Ogłoszona pod koniec ub.r. budowa Tarczy Wschód, czyli systemu umocnień mającego chronić północne i wschodnie rubieże Polski, wkroczyła w kolejną fazę. Rozpoczęło ją poszukiwanie przez departament innowacji Ministerstwa Obrony Narodowej firm, które byłyby w stanie dostarczyć nowoczesne rozwiązania mogące pomóc w budowie sieci umocnień i przeszkód. W połowie kwietnia resort postanowił uściślić, czego tak naprawdę oczekuje od polskich przedsiębiorców. Chce poznać ich pomysły m.in. na dostarczenie maszyn do kopania rowów strzeleckich, składanych i mobilnych mostów, prefabrykatów żelbetowych, a nawet rojów dronów do minowania.
Przemysł gotowy
Jasno sprecyzowane potrzeby resortu dla specjalistów stały się wskazówką, jak wojsko zamierza odeprzeć ewentualną agresję ze wschodu. Chociaż w skład Tarczy Wschód mają wchodzić też schrony, stanowiska strzeleckie czy bunkry, to w ocenie gen. Waldemara Skrzypczaka, byłego dowódcy Wojsk Lądowych, zamówienia wskazują, że armia nie zamierza po prostu się okopać i czekać.
– Mosty są potrzebne, nawet gdy się buduje stałe fortyfikacje, bo trzeba się liczyć z tym, że wojska będą musiały manewrować, a do tego trzeba mieć własne, mobilne przeprawy – mówi generał.
Uwagę zwraca szczególnie propozycja wdrożenia do obrony granicy rojów dronów do minowania. Pokazuje to, że zaledwie miesiąc po wypowiedzeniu traktatu ottawskiego (zakazującego produkcji i użycia min przeciwpiechotnych), polska armia szykuje się do minowania na szeroką skalę.
– Zamawianie dronów pokazuje znów, że liczą się z tym, iż przeciwnik może chcieć wykonać uderzenie na kierunku, gdzie nie ma zapór i stałych fortyfikacji. Wtedy takie roje dronów są w stanie bardzo szybko postawić pole minowe. Wygląda na to, że wojsko szykuje się na każdą ewentualność – twierdzi Skrzypczak.
Na apel MON na razie odpowiedziało ponad 200 firm z całej Polski. Zamierzają one dostarczyć armii innowacyjne rozwiązania. Wśród nich nie brak przedsiębiorstw prywatnych, niewchodzących w skład państwowego giganta zbrojeniowego – Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Ich przedstawiciele są pewni, że prywatna polska zbrojeniówka, dotychczas traktowana nieco po macoszemu, doskonale poradzi sobie z zamówieniami dla wojska.
– Nasz przemysł jest gotowy. Jest jednak obawa, że za deklaracją mogą nie pójść konkretne działania, bo biurokraci mają to do siebie, że nie lubią się przemęczać. Czasem trzeba uaktywnić trochę pasywnie nastawionych małych przedsiębiorców, przerażonych, że może się nie udać. Trzeba dać im szansę – apeluje do rządzących Sławomir Kułakowski, prezes Polskiej Izby Producentów na Rzecz Obronności Kraju, która zrzesza 124 firmy z branży zbrojeniowej.
10 mld zł do rozdysponowania
Resort obrony wydaje się zdecydowany, by tym razem dostawców nowych rozwiązań obronnych nie szukać tylko wśród zachodnich dostawców, ale oprzeć się na polskim przemyśle. Zastrzega jednak, że do rozmów zaprosi tylko wybrane firmy. To, jak obawiają się przedstawiciele biznesu, może sugerować, że wojsko będzie stawiało na najnowsze technologicznie rozwiązania, którymi krajowe firmy nie dysponują. Dlatego biznes ma dla wojska pewną propozycję.
– Czasami warto zrezygnować z najnowszych rozwiązań, które pojawiły się po 2022 r., drogich i u nas nieprodukowanych, żeby zainwestować w może starsze i tańsze, ale skuteczne. Dzięki temu zakład, który zdobędzie takie zamówienie, sam rozwinie produkt i kolejny będzie już lepszej jakości – uważa Sławomir Kułakowski.
O zdolnościach produkcyjnych polskich firm zbrojeniowych przekonany jest też gen. Skrzypczak. Wskazuje, że już dziś są u nas przedsiębiorstwa mogące wyprodukować drony do masowego stawiania pól minowych, lecz część z nich wybiera współpracę z zagranicznymi partnerami. Najczęściej w Ukrainie czy w państwach bałtyckich.
– Zdarza się, że pojawia się propozycja, która tonie na lata w biurokratycznych procedurach, a w tym czasie wyłania się firma z kimś związana, która ma to samo. Taka jest smutna rzeczywistość. Polskie firmy mają ogromny potencjał i może MON w końcu zrozumiało, że trzeba po niego sięgnąć – mówi gen. Waldemar Skrzypczak.
Wyścig po kontrakty dla wojska dopiero wystartował, a do rozdysponowania jest ok. 10 mld zł – tyle ma bowiem kosztować budowa Tarczy Wschód. Armia jednak już działa, zamawiając chociażby 100 posterunków SANGAR/GUARD GR i po 500 sztuk zestawów rozbudowy fortyfikacyjnej typów MIL-1G i MIL-3G. Najwyraźniej wojsku się spieszy, gdyż rozstrzygany wczoraj przez 3. Regionalną Bazę Logistyczną przetarg zakłada, iż umocnienia muszą zostać dostarczone w ciągu trzech miesięcy. ©℗