Jest rzeczą całkowicie zrozumiałą, że Europejczycy, myśląc o potencjalnych zagrożeniach, koncentrują się na Rosji i wojnie na Ukrainie. Jednak oceniając naszą sytuację i zachowanie Amerykanów, musimy też brać pod uwagę to, co się dzieje na Dalekim Wschodzie. Możemy lekceważyć ciągłe potrząsanie „nuklearną szabelką” przez Putina, które wydaje się rekompensowaniem rozmaitych niemożności w wojnie konwencjonalnej, ale gdy to samo zaczynają robić Chińczycy, sytuacja się zmienia. Zwłaszcza że oni niczego nie muszą rekompensować, a po prostu wskazują na jeden ze znaczących elementów w palecie swoich możliwości militarnych.
Propagandyści na usługach Putina i Xi Jinpinga
Przedmiotem ich gróźb nie jest ani Ameryka, ani nawet Tajwan, choć to właśnie ta wyspa jest pretekstem. Chodzi o Japonię, po tym jak tamtejsza premier powiedziała, że w przypadku chińskiej inwazji jej kraj mógłby się zaangażować militarnie po stronie Tajwanu. Ponieważ rachunki krzywd z czasów II wojny światowej nie są w przekonaniu większości Chińczyków wyrównane, władze w Pekinie nie omieszkały zaatakować werbalnie Japonii. Wśród tych ataków zwraca uwagę tekst opublikowany w połowie listopada w serwisie internetowym Guancha (Obserwator), którego treść można porównać do rosyjskiej publicystyki w wykonaniu Siergieja Karaganowa lub Władimira Sołowjowa.
Ten pierwszy propagandysta lansuje tezę, że Rosja powinna przywołać do porządku Zachód przy pomocy uderzeń jądrowych. Zaś w telewizyjnym programie tego drugiego regularnie pojawiają się otwarte groźby użycia „broni ostatecznej” połączone z kpinami o niemożności przeciwstawienia się Europy. W serwisie Guancha ukazał się natomiast obszerny tekst oskarżający Japonię o powrót do militaryzmu z początków XX wieku, w którym autor stwierdzał, że w tej sytuacji Chiny mają prawo dokonać prewencyjnego ataku przy użyciu najskuteczniejszej broni, jaką posiadają, czyli broni jądrowej. Byłoby to – zdaniem autora, niejakiego Zhang Zhonglina – całkowicie legalne w świetle prawa międzynarodowego.
Uderzenia mogłyby zostać wykonane przez trzy brygady rakietowe, które dysponują 72 rakietami z głowicami o wielkości 200 kiloton. W artykule dokładnie wymieniono cele, jakie by mogły zostać porażone: bazy wojskowe, lotniska, porty, a także najważniejsze firmy produkcyjne, jak Mitsubishi, Kawasaki, Toshiba, Nippon Steel itp.
Konkluzją było stwierdzenie, że w ten sposób Japonia zostałaby całkowicie zdemilitaryzowana i zdezindustrializowana na długie lata, zaś świadomość społeczeństwa zmieniłaby się współmiernie do cierpień. Chiński autor postawił więc jako cel nie tylko spowodowanie realnych zniszczeń i zlikwidowanie bazy przemysłowej regionalnego konkurenta, ale też swego rodzaju makabryczną „nuklearną pedagogikę społeczną” mającą na celu nauczenie Japończyków respektu wobec sąsiedniego mocarstwa.
To Korea Północna rządzona przez Kima może przełamać nuklearne tabu
Oczywiście ta publikacja nie ma charakteru oficjalnego i nie ma potrzeby, by miała. Ale nikt nie wątpi, że wszelkie media chińskie muszą posiadać zgodę władz na publikacje dotyczące bezpieczeństwa. Podobnie jak telewizyjne wystąpienia Sołowjowa i ideologiczne elaboraty Karaganowa publikowane po angielsku na oficjalnych portalach rosyjskich. Xi i Putin nie muszą niczego dodawać, a nawet mogą rytualnie wspomnieć o swoim umiłowaniu pokoju. Jednak groźba padła i nikt się od niej nie odciął.
Jest to swego rodzaju odpowiednik amerykańskiej „niejednoznaczności strategicznej” w odniesieniu do ewentualnej obrony Tajwanu. Coś, co wszyscy wiedzą, ale nikt uprawniony nie powiedział na głos.
Podobnie Chiny i Rosja zachowują się wobec wzrostu potęgi nuklearnej Korei Północnej. Kim konsekwentnie rozbudowuje arsenał nuklearny. W ocenie służb południowokoreańskich ma on osiągnąć 400 głowic do roku 2040, czyli prawie tyle, ile obecnie mają Chiny, a te ostatnie będą ich miały do tego czasu ponad 1000. Jednocześnie Rosjanie dostarczają Koreańczykom technologię, w tym pozwalającą na budowę okrętów podwodnych, które mogłyby posłużyć do zaatakowania terytorium Stanów Zjednoczonych, zaś Chiny patronują tej rozbudowie, którą mogłyby przecież jednym ruchem powstrzymać, bo kontrolują praktycznie cały handel zagraniczny Pjongjangu.
Tymczasem to właśnie rządzona przez Kima Korea może być tym krajem, który naruszy nuklearne tabu. A wówczas może się okazać, że przez raz otwarte wrota zechcą wejść ci, którzy teraz nie komentują wojowniczych tekstów prasowych. O to między innymi toczy się gra, której elementem jest obecna próba Rosji podporządkowania sobie Ukrainy i naszej części Europy.