Zwykle po wybuchu wojny jako pierwsi uciekają zamożniejsi. Dla uboższych, którzy dopiero przybędą pod granicę, migracja może okazać się bardziej niebezpieczna ‒ mówi DGP Daphne Panayotatos, ekspertka ds. uchodźców

Daphne Panayotatos związana z organizacją Refugee International z siedzibą w Waszyngtonie. Zajmuje się uchodźcami w Europie / Materiały prasowe
Po wybuchu wojny ruszyła pani na granicę polsko -ukraińską, analizując zagrożenie handlem ludźmi. Jakie są pani obserwacje?
Należy pamiętać, że to, co dzieje się na wschodniej granicy Polski, nie jest wyjątkowe. Kryzys humanitarny i masowe ewakuacje to zawsze ryzyko, ponieważ ludzie są bezbronni. Stoją w obliczu niepewnego i niestabilnego losu. Podmioty zaangażowane w pomoc od początku zdawały sobie z tego sprawę. Teraz konieczne będzie znalezienie równowagi między wspieraniem lokalnej mobilizacji (wolontariuszy ‒ red.) a zapewnieniem takich zabezpieczeń, które pozwolą złagodzić wszelkie niezamierzone konsekwencje migracji.
W ciągu najbliższych tygodni do granicy dotrą kolejne setki tysięcy osób.
I tu pojawia się problem. Zwykle po wybuchu wojny i innych konfliktów jako pierwsi wyjeżdżają ci z grubszym portfelem. Takie osoby często mają zapewnione bezpieczne miejsce, w którym będą się mogły zatrzymać. Zaczęliśmy dostrzegać to także w przypadku Ukrainy. Ucieczka z kraju nigdy nie jest pozytywnym doświadczeniem. Jednak dla tych, którzy mają mniejsze zasoby i dopiero do granicy przybędą, migracja może się okazać zdecydowanie bardziej niebezpieczna. Takie osoby częściej korzystają z pomocy. Są też bardziej podatne np. na niezweryfikowane oferty pracy. Wolontariusze często starają się dopasować osoby do ofert. Robią to np. na grupach na Facebooku. Wszystko dzieje się jednak bardzo szybko i nikt tego w całości nie kontroluje. Widzieliśmy za to, że niektórzy wolontariusze starali się prowadzić jakąś rejestrację i śledzić, kto pomaga, a kto z tych ofert korzysta.
To nie wystarcza?
Brakuje transparentnego i spójnego systemu weryfikacji, dzięki któremu moglibyśmy odpowiedzieć sobie na pytania typu „czy ten kierowca ma prawo jazdy?” albo „czy to będzie bezpieczny przejazd?”. Zdaję sobie sprawę, że taka zorganizowana rejestracja to spore wyzwanie. Częściowo dlatego, że na początku pojawił się duży nacisk na ułatwienie wjazdu do UE. To niezwykle ważne, ponieważ priorytetem było jak najszybsze zapewnienie bezpieczeństwa i uniknięcie wielogodzinnych kolejek na granicy. Trzeba jednak znaleźć w tym jakąś równowagę. Myślę, że ważne jest także, by zapewnić uchodźcom dostęp do krajowych systemów zapobiegania handlowi ludźmi i wspierania osób, które padły jego ofiarą lub są nim zagrożone. ONZ otworzyła tzw. system „Blue Dot” (niebieskich punktów), czyli przygraniczne punkty kompleksowej obsługi uchodźców. Oferują im bezpieczną przestrzeń, w której można załatwić nie tylko podstawowe potrzeby, lecz także skorzystać z pomocy prawnej czy psychologicznej. Tak, by być świadomym swoich praw i możliwości.
Wciąż jest to jednak bardziej pomoc doraźna.
I tu dochodzimy do kolejnego punktu. Uważam, że jedną z najważniejszych rzeczy, jakie zrobiła UE, było uruchomienie Dyrektywy w sprawie tymczasowej ochrony. Ułatwia Ukraińcom dostęp do wielu praw, w tym prawa do nauki i pracy w UE przez trzy lata. Wszystko to bez konieczności przechodzenia długotrwałej procedury azylowej. To szczególnie ważne, bo nadanie ludziom praw, które zapewnią im niezależność i stabilność, jest najlepszym narzędziem, jakie mamy do dyspozycji w walce z zagrożeniem handlu ludźmi. Jest to więc bardzo pozytywna zmiana, mimo że wdrożenie dyrektywy zajmie jeszcze trochę czasu. Państwa członkowskie powinny jak najszybciej uchwalić przepisy i stworzyć systemy, które pomogą uchodźcom ubiegać się o pozwolenie na pobyt. Musimy upewnić się także, że Ukraińcy w pełni te prawa rozumieją. Dyrektywa została zatwierdzona przez Radę, kiedy byliśmy w Polsce. Pytaliśmy o nią wolontariuszy i uchodźców. Ukraińcy nie mieli pojęcia, co to dla nich oznacza.
Wcześniej zajmowała się pani kryzysami uchodźczymi w innych państwach. Jak tam rozwiązana została kwestia handlu ludźmi?
Zajmowałam się kryzysem migracyjnym w Ameryce Południowej, kiedy z kraju uciekali Wenezuelczycy. Na terenach przygranicznych wisiały wielkie plakaty, które miały uświadamiać, czym jest handel ludźmi. Ich widoczność nie tylko ułatwia dostęp do pomocy, lecz także uświadamiała całe społeczeństwo, że istnieje takie zagrożenie. ©℗
Rozmawiała Karolina Wójcicka