Czarne chmury zawisły nad prezydentem Turcji i kierowaną przez niego Partią Sprawiedliwości i Rozwoju. Politycy wzywają do organizacji przedterminowych wyborów

Turcja pogrąża się w kryzysie gospodarczym. Lira straciła w tym roku 45 proc. wartości w stosunku do dolara, a inflacja sięga już 20 proc. Prezydent swoją strategię walki z kryzysem opiera na niekonwencjonalnej polityce obniżania stóp procentowych. Jego zdaniem wysokie stopy są bowiem „źródłem wszelkiego zła”. Przekonuje, że takie działania doprowadzą do zwiększenia eksportu i wzrostu gospodarczego Turcji, dzięki czemu waluta miałaby stać się bardziej konkurencyjna. Bank centralny zasygnalizował możliwość jeszcze jednej obniżki stóp w połowie grudnia, po czym prawdopodobnie miałby zakończyć politykę luzowania monetarnego.
W swoim poglądzie Erdoğan jest jednak coraz bardziej osamotniony. Spór o obniżkę stóp skłonił go do zastąpienia ministra finansów lojalistą Nureddinem Nebatim. W ciągu ostatnich dwóch lat zdymisjonował zresztą trzech prezesów banku centralnego. Jego obecny szef – Sahap Kavcioglu –powtarza za prezydentem, że niekonwencjonalna polityka monetarna zacznie przynosić rezultaty na początku przyszłego roku.
Erdoğan, który jest u władzy od prawie dwóch dekad, swój polityczny sukces opierał na ciągłym wzroście gospodarczym, dzięki któremu miliony obywateli awansowało do klasy średniej. Teraz, kiedy bezrobocie sięgnęło 14 proc., a przepaść między biednymi i bogatymi się zwiększa, jego pozycja została zachwiana. Z badań przeprowadzonych przez sondażownię Optimar wynika, że jeszcze we wrześniu poparcie dla prezydenta utrzymywało się na poziomie ok. 45 proc. W drugiej połowie listopada spadło do zaledwie 26 proc.
Następne wybory prezydenckie powinny odbyć się planowo w 2023 r. Opozycja wzywa jednak, by zorganizować je wcześniej. – Jeśli działania prezydenta są celowe, to można je uznać za jawną zdradę stanu. Jeśli jednak wynikają z niekompetencji, to oczywiste jest, że należy jak najszybciej przeprowadzić wybory – przekonywała niedawno przewodnicząca Dobrej Partii Meral Akşener.
Według analityka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Karola Wasilewskiego szanse na takie rozwiązanie są nikłe. – Podstawowym problemem jest zapowiedź zmiany prawa wyborczego, która ma się dokonać w marcu 2022 r. – tłumaczy. W takiej sytuacji w Turcji przez kolejny rok nie powinny się odbyć żadne głosowania.
Pojawia się również pytanie, czy wybory, niezależnie od ich terminu, będą wolne i uczciwe. W 2019 r. Erdoğan zarządził bowiem powtórzenie głosowania w wyborach na burmistrza Stambułu, które wygrał opozycyjny kandydat z Republikańskiej Partii Ludowej (CHP), Ekrem Imamoglu (w powtórzonych również został zwycięzcą). CHP już szkoli zespoły monitorujące wybory, by zapobiec wszelkim próbom ich manipulacji. – Nie chodzi tylko o pokonanie Erdoğana. Musimy stworzyć demokratyczne instytucje, które przetrwają po 2023 r. – mówił niedawno w rozmowie z niemieckim „Der Spiegel” lider opozycyjnej Partii Demokracji i Rozwoju, Ali Babacan. – Z punktu widzenia Erdoğana wybory muszą być na tyle uczciwe, by jego stali wyborcy w to uwierzyli, ale nie do tego stopnia, by opozycja mogła stanowić realne zagrożenie – tłumaczy analityk PISM. Można się więc spodziewać wykorzystania dobrze już w Turcji znanych praktyk, takich jak zastraszanie i zatrzymywanie kandydatów opozycji czy nierówny dostęp do przestrzeni medialnej. – Wyborcy opozycji obawiają się także, że w sytuacji kiedy społeczeństwo tureckie jest głęboko spolaryzowane, może dojść do interwencji grup paramilitarnych na rzecz Erdoğana – tłumaczy Wasilewski. Przekonuje jednak, że możliwości prezydenta są ograniczone. – Turcja nie jest Białorusią – zaznacza.
Partie opozycyjne chcą wykorzystać moment osłabienia pozycji lidera Partii Sprawiedliwości i Rozwoju, który bezproblemowo wygrywał każde poprzednie wybory. Prezentują coraz bardziej zjednoczony i zorganizowany front. Wystawiając wspólnego kandydata, mogą chcieć przekształcić następne wybory w referendum nad losami Erdoğana.
Opozycja pozostaje zjednoczona od 2017 r., kiedy wspólnie prowadziła kampanię na rzecz „nie” w referendum w sprawie zniesienia systemu parlamentarnego i konsolidacji władzy przez prezydenta. Choć wówczas przegrali, udało im się scementować współpracę. Dwa lata później wspólni kandydaci opozycji wygrali wybory na merów Stambułu i Ankary. Tym samym zakończyli 25-letnie rządy Erdoğana i jego sojuszników w dwóch największych miastach kraju. Prezydent wielokrotnie próbował doprowadzić do zerwania koalicji, wykorzystując różnice ideologiczne między zróżnicowanymi partiami opozycji. Te skupiają się jednak na wspólnych celach: żądaniu powrotu do systemu parlamentarnego i kulejącej gospodarce. – Mamy do czynienia z ogromnym bezrobociem, życie jest coraz droższe, a ludzie nie mogą związać końca z końcem – mówił niedawno przewodniczący Republikańskiej Partii Ludowej Kemal Kılıçdaroğlu.
Na razie opozycja nie ujawnia, kto miałby stanąć do walki z Erdoğanem. Nie chce, by rząd uruchomił machinę propagandową i zniechęcił mieszkańców Turcji do wybranego kandydata. Niezależnie od tego, kto ostatecznie wystartuje, urzędującego prezydenta czekają kłopoty. – Jego szanse na wygraną będą coraz mniejsze – kwituje Wasilewski. I dodaje, że wiele zależy od tego, czy wybory będą uczciwe. ©℗