Białoruski przywódca opisał swoje plany na kolejne pięć lat, zapominając o obietnicy dymisji po przedterminowych wyborach, które miał zorganizować

Alaksandr Łukaszenka uznał, że minęło już zagrożenie dla jego władzy, wywołane w ubiegłym roku protestami przeciwko sfałszowaniu wyborów prezydenckich. – Utrzymaliśmy swój kraj, przynajmniej na razie – powiedział w czwartek. Białoruskie władze stopniowo wycofują się z obietnicy korekty ustroju, która miałaby zwiększyć uprawnienia parlamentu.
Prezydent dał też do zrozumienia, że wbrew wcześniejszym zapowiedziom nie zamierza rezygnować ze stanowiska po zmianie konstytucji i wystartuje w kolejnych wyborach prezydenckich. Takie wnioski można wysnuć po Ogólnobiałoruskim Zgromadzeniu Narodowym (UNS), którego sesję przeprowadzono w czwartek i piątek. UNS zbiera się raz na pięć lat i najbardziej przypomina zjazdy Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Białoruskie władze korzystają z UNS, by wzmacniać własną legitymację w oczach obywateli. Tym razem w obradach wzięło udział 2400 delegatów, przedstawicieli władz centralnych, lokalnych, prorządowych przedsiębiorców, naukowców, sportowców i działaczy.
W 2020 r. zapowiadano, że UNS zajmie się zmianą konstytucji, czego domagali się także Rosjanie, by jeszcze w 2021 r. przeprowadzić referendum i przyspieszone wybory prezydencko-parlamentarne, w których Łukaszenka miał już nie startować. Zamiast tego rządzący od 1994 r. przywódca zapowiedział jedynie, że do końca tego roku zostanie przedstawiony projekt nowej ustawy zasadniczej, zaś wybory odbędą się w 2022 r. Ze słów przedstawicieli władz wynika jednak, że zmiany będą czysto kosmetyczne, a Białorusini także w kolejnej kadencji mają mieć tego samego prezydenta. – Kraj powinien pozostać republiką prezydencką. Nawet bez Łukaszenki, jakikolwiek bohaterski by był – mówił. Łukaszenka opisywał też, jak będzie wyglądać kolejne pięciolecie jego rządów, nie uwzględniając ewentualnej zmiany głowy państwa.
– Po poprzednich wyborach mówili, że sfałszowane na korzyść prezydenta. Wiecie, nasi gubernatorzy lubią pokazywać, kto jest lepszy. Ktoś tam mógł procent, dwa dopisać – przekonywał Łukaszenka. – Ale przecież nie da się sfałszować, by wyszło 80 proc.! No dobrze, może było 76 proc. Niechby było nawet 68 proc., jak teraz wynika z sondaży. Ale to i tak znaczy, że wygraliśmy i popiera nas większość narodu – dodawał, nawiązując do wyników rządowych badań, które niedawno zostały przeprowadzone. Zdaniem opozycji i większości ekspertów nie odzwierciedlają one realnych nastrojów społecznych. Wbrew wezwaniom przeciwników podczas obrad UNS nie doszło jednak do nasilenia akcji protestacyjnych. Manifestacje, na które jeszcze w sierpniu wychodziły setki tysięcy ludzi, powoli dogasają.
Prezydent zapewnił, że odejdzie tylko wówczas, gdy w państwie będzie porządek, nie będzie protestów, zaś jego zwolennicy będą mieli gwarancję, że „nawet włos im z głowy nie spadnie”. – Białoruś to nie Rosja. Władza nie będzie klękać przed biznesem. Zostaną tylko patrioci. Niepatrioci niech lepiej wyjadą z rozkradzionymi pieniędzmi – mówił. Z jego słów wynikało, że Mińsk nadal będzie walczył o promocyjne ceny rosyjskich surowców energetycznych, ale i o ocieplenie relacji z Zachodem. Kilka dni temu „Kommiersant” pisał, że Białoruś w tym miesiącu wystąpi do Moskwy o kolejne 3 mld dol. kredytu. Jesienią Kreml przyznał Łukaszence 1,5 mld dol., z czego jedna trzecia została już wypłacona. Przywódcy Rosji i Białorusi mają się spotkać w Soczi pod koniec lutego.
Białoruskie władze stopniowo wycofują się z obietnicy korekty ustroju