ryzykował w ten sposób kryzysem gabinetowym. W tamtym czasie dotyczyło to Polski, Czech i Węgier. Niemniej jednak proces ten trwał nieprzerwanie. Teraz NATO ma 30 członków” – pisze deputowany JA21, sugerując, że także przyjęcie naszego kraju do Sojuszu było pomyłką. Ale skoro już została ona popełniona, tym bardziej nie należy jeszcze mocniej drażnić Rosji.
Deputowany twierdzi również, że propozycja akcesji do NATO Gruzji i Ukrainy z 2008 r. była błędem i nic dziwnego, że Rosja wytyczyła Zachodowi „czerwone linie”. Co więcej, Holender przekonuje, że zaostrzenie relacji między Zachodem a Rosją ma tak naprawdę charakter „personalny”, gdyż „Władimir Putin stał się w USA wewnętrznym wrogiem politycznym”. Miał zostać uznany za „złego gościa”, gdyż demokraci przypisują porażkę Clinton z Trumpem wrogim działaniom Rosji. Eppink przestrzega także przed wprowadzeniem zbyt daleko idących sankcji, żeby nie rozdrażnić Kremla. „Jeśli sankcje będą zbyt surowe, Moskwa może natychmiast zakręcić kurek gazowy. Spowodowałoby to gwałtowny wzrost cen energii, a Niemcy i Holandia zostałyby na lodzie” – pisał polityk sojuszniczej partii PiS zaledwie cztery tygodnie przed atakiem Rosji na Ukrainę.
Najpierw Grecja
Do EKR należy także partia Greckie Rozwiązanie. Co prawda ma zaledwie jednego europosła, jednak w greckim parlamencie już więcej. Jej liderem jest Kyriakos Velopoulos, postać przedziwna, łącząca gorliwą wiarę, telemarketing oraz chałupniczą analizę geopolityczną. W 2016 r. w radiu Real FM 97,8 stwierdził m.in., że jego kraj musi „zmienić sojusze lub przynajmniej zbliżyć się do innych potężnych graczy”. Jakich dokładnie? Wyjaśnia to w tekście „The unorthodox Greek” na łamach internetowego wydania „Politico”, które przybliżyło tę barwną postać. Według autorki Nektarii Stamouli Velopoulos wierzy m.in., że II wojnę światową wygrali… Grecy wspólnie z Rosjanami, a porozumienie jego kraju z Macedonią Północną, czyli najmłodszym członkiem NATO, to spisek mający na celu polityczną izolację Moskwy. Wobec partii Velopoulosa pojawiły się oskarżenia nie tylko o prorosyjskość, lecz także ni mniej, ni więcej pozyskiwanie środków od Kremla. Lider stanowczo im zaprzecza, jednocześnie jednak jawnie prezentuje swój podziw wobec Putina oraz Trumpa. „Obaj są wspaniałymi przywódcami swoich krajów. Trump mówi «America First», my mówimy «Greece First». Chciałbym wdrożyć jego pomysły na cła na import z krajów trzecich” – stwierdził cytowany przez „Politico” Velopoulos.
Włoscy bracia
Ważnym członkiem EKR są Bracia Włosi. W ławach europarlamentu z ramienia Fratelli d’Italia zasiada ośmiu eurodeputowanych. Jednym z nich jest Carlo Fidanza, bohater skandalu finansowego i wewnątrzpartyjnego śledztwa w sprawie nielegalnego pozyskiwania funduszy. Fidanza został nagrany, gdy z Robertem Jonghi Lavarinim tłumaczył, jak nieoficjalnie wpłacać pieniądze na kampanię kandydatów ich partii.
Lavarini jest jawnie prorosyjski. Podczas wywiadu dla telewizji Sputnik obiecywał, że Bracia Włosi będą dążyć do zniesienia sankcji nałożonych na Rosję po aneksji Krymu. Opowiedział się także za „uprzywilejowanym dialogiem”, a nawet strategicznym zbliżeniem z Moskwą. Według polityka Włochy powinny też dokonać rewizji traktatów międzynarodowych, szczególnie dotyczących strefy euro oraz członkostwa w NATO.
Gdyby w poszczególnych państwach UE do władzy doszli wymienieni sojusznicy PiS, to państwa te stałyby się prawdopodobnie znacznie bardziej uległe Moskwie niż obecnie. Stosunek do Rosji nie wyczerpuje jednak katalogu rozbieżności między Polską a europejską prawicą, którą PiS wspiera na forum UE. Znajduje się w nim także mnóstwo kwestii gospodarczych. Na przykład funduszy unijnych, z których Polska przez lata czerpała całymi garściami – i zresztą nadal czerpie. Środki europejskie nie ograniczają się przecież do zamrożonych pieniędzy z KPO. To przede wszystkim ogromne fundusze spójności oraz środki przeznaczane na politykę rolną. Europejska prawica pochodząca z państw płatników, czyli zamożniejszych od Polski, najchętniej drastycznie ograniczyłaby wypłaty ze wspólnej kasy i przydzielała je wyłącznie pod surowymi warunkami. Co więcej, celem europejskiej prawicy jest również przywrócenie w Europie protekcjonizmu, a więc przymknięcie krajowych rynków dla konkurencji z państw biedniejszych. Tymczasem Polska należy do krajów, które w największym stopniu korzystają z dostępu do europejskiego wspólnego rynku.
W czyim interesie
Weźmy za przykład deklarację programową partii Vlaams Belang, czyli Interes Flamandzki. Vlaams Belang nie jest w EKR, gdyż należy do jeszcze bardziej prawicowej frakcji Tożsamość i Demokracja, jednak gościła ona na grudniowym Warsaw Summit organizowanym przez partię Kaczyńskiego. Ugrupowanie to twierdzi na swojej oficjalnej stronie, że „UE przekształciła się w unię transferową na wzór belgijski”. „Flandria jest nie tylko dojną krową dla Belgii i Walonii, lecz także dostawcą miliardów euro do UE i państw Europy Południowej” – czytamy w deklaracji ideowej VB. Flamandowie opowiadają się za zacieśnieniem integracji gospodarczej jedynie w obrębie państw znajdujących się na podobnym poziomie rozwoju. W oczywisty sposób z takiej integracji Polska zostałaby wykluczona. Interes Flamandzki opowiada się także przeciw strefie Schengen – gdyż miała się ona stać platformą nielegalnej imigracji – oraz, uwaga, „turystyki socjalnej”.
Jednym z europosłów EKR jest Michiel Hooge veen (JA21), który ma bardzo podobne zdanie na temat funduszy unijnych do prawicowych polityków z Flandrii. Na łamach „Brussels Report” w listopadzie 2021 r. Hoogeven dokonał daleko idącej krytyki samego istnienia Funduszu Odbudowy. Według polityka nowy instrument jest całkowicie niepotrzebny, gdyż istnieje już Europejski Mechanizm Stabilności. Ten drugi jest lepszy, ponieważ „w przeciwieństwie do Funduszu Odbudowy nakłada bardzo surowe warunki na kraje otrzymujące pomoc”. Holender jest też oburzony, że Unia zdecydowała się zaciągnąć wspólne długi, których Grecy i Włosi zapewne nie spłacą. „Nasze dzieci i wnuki będą musiały zapłacić rachunek pod pretekstem europejskiej solidarności” – przestrzegał Hoogeveen. Jego ugrupowanie znane jest zresztą z otwartego popierania holenderskiego partykularyzmu. Jego lider Joost Eerdmans podczas kampanii przed ubiegłorocznymi wyborami stwierdził m.in., że JA21 opowiada się za „ograniczoną imigracją oraz Unią Europejską, w której interes Holendrów jest na pierwszym miejscu”.
Przesunąć się do centrum
Wróćmy na moment do Marine Le Pen, która w swoim programie wyborczym (z którym dostała się do drugiej tury wyścigu do Pałacu Elizejskiego i wprawdzie w niej przegrała, ale bynajmniej nie poległa) postulowała natomiast daleko idące zawężenie idei wspólnego europejskiego rynku. Zaproponowała m.in. zakaz importu produktów rolnych, które nie spełniają francuskich standardów, nawet jeśli są zgodne z normami unijnymi, jak również obowiązek, by stołówki wykorzystywały w 80 proc. wytwory francuskiego rolnictwa. Przypomnijmy, że Polska jest jednym z największych w UE eksporterów artykułów żywnościowych. Le Pen zaproponowała również wyjście Francji ze wspólnego rynku energii, czyli pogrążenie koncepcji europejskiej solidarności energetycznej, za którą opowiadał się chociażby Lech Kaczyński. Chce również priorytetowo traktować francuskie małe i średnie przedsiębiorstwa w publicznych przetargach. Postuluje także, by zarezerwować pomoc socjalną jedynie dla Francuzów, jak również „chronić gospodarkę przed nieuczciwą konkurencją”, czyli zapewne przed tańszymi produktami i usługami z państw Europy Środkowo-Wschodniej.
Trudno więc powiedzieć, dlaczego PiS tak chętnie współpracuje z europejską prawicą, skoro z jej postulatów wyłania się absolutnie niezgodna z naszymi interesami koncepcja Starego Kontynentu. Zlikwidowano by lub przynajmniej ograniczono wszystkie mechanizmy, z których Polska w ostatnich latach czerpała pełnymi garściami. Mowa przede wszystkim o wspólnym rynku oraz funduszach spójności. W takiej Wspólnocie prym wiodłyby najzamożniejsze państwa Europy Zachodniej, natomiast kraje naszego regionu zostałyby zepchnięte do roli nic nieznaczących peryferii. Macron i Scholz nie są oczywiście politykami naszych marzeń, a ich polityka – szczególnie wobec Rosji – jest zdecydowanie zbyt kunktatorska, przynajmniej z polskiego punktu widzenia. Bez wątpienia nie są jednak wprost prorosyjscy ani nie zamierzają wysadzić w powietrze fundamentów Zjednoczonej Europy. Politycy rządzący naszym krajem powinni wreszcie zrozumieć, że Polsce z europejską prawicą jest zdecydowanie nie po drodze. I znaleźć sobie sojuszników gdzieś bliżej europejskiego centrum.