Gdy na początku roku ukraińskie władze informowały, że Rosjanie dyslokują kolejne oddziały wojska na granicy, wyglądało to na środek nacisku na Amerykanów, by zgodzili się na szczyt z udziałem prezydentów Joego Bidena i Władimira Putina.

Jednym z argumentów, że manewry są zwykłą demonstracją siły, był fakt, że brakowało równoległego nasilenia antyukraińskiej retoryki w mediach państwowych, a w ten sposób Rosjanie zwykli przygotowywać własne społeczeństwo do działań wymierzonych w sąsiada.
W ostatnim czasie można już obserwować nasilającą się nagonkę na Ukrainę. Jej symbolem stał się artykuł eksprezydenta Dmitrija Miedwiediewa opublikowany 11 października w „Kommiersancie”. Jednak obelgi rzucane pod adresem Ukraińców przez człowieka, który jeszcze półtorej dekady temu był nadzieją zachodnich liberałów na demokratyczne przemiany w Rosji, to tylko wierzchołek góry lodowej. Miedwiediew napisał, że jakiekolwiek rozmowy z obecnym ukraińskim kierownictwem nie mają sensu, ale rosyjskie władze „umieją czekać”. Obserwatorów zdziwił zwłaszcza antysemicki sos, jakim był podlany cały tekst; prezydent Wołodymyr Zełenski został w nim określony mianem człowieka „o konkretnych korzeniach etnicznych”.
I choć rację mają ci, którzy interpretują aktywizację Miedwiediewa jako obronę własnej, coraz słabszej pozycji w życiu politycznym, fakt, że były prezydent sięgnął akurat po tematykę ukraińską, nie jest przypadkowy. Dużo brutalniej o Kijowie wypowiedział się przed tygodniem wiceszef parlamentu Piotr Tołstoj. – Ukraina to część Rosji i wkrótce się o tym przekonacie. Cała jej publika, która chodzi pod faszystowskimi flagami i heiluje, pobiegnie za natowskimi samolotami, jak uciekali mudżahedini w Afganistanie – mówił na antenie NTW.
Także Putin pozwolił sobie na niejednoznaczne sugestie. – Wszyscy nam sugerują: zwiększcie dostawy gazu przez Ukrainę. To niebezpieczne. Infrastruktura nie była tam remontowana dziesięcioleciami. Jeśli zwiększyć ciśnienie, w ogóle trzaśnie – mówił 13 października. Wiele wskazuje właśnie na to, że jeszcze tej zimy Rosja sięgnie po naciski o charakterze energetycznym. Zwłaszcza jeśli uda jej się doprowadzić do uruchomienia Nord Stream 2. Za błąd polegający na niezablokowaniu projektu w pierwszym rzędzie zapłaci Ukraina. Kreml tradycyjnie bierze ustępstwa za oznakę słabości. Skoro Zachód taką słabość okazał, czas go docisnąć.
Pustki w magazynach gazu w krajach, w których podobna infrastruktura jest kontrolowana przez spółki powiązane z Gazpromem, powinny być sygnałem ostrzegawczym. Ukraina rozpoczęła sezon grzewczy z 19 mld m sześc. gazu w magazynach. To mniej niż w dwóch poprzednich latach, ale więcej niż wcześniej. Jak pisze Ośrodek Studiów Wschodnich, w sezonie 2020/2021 Kijów musiał pobrać z magazynów 13,2 mld m sześc. Jeśli zima będzie równie zimna, na przednówku Ukraińcy mogą mieć problem. Tym bardziej że rekordowo niskie są zapasy węgla. Obecnie wynoszą 753 mln t, gdy rok temu było o 2 mld t więcej.
Rosja liczy zaś na destabilizację wywołaną problemami energetycznymi. O tym, że miałyby one wywołać ludowy bunt, w domyśle – prorosyjski, mówił wprost choćby Piotr Tołstoj, ale i niemal każdej jesieni piszą prokremlowskie media. To mrzonki, ale jeśli wziąć pod uwagę ogólny kontekst globalny – chaotyczne wycofanie się Amerykanów z Afganistanu i ich skupienie na Chinach, tranzycję władzy w Niemczech oraz start kampanii we Francji – zimowe uderzenie w ukraińską energetykę robi się prawdopodobne. Na obecnym szczycie UE tematyka wschodnia wylądowała na marginesie. Wkrótce to się może zmienić.