Według doniesień polskich władz, na terenie Polski pojawiło się aż 19 rosyjskich dronów, z których część udało się zestrzelić. W dużej mierze były to tzw. wabiki, których codziennym zadaniem jest przeciążanie ukraińskiej obrony powietrznej.

Rosyjskie drony nad Polską. Ruch śledczych

W piątek Prokuratura Okręgowa w Lublinie wszczęła śledztwo w sprawie wtargnięcia rosyjskich dronów na terytorium Polski. Objęte będą nim wszystkie ujawnione przypadki.

- Zakresem śledztwa objęte zostały wszystkie zdarzenia związane z nielegalnym przekroczeniem granicy Rzeczypospolitej Polskiej przez niezidentyfikowane obiekty latające w nocy z 9 na 10 września tego roku, co oznacza, że wszystkie postępowania prowadzone na terenie zarówno Lubelszczyzny, jak i całego kraju będą prowadzone przez Wydział do Spraw Wojskowych Prokuratury Okręgowej w Lublinie – powiedziała Jolanta Dębiec z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.

Dzień wcześniej przyznała, iż w jednym z zabezpieczonych dronów znaleziono elementy, przypominające zbiornik paliwa. W ocenie ekspertów, mogło to oznaczać, iż drony Gerbera specjalnie wyposażono w dodatkowe zbiorniki, by były w stanie dotrzeć na terytorium Polski. Tymczasem o dziwnych znaleziskach w zestrzeliwanych dronach, jeszcze w lipcu informowała strona ukraińska. W kilkunastu jednostkach znaleźć miano polskie i litewskie karty SIM.

Polskie elementy w rosyjskich dronach

Jako pierwszy informacje te przytoczył Serhij "Flash" Bieskrestnow, ukraiński bloger wojskowy i specjalista ds. technologii radiowych. Znalezione wówczas karty SIM 4G w większości należały do polskich operatorów komórkowych, a jedna z nich do litewskiego. W opinii amerykańskiego Instytutu Studiów nad Wojną, powiązanie wrześniowej fali dronów, która wdarła się do Polski z lipcowymi znaleziskami na Ukrainie jest jak najbardziej zasadne.

„Rosja mogła przygotowywać się do inwazji z 9-10 września od miesięcy, co dodatkowo wskazuje, że inwazja nie była wypadkiem ani wynikiem ingerencji Ukrainy w walkę elektroniczną” – twierdzi ISW.

O znaleziskach w rosyjskich dronach szeroko rozpisuje się branżowa prasa europejska, a szczególną uwagę zwracają na nie Rumuni, również mający już doświadczenia z rosyjskim dronami. Jak twierdzą specjaliści z Defense Romania „mobilny internet na rosyjskich dronach służy zarówno do regulacji orientacji urządzenia podczas lotu względem celu, jak i do przesyłania informacji pozyskiwanych w trakcie lotu”.

Ekspert ostrzega: Pamiętajmy o operacji „Pajęczyna”. Rosja nie przebiera w środkach

Pojawia się zatem pytanie, po co w rosyjskich dronach znajdowały się polskie karty SIM? Jak mówi DGP major Robert Cheda, były analityk Agencji Wywiadu, przez lata pracujący na kierunku wschodnim, nie należy tego traktować jako przypadek. Już w lipcu bowiem Rosjanie mieli podjąć próbę testowania niektórych naszych systemów.

- Sprawdzali, jakie są możliwości operowania na terenie Polski za pośrednictwem krajowych operatorów. Rosjanie nie wiedzą, czy pojawienie się takich kart spowoduje jakieś alarmy, jak zareaguje ten nasz narodowy firewall – mówi Robert Cheda.

Lipcowa przesyłka do Polski nie dotarła, a na razie nasi śledczy nie wspominają o podobnych znaleziskach w dronach, które udało im się zabezpieczyć na terenie Polski. Robert Cheda apeluje jednak o ostrożność i obawia się, że to może być wstęp do czegoś groźniejszego.

- Pamiętać też trzeba o jednym. Miejmy cały czas z tyłu głowy operację Pajęczyna. Zawsze może dojść do wypuszczenia dronów z Polski na kartach naszych operatorów – mówi ekspert. Nawiązuje tym samym do ukraińskiej operacji z czerwca 2025 r., kiedy to z samochodów ciężarowych na terenie Rosji wypuszczono roje ukraińskich dronów. Uderzyły one w rosyjskie bazy lotnicze w obwodzie irkuckim, iwanowskim, riazańskim, a nawet murmańskim i azowskim. Zniszczono wówczas kilkanaście bombowców strategicznych Tu-95 MS i Tu-22M3. Jak przyznała strona ukraińska, planowanie operacji trwało 1,5 roku.