Zwycięzca niedzielnych wyborów prezydenckich nie pozostawił złudzeń, że kwestie bezpieczeństwa i rozbudowa armii będą dla niego priorytetem. Zamierza zająć się nimi już w pierwszych miesiącach urzędowania.

Plan Karola Nawrockiego na silne Wojsko Polskie

– W ciągu stu dni zaproponuję rozwiązania systemowe oraz ustawowe, które wprowadzą realny system zachęt oparty na fundamentalnej zasadzie dobrowolności – czyli bez powrotu do obowiązkowego poboru – który doprowadzi do znacznego zwiększenia liczebności rezerwy – tak żeby w ciągu 10 lat liczba wyszkolonych rezerwistów osiągnęła 1 mln – zadeklarował w maju na łamach DGP Karol Nawrocki.

Skupiając się na liczbie rezerwistów, a nie jedynie na żołnierzach służby czynnej, przyszły prezydent poruszył temat, który do tej pory w dyskusjach o rozbudowie wojska był traktowany po macoszemu. Politycy deklarowali co prawda rozbudowę armii czynnej do liczby 300 tys., jednak skutecznie pomijali rozmowy o tym, kto w razie wojny miałby uzupełniać straty osobowe w walczących jednostkach. W sytuacji, gdy ostatni rezerwiści z poboru powszechnego opuścili szeregi armii przed ponad 15 laty, jasne jest, iż z roku na rok liczba osób przeszkolonych będzie maleć. Problem ten zauważyli już wojskowi.

Dzisiaj jest powód do troski, ale jeszcze nie ma powodu do dramatu. Te zasoby mobilizacyjne jeszcze są, natomiast one będą się zmniejszały i sama kwalifikacja wojskowa niczego nie załatwia – ostrzega generał Bogusław Pacek.

Amerykanie widzą braki w polskiej armii

Nadciągające braki w wojskowych rezerwach zauważyli też Amerykanie. Z najnowszego raportu pozarządowej organizacji badawczej RAND, która przeanalizowała rozwój polskiej armii, wynika, że właśnie rezerwiści stanowić mogą naszą piętę achillesową. „Rezerwy pozostają najmniej omawianym elementem układanki personalnej” – twierdzą badacze z USA. Obawy o stan rezerwy pośrednio potwierdza też szef Sztabu Generalnego, gen. Wiesław Kukuła. W wywiadzie dla Polskiego Radia przyznał on, iż obecnie jest dostępnych 300 tys. przeszkolonych rezerwistów. To zaś, mając za sąsiada agresywną Rosję i obserwując trwającą od trzech lat wojnę na Ukrainie, może okazać się liczbą zbyt małą.

– Pracujemy nad reformą. Chcemy przenieść punkt ciężkości z rezerwy pasywnej na rezerwę aktywną, która jest trwale związana z jednostkami wojskowymi, bierze udział w ich życiu, wiąże ze służbą wojskową na długie lata – przyznał generał Kukuła, dodając, iż do 2039 r. sama tylko aktywna rezerwa ma się składać ze 150 tys. żołnierzy.

Nowy prezydent nie chce jednak aż tyle czekać. Z jego zaplecza politycznego padają głosy, że zaproponowana przez nową głowę państwa reforma będzie kontynuacją tego, co przed dwoma laty planował rząd Zjednoczonej Prawicy. Prezydencka inicjatywa skupić ma się między innymi na rozwoju klas wojskowych, których tworzenie powinno być nie tylko zwolnione z przyznawanych co rok przez MON limitów, ale nawet premiowane. Niewykluczone, że na prezydenckich propozycjach skorzystają też przedsiębiorcy.

– Jest też kwestia nowych instrumentów prawnych czy podatkowych, które będą stanowić zachętę do wstępowania do wojska, bo tu też wiele jeszcze można zrobić, aby na przykład do WOT wstępowały osoby bez uszczerbku dla swojej kariery zawodowej. Warto też premiować tych pracodawców, którzy pozwalają swoim pracownikom na służbę w WOT – mówi DGP Marcin Ociepa z PiS, były wiceminister obrony narodowej. Podkreśla on też konieczność wielkich inwestycji w system szkolenia oraz infrastrukturę, która byłaby w stanie wchłonąć przyszłych żołnierzy.

Powszechny pobór do wojska? Trzeba być przygotowanym

Podobne propozycje składał w kwietniu premier Donald Tusk, ogłaszając nowy program szkoleń wojskowych. W jego ocenie, od 2027 r. szkolenia będzie przechodzić 100 tys. osób rocznie. Szef rządu nie sprecyzował jednak, czy osoby przeszkolone w ten sposób spełniałyby wymogi stania się rezerwistami. Tymczasem wojskowi zwracają uwagę na jeszcze jeden problem. Wraz z zawieszeniem powszechnego poboru, wojsko pozbyło się wielu obiektów koszarowych i teraz jest najwyższy czas, aby zacząć myśleć o odbudowie niezbędnej infrastruktury. Nawet na wypadek odwieszenia powszechnego poboru, o którym dziś żaden z polityków nie chce głośno mówić.

– Trzeba mieć odpowiednią liczbę łóżek, stołówek, zorganizowany system dostarczania żywności i całą logistykę. Jest mnóstwo rzeczy, które trzeba mieć przygotowane na wypadek, gdyby taka decyzja o odwieszeniu poboru zapadła. I jeżeli jesteśmy w stanie przed wojną, co jest oczywiście pewną symboliką, to ten stan nakazuje nam pomyśleć o koszarach, infrastrukturze, zapasach po to, aby nie było za późno, gdy nadejdzie konieczność zadbania o tę liczbę żołnierzy, jaka będzie musiała pojawić się w koszarach – mówi gen. Pacek.

Rewolucyjny pomysł generała. Nowe dywizje dla rezerwistów

Na razie jednak decydenci zamierzają postawić na dobrowolność służby w armii. To ochotnicy zapełnić mają składy wszystkich sześciu dywizji, z których dwie – 8 Dywizja Piechoty im. Armii Krajowej i 1 Dywizja Piechoty Legionów – nadal są w trakcie formowania. Szacuje się, że proces ten może potrwać nawet 10 lat. Poświęcenie tak długiego okresu na budowę nowych związków taktycznych nie wszystkim się podoba. W ocenie byłego szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, generała Stanisława Kozieja, lepiej by było, aby postawiono nie na rozbudowę kolejnych dywizji, które nie osiągną pełnych stanów etatowych, ale na tworzenie osobnej armii rezerwowej.

– Moim zdaniem problem z rezerwistami nie polega jedynie na przygotowaniu jakiejś puli indywidualnych osób, którymi uzupełniamy wojska operacyjne w czasie wojny. Powinny powstać osobne brygady rezerwy, dywizje rezerwy, które byłyby przygotowane właśnie do wchłonięcia rezerwistów i gotowe do ruszenia w razie czego na front – mówi DGP generał Koziej.

Wolałby on, aby siły operacyjne były nawet mniejsze, ale w każdej chwili gotowe, by wyruszyć do walki, nie czekając na uzupełnienia składów powołanymi pod broń rezerwistami. – Powinny to być jednostki w pełni uzawodowione, ukompletowane w stu procentach, żeby na gwizdek były gotowe ruszyć do akcji. Jesteśmy państwem frontowym i nie będziemy mieli czasu na uzupełnianie – ostrzega generał Koziej. ©℗