ikona lupy />
Prof. Mirosław Banasik, Instytut Nauk o Bezpieczeństwie Uniwersytetu im. Jana Kochanowskiego w Kielcach / Materiały prasowe
W zamian za neutralność Kijów chce gwarancji bezpieczeństwa. Ze strony stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ oraz Turcji, Niemiec, Kanady, Włoch, Polski i Izraela. To realny cel czy podbijanie negocjacyjnej stawki?
W znacznej mierze chodzi o podbijanie stawki. Dla Ukrainy na ten moment kluczową sprawą jest zaprzestanie działań wojennych. Dyplomacja ukraińska robi wszystko, by to osiągnąć. Przy tym Ukraińcy mądrze prowadzą politykę. Jej celem jest też zapewnienie sobie bezpieczeństwa na przyszłość. Jeśli chodzi o gwarancje, Ukraina ma przykre doświadczenia sięgające 1994 r. i memorandum budapeszteńskiego. Musimy sobie uzmysłowić ówczesne realia. Wtedy na Ukrainie było 1800 strategicznych głowic jądrowych i 175 międzykontynentalnych rakiet balistycznych. Wszystkie państwa Zachodu dążyły, by ograniczyć liczbę tych głowic. Chodziło o zniesienie potencjału nuklearnego. Obecnie twierdzi się, że memorandum budapeszteńskie nie było traktatem wielostronnym, a jedynie dokumentem dyplomatycznym.
Dlatego Ukraina chce teraz umowy międzynarodowej.
Tak, teraz chodzi o to, by te gwarancje nie były formalne, ale rzeczywiste. Możliwe do realizacji. Tym bardziej że Rosja co innego deklaruje, a co innego robi.
W takim razie co Zachód mógłby realnie zagwarantować?
NATO nie może zagwarantować bezpieczeństwa Ukrainie. Sojusz zapewnia bezpieczeństwo własnym członkom. Sojusz Północnoatlantycki nigdy w historii nie udzielał gwarancji bezpieczeństwa innym państwom. Zresztą w mojej ocenie obserwujemy dużą wstrzemięźliwość NATO w ingerowaniu w wojnę w Ukrainie. Warto zauważyć, że Ukraina zwróciła się o gwarancje do państw posiadających broń nuklearną, w tym europejskich - Wielkiej Brytanii i Francji. Kijów chce, by kraje sygnatariusze o podobnym lub większym od Rosji arsenale jądrowym spowodowały skuteczne odstraszanie strategiczne Rosji. Ukraina myśli o stworzeniu specjalnej formuły w przypadku wystąpienia zagrożenia. Mogłaby ona wyglądać na wzór sił szybkiego reagowania NATO, być czymś pośrednim między tym, co prezentuje ONZ, a NATO. Nie dotyczyć czołgów i rakiet, które rażą na 300 km, ale jednak mieć potencjał bojowy. Teoretycznie gwarantem bezpieczeństwa jest ONZ, ale pamiętajmy, że błękitne hełmy wchodzą do akcji, kiedy mamy pokój, a broni mogą użyć tylko w obronie własnej. Wojska ONZ mogą też zostać wysłane tylko, jeśli jednogłośnie przejdzie rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ, a jej stałym członkiem jest Rosja.
Skąd Polska czy Turcja?
Ukraina nie przekazała jeszcze dokładnie, jaka może być ewentualna forma neutralności. Czy na wzór Szwajcarii, czyli odizolowanie, czy na wzór Szwecji. Szwecja, choć jest krajem neutralnym, prowadzi szeroko zakrojoną współpracę w sferze wojskowej z NATO. To państwo, które jest najbardziej kompatybilne z Sojuszem, naturalny kandydat na członka NATO. Gdyby Ukraina opowiedziała się za formułą szwedzką, będzie chciała szeroko współpracować z NATO. Naturalnym partnerem jawi się tu Polska jako lider wschodniej flanki, udzielający szerokiej pomocy obywatelom ukraińskim. A także Turcja, aspirująca do roli mocarstwa regionalnego i odgrywająca ważną rolę w basenie Morza Czarnego. Ankara układa się z Rosją w określonych obszarach, ale przypominam, że kilka lat temu Turcy strącili samolot rosyjskich sił powietrznych.
Strona ukraińska tłumaczy, że gwarancje bezpieczeństwa mają polegać na szybkim przesyłaniu broni oraz automatycznych sankcjach w reakcji na rosyjską agresję. Dla Warszawy to chyba nic wygórowanego.
Skoro aspirujemy do roli jednego z sygnatariuszy, to powinniśmy się na to zgodzić. A jeśli zostanie stworzona jakaś formuła sił szybkiego reagowania, to Wojsko Polskie powinno stanowić część tego komponentu.
Rosja zgodzi się na takie zapisy w porozumieniu?
W ewentualnym porozumieniu należy zaznaczyć, że do konkretnych działań dojdzie po przekroczeniu przez rosyjską armię granic Ukrainy. Tylko wtedy. Siły te musiałyby posiadać wysoką gotowość bojową, by szybko zostać wysłane w rejon zapalny, rozdzielić strony i zaprowadzić pokój. Nie chodzi o prowadzenie długich starć zbrojnych.
Czy uruchomienie takich sił przez Zachód Rosja nie uznałaby za akt agresji? Czy nie zwiększyłoby to ryzyka ataku na wschodnią flankę NATO?
Na pewno zwiększyłoby. Ale pamiętajmy, że to nie byłoby jedno państwo, ale grupa państw. Skoro rozpatrujemy Polskę jako cel uderzenia, to w tym samym czasie Rosja musi liczyć się z tym, że sygnatariusze potencjalnego porozumienia mogą wykonać podobne uderzenia na wojska rosyjskie znajdujące się na terytorium Ukrainy. Mechanizm powinien działać w dwie strony, na zasadzie wzajemności. Jeśli któraś ze stron naruszy warunki porozumienia, musi się liczyć z konsekwencjami. Takim gwarantem może być właśnie odstraszanie bronią nuklearną. Pamiętajmy, że Rosja dokonała bezprawnie aneksji Krymu i nie dotrzymała porozumień mińskich. Ukraina robi więc wszystko, by Rosja nie była w przyszłości bezkarna. ©℗
Rozmawiał Mateusz Obremski