Czarne chmury nad głową prezesa Trofiniaka zbierały się już od kilku tygodni, a najbardziej z działań zarządu PGZ niezadowolone miało być MON, kierowane przez Władysława Kosiniaka-Kamysza. I choć polityk ten zapewniał, że nie ma do prezesa żadnych personalnych pretensji, to jednak nie podobało mu się to, co dzieje się w zarządzanej przez niego grupie.

Prezes PGZ rezygnuje. W tle miliardy złotych i amunicja

Już w połowie marca wicepremier dawał do zrozumienia, co najbardziej mu się nie podoba w działalności grupy, która odpowiadać ma za wdrażanie w życie polskiego programu zbrojeń.

- MON naciska na to, żeby były terminowe dostawy i nie wszystkie zakłady PGZ się z tych terminowych dostaw wywiązują. MON naciska, żeby była umowa na spolonizowaną wersję czołgu K2. Na razie się tego nie udało osiągnąć – powiedział 14 marca wicepremier Kosiniak-Kamysz.

Problemem miała być nie tylko polska wersja koreańskiego K2, ale także amunicja. Głównie artyleryjska, kalibru 155 mm, której produkcja w Polsce kuleje i według różnych źródeł, wynosi od 30 do 50 tys. sztuk rocznie. A to zaledwie tyle, ile ukraińska armia zużywa w ciągu 3-5 dni walki z Rosjanami. Tymczasem to właśnie ona używana jest między innymi w armatohaubicach Krab, których nasza armia zamawia coraz więcej.

Czemu ustąpił? „Załatwiły go układy”

Kierowana przez Trofiniaka PGZ zaledwie 2 dni temu złożyła do Funduszu Inwestycji Kapitałowych Ministerstwa Aktywów Państwowych wniosek o dofinansowanie w wysokości 2,5 mld zł na produkcję amunicji artyleryjskiej. To jednak miało nie wystarczyć, a naciskać na ustąpienie prezesa miały nie tylko osoby z kręgów MON, ale też wojskowi. Część z nich nie dziwi się, że prezes musiał pożegnać się ze stołkiem.

- Nie poradził sobie z układami w PGZ. Tam każda partia ma swoich ludzi, każdy ciągnie w inną stronę, a on jest inżynierem, a nie politykiem. Nie zapanował nad tymi rozgrywkami, a PGZ, zamiast zacząć działać aktywnie, popadała w coraz większy marazm – mówi DGP jeden z wojskowych, niegdyś blisko współpracujący z Krzysztofem Trofiniakiem.

Odchodzący prezes na przemyśle zbrojeniowym znał się dość dobrze, gdyż od początku swej kariery zawodowej, czyli od 1989 roku związany był z Hutą Stalowa Wola. W 2013 roku był też jednym z pomysłodawców powołania do życia PGZ, która docelowo zrzeszyła ponad 50 spółek, wśród nich taki znane marki, jak Autosan, Jelcz, Stomil, czy Zakłady Mechaniczne „Bumar-Łabędy”. To właśnie PGZ odpowiada za wyprodukowanie i dostarczenie Wojsku Polskiemu między innymi wozów bojowych piechoty Rosomak i Borsuk, czy modernizację czołgów Leopard 2A4 do wersji Leopard PL.

Prywatna konkurencja dogania PGZ

A tymczasem przez rok sprawowania przez niego stanowiska prezesa w PGZ niewiele się zmieniło, a najpilniejszym problemem wydaje się być produkcja amunicji 155 mm. Wielkiego państwowego giganta zaczynają w wyścigu do jej produkcji doganiać prywatne firmy, jak choćby Grupa Niewiadów, która już w sierpniu 2024 roku zadeklarowała, że w ciągu 20 miesięcy będzie w stanie uruchomić własną produkcję pocisków artyleryjskich w liczbie 180 tys. sztuk rocznie. W kolejce do amunicyjnego tortu stać mają też Turcy. To właśnie z przedstawicielem tureckiej firmy Makine ve Kimya Endustrisi A. S. (MKE), Ilhami Kelesem spotkał się 21 marca wiceminister obrony narodowej, Paweł Bejda.

„Podczas spotkania zaprezentowana została m. in. oferta MKE dotycząca kompletnego transferu technologii produkcji amunicji kalibru 155 mm, która umożliwiłaby niezależną, krajową produkcję wszystkich jej komponentów w zakładach PGZ S.A” – poinformowało w komunikacie MON.