Ojciec współczesnej Korei Płd. Park Chung-hee miał prosty pomysł na rozwój swojego kraju: ambitne projekty wykonywane w nierealnych terminach. Chętnie obdzielał nimi zaufanych biznesmenów, często założycieli dzisiejszych czeboli. Obdzielał, ale też wymagał i patrzył na ręce: podczas budowy pierwszej trasy ekspresowej w kraju przylatywał helikopterem na plac budowy o samym brzasku, żeby pilnować postępów prac. Jeśli ktoś nie był w stanie dopilnować wyśrubowanych parametrów, przepadał.

Opracowanie i wdrożenie do masowej produkcji szczepionek chroniących przed chorobą, którą świat odkrył raptem rok temu, można spokojnie porównać do niemożliwych zadań, jakie przed biznesem stawiał Park. Nieco mniej podobieństw jest w części „wymagaj” i „patrz na ręce”.
Nie sposób inaczej wytłumaczyć konsternacji, jaka zapanowała pod koniec ubiegłego tygodnia po tym, jak agencja Reuters poinformowała, że dostawy szczepionki AstryZeneki dla Unii Europejskiej będą początkowo znacznie mniejsze, niż dotychczas zakładano (17 mln dawek w lutym), podczas gdy dla Wielkiej Brytanii idą zgodnie z planem (2 mln dawek tygodniowo). Zdziwienie szybko ustąpiło miejsca oburzeniu, a nawet groźbom podjęcia kroków prawnych.
Gwoli ścisłości należy nadmienić, że problemy z terminowymi dostawami mają również producenci dwóch już zatwierdzonych preparatów, czyli Pfizer i Moderna. Opóźnienia AstryZeneki przelały jednak czarę goryczy. To dzięki jej produktowi akcja szczepień na kontynencie miała naprawdę ruszyć z kopyta.
Sytuacja zrobiła się nieciekawa wizerunkowo, więc prezes koncernu Pascal Soriot udzielił wywiadu dziennikowi „La Repubblica”. Wyjaśnił, że opóźnienia w dostawach biorą się z problemów z osiągnięciem wystarczającej skali produkcji w zakładach koncernu. Na pytanie, dlaczego wobec tego nie ma problemu z dostawami do UK, Soriot odparł, że fabryka obsługująca brytyjski rynek jest w tej chwili najbardziej efektywna. I że problem byłby mniejszy, gdyby Bruksela wcześniej podpisała umowę z koncernem – tak jak uczyniły to władze w Londynie.
Wszyscy wiedzieli, że największym wyzwaniem będzie wdrożenie szczepionek do produkcji liczonej w setkach milionów sztuk. To właśnie dlatego strona publiczna zawarła z firmami uczciwy układ: zrekompensujemy wam koszty związane z przygotowaniem do produkcji (a dodatkowo gwarantujemy zbyt, czyli kolejne pieniądze), a wy zaczniecie je produkować, zanim otrzymają dopuszczenie na rynek, tak żeby były dostępne od dnia zero – jak podkreśliła wczoraj Stella Kyriakides, komisarz UE odpowiedzialna za zdrowie. I się z niego wywiązała.
W tym wszystkim nie mówimy o małych pieniądzach. Jeśli idzie o samą AstręZenecę, to koncern otrzymał 1,2 mld dol. tylko od amerykańskiego rządu w ramach Operacji Prędkość Warp. Do tego dochodzą także środki UE w wysokości 336 mln euro, a także 750 mln dol. od organizacji zajmujących się dystrybucją preparatów w krajach niezamożnych. Zamówienia były pewne – w końcu trwa pandemia. Już na początku czerwca firma chwaliła się, że zabezpieczyła moce produkcyjne opiewające na 2 mld dawek.
Innymi słowy mówiąc, nawet biorąc pod uwagę absolutnie wyjątkowe terminy i wielkości dostaw, koncerny miały czas, żeby się przygotować – w końcu same najlepiej rozumieją swoje procesy produkcyjne. Wiedzą najlepiej, co może pójść nie tak i gdzie ewentualnie się zabezpieczyć. Minimum, jakiego można było oczekiwać, to informowanie na bieżąco o opóźnieniach. Ale nawet w tej kwestii komunikacja jest chyba naprawdę kiepska, skoro Komisja nie mogła się wczoraj porozumieć nawet co do godziny spotkania z przedstawicielami koncernu.
Presja, by coś w tej sytuacji zrobić, będzie bardzo duża. Szczepionki mają uratować nie tylko wiele istnień, ale też gospodarki, bo im szybciej będziemy mogli wrócić do normalności, tym lepiej dla obciążonych pandemicznymi kosztami budżetów i dławionych wirusem biznesów. Dzięki nadziei na szybką dystrybucję preparatów rządzący Europą politycy zaciągnęli kredyt zaufania u mających dość obostrzeń wyborców (dość wspomnieć pompę, z jaką premier Morawiecki ogłaszał pod koniec ub.r., że Polska zaopatrzy się w preparaty Pfizera i BioNTechu). Teraz zostali z ręką w nocniku; niezbyt zachęcającą perspektywą w roku wyborczym (lada moment do urn udadzą się Holendrzy, a na jesieni Niemcy).
Co więcej, na szczepionkowym projekcie zawisła również wiarygodność Unii Europejskiej. Ursula von der Leyen słusznie zrobiła, przekonując kraje UE, że razem będzie lepiej zaopatrzyć się w preparaty – dzięki temu za niektóre z nich płacimy niższe ceny niż inni klienci. Ale skoro to Unia kupowała szczepionki, a te nie dojechały… to sami rozumiecie. Kto weźmie pod uwagę, że umowy z producentami parafowały państwa członkowskie, które zresztą miały po jednym przedstawicielu w komitecie negocjacyjnym?
Pola manewru jednak wielkiego tu nie ma. UE to nie Korea Płd. w latach 60. – Kyriakides nie będzie latała helikopterem nad zakładami wytwarzającymi szczepionki. W grę nie wchodzi też wysłanie do firm politycznych komisarzy, którzy będą patrzeć prywaciarzom na ręce. Już pomijając fakt, że nie znają się na arkanach produkcji szczepionek, więc będą patrzyć na maszyny jak praludzie na monolit w „2001: Odysei kosmicznej”.
Nikt nie może sobie też pozwolić na powiedzenie jednej czy drugiej firmie „państwu już dziękujemy”. Czy to się komuś podoba, czy nie, rządy trwają z sektorem prywatnym w tej chwili w uścisku rodem z Heglowskiej metafory pana i niewolnika. W grę wchodzi być może dalsze zwiększenie mocy produkcyjnych, ale – jak zaznaczył w wywiadzie Soriot – sam proces transferu technologii do zewnętrznych partnerów też trwa. Nie jest to więc rozwiązanie na już. Na razie UE zażądała, aby koncern skierował część swojej produkcji z Wielkiej Brytanii na kontynent.
Bez względu na to, co jeszcze będzie się działo wokół dostaw szczepionek, jedno jest pewne: sprawa nie ucichnie. I to z bardzo prostej przyczyny: rządzący nie mają w tej chwili pod ręką żadnego ersatzu, jaki mogliby zaoferować zmęczonym ciągnącym się od roku kryzysem społeczeństwom.
W ub.r. było inaczej: po pierwszej fali, latem, ludzie na chwilę zapomnieli o pandemii. A pod koniec roku trochę nadziei dał strumień dobrych informacji o szczepionkach. Teraz kalendarz nie sprzyja, a na horyzoncie są wyłącznie długie zima i wiosna. Trudno więc się dziwić, że – używając stwierdzenia prezesa – „podchodzą nieco emocjonalnie” do tej sprawy.