Ukraińcy zaproponowali Polsce udział w gwarantowaniu przyszłego porozumienia pokojowego. W tym procesie miałyby być również Turcja i Niemcy plus państwa Rady Bezpieczeństwa ONZ. Umowa pokojowa to póki co „lecąca strzała”.

Zarys projektu, nad którym dyplomaci mogą pracować miesiące jeśli nie lata. Pojawienie się Polski w tej dyskusji ma jednak znaczenie. Od rządów Łeonida Kuczmy w kryzysowych momentach, władze w Warszawie potrafiły zdobyć się na mądrość i właściwe zrozumienie ducha historii. W okresie prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego Polska włączyła się w wyjaśnianie zamieszania wokół systemów antyrakietowych Kolczuga, które Kuczma miał dostarczać Saddamowi Husajnowi (jak się później okazało była to prowokacja). Postkomunistyczny prezydent doskonale rozumiał obyczajowość Kuczmy. Gdy było trzeba pił z nim na umór. Kiedy było to konieczne tańczył do kiepskiej jakości popsy. A gdy przychodził moment zdyskontowania tej taneczno-wódczanej znajomości, potrafił zagrać na rzecz Polski. W czasie pomarańczowej rewolucji w 2004 roku to Kwaśniewski był brokerem porozumienia o powtórzeniu drugiej tury wyborów, którą sfałszował Wiktor Janukowycz. To on jeździł do Kijowa i przekonywał by powstrzymać się od użycia siły i do studzenia głów tych, którzy marzyli o mineriadzie na Majdanie Niezałeżnosti z udziałem górników z Donbasu. Kwaśniewski zagrał powyżej siły państwa, które reprezentował. Polska w 2004 roku rządzona przez SLD nie miała wagi. Niemniej jednak ofensywne wejście w temat dało Kwaśniewskiemu historyczny sukces. Bo to między innymi dzięki jego pośrednictwu pomarańczowa rewolucja zakończyła się tzw. trzecią turą a nie krwawymi zamieszkami w centrum Kijowa. Później Kwaśniewski nadal próbował grać swoim autorytetem. Negocjował uwolnienie Julii Tymoszenko, co było warunkiem koniecznym do otwarcia rozmów o umowie stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Może właśnie dlatego jeden z ważnych ministrów PiS po przejęciu władzy w 2015 nie wykluczał jego kandydatury jako ambasadora w Kijowie (choć zdaje się, że sam Kwaśniewski nie był tym zainteresowany).
W 2013 i 2014 było podobnie. Polska dyplomacja i reprezentujący ją Radosław Sikorski najpierw zaangażował się w projekt Partnerstwa Wschodniego, który doskonale „legendował” wzmacnianie prozachodnich aspiracji Kijowa. A później – w gorących dniach Rewolucji Godności w lutym 2014 – zorganizował wyjazd do Kijowa przedstawicieli Polski, Niemiec i Francji by powstrzymać rozlew krwi. Na tle tych wydarzeń pomysł dołączenia Polski do gwarantów porozumienia pokojowego między Ukrainą i Rosją jest z tej samej logiki. Po 2014 byliśmy wyłączeni z rozmów o przyszłości Donbasu. Inicjatywę przejęły Francja i Niemcy, mimo że dla Polski kwestia Ukrainy od zawsze miała znaczenie egzystencjalne a dla Paryża i Berlina trzeciorzędne. Po 2014, po aneksji Krymu i separatyzmie na Donbasie – władze w Warszawie nie były w stanie dołączyć do negocjacji o temacie, który z punktu widzenia bezpieczeństwa narodowego jest priorytetem. Po złożonej przez Ukraińców propozycji gwarantów przyszłej umowy pokojowej – jest szansa, że tamte błędy da się naprawić i nie pozostaniemy na marginesie. W tym sensie udział Polski razem z Niemcami, Turcją i państwami Rady Bezpieczeństwa ONZ należy postrzegać jako sukces polskiej polityki wschodniej. To wydarzenie z tego samego porządku co rozmowy Kwaśniewskiego na Majdanie w 2004 czy udział Sikorskiego w rozmowach o kompromisie podczas Rewolucji Godności. Polski nie może nie być w tym temacie. Nie może być powrotu do formatów normandzkich, które pozwalały Władimirowi Putinowi kupować czas i przygotowywać się do wojny.