Armenia czuje się osamotniona i obawia się, że jeśli sama nie ustąpi, sprowokuje Azerbejdżan do wznowienia ofensywy.

Premier Armenii Nikol Paszinjan rozpoczął wczoraj dwudniową wizytę w Moskwie. To pierwszy zagraniczny polityk, który przyjechał do Rosji z oficjalną wizytą od najazdu tego kraju na Ukrainę. Dwie podróże białoruskiego przywódcy Alaksandra Łukaszenki oraz przyjazd premiera Izraela Naftalego Bennetta i kanclerza Austrii Karla Nehammera miały charakter roboczy (przy czym ta ostatnia wizyta została przemilczana na oficjalnej stronie Kremla). Na wczoraj zaplanowano spotkanie Paszinjana z Władimirem Putinem. Dzisiaj Ormianin ma rozmawiać m.in. z premierem Michaiłem Miszustinem.
Jak napisała służba prasowa rządu Armenii, jednym z tematów rozmów ma być „proces realizacji porozumień zapisanych w trójstronnych oświadczeniach premiera Armenii, prezydenta Federacji Rosyjskiej i prezydenta Republiki Azerbejdżanu”. Chodzi o porozumienia rozejmowe zawarte po 44-dniowej wojnie azersko-ormiańskiej, która zakończyła się odbiciem dużej części okupowanych przez Armenię od lat 90. obszarów (funkcjonowała na nich samozwańcza Republika Górskiego Karabachu).
Dokumenty przewidywały, że Baku przejmie kontrolę nad wszystkimi terenami, które w czasach ZSRR nie wchodziły w skład Górskiego Karabachu, oraz tymi częściami tego ostatniego, które zostały zdobyte w trakcie ofensywy. W rękach Ormian pozostała tylko część Górskiego Karabachu, połączona z Armenią wąskim korytarzem laçıńskim, który dostał się pod kontrolę świeżo wprowadzonych rosyjskich sił pokojowych. Obie strony miały sobie zagwarantować swobodę przemieszczania przez korytarz laçıński oraz przez terytorium Armenii z Azerbejdżanu właściwego do eksklawy nachiczewańskiej.
Armenia odżegnywała się natomiast od ustaleń, które uznawałyby zwierzchność Azerbejdżanu nad Górskim Karabachem. Z trzech powodów: ze względu na obawy przed losem tamtejszych Ormian, mających w pamięci masakry dokonywane przez Azerów w I połowie lat 90., niechętną ustępstwom opinię publiczną oraz duże wpływy tzw. klanu karabaskiego, mimo odsunięcia go od władzy za sprawą pokojowej rewolucji kierowanej przez Paszinjana w 2018 r. Erywań liczył, że w powstrzymaniu ambicji Azerów pomoże mu rosyjski sojusznik. Jednak w czasie wojny 2020 r. Rosjanie nie wsparli Ormian, za to wykorzystali pozycję, by wprowadzić do Górskiego Karabachu własne oddziały.
Agresja na Ukrainę sprawiła, że Kreml ma dziś znacznie mniejsze możliwości utrzymania koncentracji na Kaukazie Płd. Pojawiały się nawet niepotwierdzone doniesienia, że kontyngent pokojowy został pomniejszony, a służący tam żołnierze wysłani nad Dniepr. Azerowie zaczęli testować, na ile mogą sobie pozwolić. 24 marca wojsko wkroczyło do leżącej niemal na linii rozgraniczenia ormiańskiej wsi Parruch/Farux, po czym wycofało się z niej po trzech dniach. Na protesty rosyjskiego resortu obrony jego odpowiednik z Baku odpowiedział, że to nieprawda, wytykając przy okazji autorom oświadczenia, że popełnili błąd w nazwie miejscowości oraz użyli nieuznawanej na arenie międzynarodowej nazwy „Górski Karabach”.
12 kwietnia doszło do ponownego naruszenia rozejmu w okolicach Parrucha/Faruxa. Tego samego dnia w Azerbejdżanie gościła turecka delegacja z szefem wywiadu wojskowego gen. Rafetem Dalkıranem na czele, którą przyjął szef sztabu sił zbrojnych gen. Karim Valiyev. To, jak również wzmożenie ćwiczeń i inspekcji na obszarach odbitych w 2020 r. i w Nachiczewanie, wywołało niepokój w Erywaniu. Paszinjan obawia się, że osłabienie Rosji wojną może zostać wykorzystane przez Azerów i sprzymierzonych z nimi Turków do ostatecznego rozbicia sił ormiańskich w Górskim Karabachu. Dlatego Armenia normalizuje relacje z Turcją (powołano pełnomocników odpowiedzialnych za kontakty dwustronne) i sygnalizuje gotowość do daleko idących kompromisów.
Szef rządu zgodził się na utworzenie dwustronnej komisji, która ma wyznaczyć w terenie granicę Armenii i Azerbejdżanu, oraz na rozpoczęcie konsultacji na rzecz przygotowania rozmów o pokoju. Tydzień temu powiedział, że rząd chce jak najszybszego podpisania całościowego porozumienia, a priorytetem nie jest już status Górskiego Karabachu, ale zagwarantowanie tamtejszym Ormianom bezpieczeństwa i przestrzegania ich praw.
To zasadnicza zmiana dotychczasowej linii, która natychmiast wywołała gniewną reakcję opozycji i separatystów. „Żaden rząd nie ma prawa pod pretekstem pokoju obniżać poprzeczki w negocjacjach statusu akceptowalnego dla Arcachu (alternatywna nazwa Górskiego Karabachu – red.) ani międzynarodowo uznanego prawa do samostanowienia” – oświadczył separatystyczny parlament. Na ulicach Erywania trwają protesty przeciwko kompromisom; wczoraj przez stolicę przeszedł Marsz Czerwonej Wstęgi, która stała się symbolem antypaszinjanowskiej opozycji. ©℗