Moskwa po raz pierwszy przyznała wczoraj, że na wojnę są też wysyłani poborowi, a nie jedynie zawodowi żołnierze. Wcześniej informacje na ten temat podawały ukraińskie władze, a do rodziców poborowych dotarli rosyjscy dziennikarze.

Moskwa zapowiada wprawdzie, że winni zostaną ukarani, ale bardziej prawdopodobne jest, że Kreml jest zmuszony do szerokiego sięgania po dostępnych żołnierzy ze względu na trudności w przełamaniu ukraińskiej obrony. Wczoraj pojawiły się też informacje, że na front zostanie skierowana część kontyngentu pokojowego służącego od 2020 r. w Górskim Karabachu.
– W tej operacji biorą udział wyłącznie zawodowi żołnierze – oficerowie i kontraktowi. Nie ma ani jednego poborowego. I nie planujemy tego robić – mówił 5 marca prezydent Władimir Putin, zapewniając przy okazji, że nie ma mowy o mobilizacji. Wczoraj Kreml zmienił retorykę. „Niestety wykazano kilka faktów obecności żołnierzy służby zasadniczej w jednostkach rosyjskich sił zbrojnych uczestniczących w wykonaniu specjalnej operacji wojennej na terytorium Ukrainy. Praktycznie wszyscy tacy żołnierze zostali już wyprowadzeni na terytorium Rosji” – podał resort obrony. – Putinowi zaraportowano o wykonaniu jego polecenia, by kategorycznie wykluczyć wysyłanie poborowych do wykonywania zadań w Ukrainie – powiedział wczoraj prezydencki rzecznik Dmitrij Pieskow. Urzędnik zapewnił, że sprawą zajmie się prokuratura wojskowa. Do rosyjskich żołnierzy zwrócił się wczoraj prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski. – Macie jeszcze szansę przeżyć. Niemal dwa tygodnie naszego oporu pokazały wam, że się nie poddamy, bo to nasz dom, nasze rodziny i nasze dzieci. Nie wierzcie waszym dowódcom. Nic tu na was nie czeka, poza niewolą albo śmiercią – mówił.
Tymczasem już nawet rosyjska propaganda przyznaje, że wbrew zapewnieniom władz cele stawiane wojskowym nie zostały osiągnięte. – Przez dwa tygodnie można było dojść do Lwowa i z powrotem, a tu nawet Słowiańska [w obwodzie donieckim] nie wzięli. Zaczynać operację tylko po to, żeby uznali Krym? I co dalej? Trzeba było położyć życie ponad 500 żołnierzy, oficerów? – pytał Ja’akow Kedmi, prokremlowski komentator z Izraela, w programie czołowego propagandysty Władimira Sołowjowa. Prowadzący nie oponował. Według ukraińskich danych liczba ofiar po stronie Rosji przekroczyła już 12 tys. Źródła zachodnie mówią o co najmniej dwukrotnie niższych szacunkach, jednak i tak tempo, z jakim rosyjskie wojska tracą swoich ludzi, jest nieporównywalne z żadną inną interwencją Moskwy od zakończenia II wojny światowej. Co więcej, w ciągu ostatniej doby rosyjskie wojska nie osiągnęły zauważalnych postępów terytorialnych. Amerykanie ostrzegają, że niezadowolenie z przebiegu agresji może skłonić Rosjan do dalszej brutalizacji wojny, kolejnych ataków na cele cywilne i następnych zbrodni wojennych.
Na wczoraj zaplanowano utworzenie sześciu korytarzy humanitarnych, które miały ewakuować ludność cywilną z Enerhodaru i Mariupola do Zaporoża, z Sum do Połtawy, z Iziumu do Łozowej, z Wołnowachy do Pokrowska i z kilku miejscowości w aglomeracji kijowskiej na stołeczny dworzec kolejowy i dalej na zachodnią Ukrainę. We wszystkich tych miejscowościach od wielu dni trwają walki, brakuje wody i pożywienia, wiele budynków mieszkalnych jest zrównanych z ziemią. Pierwsze próby lokalnego zawieszenia broni, by można było otworzyć korytarze, były podjęte w 400-tysięcznym Mariupolu w miniony weekend, jednak rozejm za każdym razem zrywali Rosjanie. We wtorek udało się przeprowadzić ewakuację z Sum, na którą zdecydowało się 5000 mieszkańców miasta. Wczoraj wojska agresora kilkukrotnie otwierały ogień. Podczas ewakuacji z Demydiwa do Kijowa zabili ukraińskiego policjanta i ranili dwie inne osoby. W pobliżu podkijowskiej Buczy rosyjska kolumna zablokowała 50 autobusów z ludnością cywilną; do zamknięcia tego wydania DGP sytuacja nie została rozwiązana. ©℗