Dużej części polsko-ukraińskich napięć udawałoby się uniknąć, gdyby nie przekręcacze. Ludzie zawsze gotowi, by zintepretować wyrwane z kontekstu frazy – albo zwyczajnie niezręcznie sformułowane – tak, by stworzyć wrażenie, że osoby, które je wypowiedziały, dodatkowo dolewają benzyny do ognia. Ostatnie dni przyniosły dwa kolejne przykłady.
Najpierw burzę wywołały słowa jednej z liderek ukraińskiej diaspory w Polsce Natalii Panczenko z jej rozmowy z 5 kanałem. Panczenko uspokajała, że antyukraińskie elementy w retoryce kandydatów na prezydenta to element kampanii wyborczej i że „nie trzeba się bać przyjeżdżać do Polski”. Zastrzegła przy tym, że w sytuacji, gdy „co 10. mieszkaniec Polski jest Ukraińcem, rozpalanie nieprzyjaźni między Polakami a Ukraińcami jest bardzo niebezpieczne”, bo logika nakręcania spirali nienawiści może prowadzić do „bójek i podpalania sklepów”.
– Ale przynajmniej na razie nastroje są normalne, bo wszyscy rozumieją, że trwa kampania – dodała. Politycy skrajnej prawicy uznali, że Panczenko grozi Polsce zamachami terrorystycznymi, a były premier Leszek Miller wezwał do jej deportacji. Kobieta tłumaczyła, że miała na myśli potencjalne ryzyko dla ukraińskich migrantów („tak, jak to już było w stosunku do naszej społeczności” – napisała), ale na darmo.
Z lustrzanym odbiciem historii Panczenko mieliśmy do czynienia po wywiadzie Andrzeja Dudy dla Kanału Zero. Prezydent tłumaczył na przykładzie własnych relacji z Wołodymyrem Zełenskim, dlaczego Ukraina ma kłopot z rozliczeniem się ze zbrodni wołyńskiej. – Jednym z zasadniczych problemów jest to, że nikt nie chce powiedzieć: „tak, mój dziadek z moim ojcem czy pradziadkiem dokonali ludobójstwa, jesteśmy w związku z tym narodem, który mordował”.
Nikt nie chce tego powiedzieć, nikt nie chce siebie tak nazwać. Pan sobie wyobraża taką radosną zgodę Polaków, którzy nagle dowiadują się, że w naszej historii zdarzyła się zbrodnia, której dokonali nasi ojcowie, dziadkowie czy pradziadkowie, i się przyznajemy, i ktoś chce, żebyśmy przepraszali. Kiedy patrzę na to chłodno, znając realia polityki i pewnych procesów społecznych, zdaję sobie sprawę, że nie chcą się do tego przyznać – mówił. Reakcja?
Przykładem historyk Ołeksandr Zinczenko, który długi wywód Dudy sprowadził w „Istorycznej prawdzie” do zdania „Ukraińcy to naród morderców – oświadczył prezydent Polski”. Efektem jest, podsycane przez społecznościowe algorytmy, wrażenie narastającego konfliktu polsko-ukraińskiego, w którym nie ma już znaczenia, co kto miał na myśli, za to ma znaczenie, czy da się nagiąć jego słowa tak, by uformować pałkę do bicia po głowie partnerów z drugiej stronie granicy. Każdy, kto przesłuchał całość rozmów z Dudą i Panczenko, a dodatkowo śledzi ich wypowiedzi na tematy polsko-ukraińskie, wie, że oboje skupiają się retorycznie raczej na łagodzeniu napięć niż ich zaostrzaniu, czego nie da się powiedzieć o całości ich grup społecznych (rozumianych w tym przypadku odpowiednio jako politycy związani z PiS i ukraińscy komentatorzy).
Zresztą jest to zauważalne po obu stronach granicy, ponieważ zarówno Miller, jak i Zinczenko spotkali się z krytyką własnych rodaków. „Znana metoda i dość rutynowa: wyssać cytat, obciąć go i przekłamać” – napisał o artykule Zinczenki jego kolega, liberalny historyk Heorhij Kasjanow. „Ataki na Natalię Panczenko, ale przede wszystkim z mównicy sejmowej, gdzie brutalnie manipulowano wypowiedzią Natalii Panczenko, dokładnie potwierdzają, że obawy, o których Panczenko mówiła w rozmowie z ukraińskim dziennikarzem (zresztą podobnie wypowiedziała się w rozmowie dla „Rzeczpospolitej”), mają głębokie podstawy” – skomentował z kolei Paweł Bobołowicz z prawicowego przecież Radia Wnet.
Faktem jest, że zarówno Duda, jak i Panczenko mogli wysłowić się precyzyjniej, by nie dać pola do popisu przekręcaczom. Faktem jest też, że obie te opinie można krytykować, bo na tym polega pluralizm. W cywilizowanej debacie zakłada się jednak, że krytycy uczciwie podejdą do analizy całej wypowiedzi, zamiast stosować metodę, którą spójnie opisał Kasjanow. Intelektualna nieuczciwość to tylko jeden problem tej metody. Poważniejszym jest nieodpowiedzialność związana z nakręcaniem negatywnych nastrojów. Biorąc pod uwagę realia regionalne, zwyczajnie nas na to nie stać.