Za niszczenie zieleni możesz dostać grzywnę do 1 tys. zł. Podobnie za naruszenie porządku publicznego – to nawet kilka tysięcy złotych. Jeśli udostępnisz wizerunek przypadkowych osób bez ich zgody – może cię spotkać pozew cywilny o odszkodowanie. Jeśli natomiast doprowadzisz do demoralizacji nieletniego (czyli sprawisz, że zacznie on dopuszczać się zachowań świadczących o nieprzestrzeganiu norm społecznych), może zająć się tobą sąd rodzinny. Chyba że jesteś tiktokerem, którego obserwuje prawie 8 mln użytkowników.
Crawly to pseudonim działającego na TikToku (6 mln obserwujących) i Instagramie (kolejne 2 mln widzów) twórcy – pochodzącego z Ukrainy Vladislava Oliynichenko (jego personalia ujawnił białoruski serwis Nasza Niwa, wcześniej w internecie pojawiały się spekulacje, że jest Białorusinem). Jego pomysł na filmy jest stosunkowo prosty – za pomocą polarowego kocyka i papierowej czapki przebiera się za gnoma, a później biega po stołecznych centrach handlowych, przeszkadzając w pracy obsłudze. Crawly tarza się w krzakach na Starówce, wchodzi do przebieralni w sklepach odzieżowych i do kuchni lokali gastronomicznych. Na wielu filmach widać, że obsługa jest wobec niego bezradna. Pracownicy galerii handlowych skarżą się anonimowo w komentarzach na różnych serwisach internetowych, zwracając uwagę, że boją się przychodzić do pracy ze względu na uciążliwe wizyty i obawiają się, że ich wizerunek będzie udostępniony milionom widzów w internecie. Opór postawiono mu raz – Crawly’ego w lipcu z centrum handlowego na warszawskim Mokotowie wyprowadził ochroniarz.
Ponieważ nikt nie stawia patotiktokerowi skutecznych granic, w kolejnych odsłonach swoich zabaw sięga po coraz bardziej bezczelne pomysły. W jego uniwersum pojawiły się walki z rycerzem owiniętym w folię aluminiową (prowadzone np. w popularnej drogerii) oraz rzesze naśladowców, którym za przebranie służą kartonowe pudła. Szturm pomocników Crawly’ego miał miejsce np. w warszawskich Domach Centrum. Ostatnio posunęli się jeszcze dalej – na jednym z parkingów w Śródmieściu grupa ubranych w kartony osób zdewastowała dwa samochody. Jeden podeptano, w drugi sam Crawly rzucał kawałkiem kostki brukowej.
W tym ostatnim przypadku zareagowała policja i okazało się, że oba pojazdy przed happeningiem przyjechały, a następnie odjechały na lawetach. Choć tym razem akcja była zapewne ustawiona, patotiktoker nie pokazał tego już w internecie. Jak poinformowali policjanci, tym razem „prowadzone są czynności w kierunku art. 51 kw” – chodzi o zakłócanie porządku publicznego. W sprawie ma też działać rzecznik praw dziecka (poinformowała o tym w komentarzu do postów na serwisie X). Prawdopodobnie chodzi o to, że na filmie patotiktokera widać niepełnoletnie osoby, które zakładają na siebie kartony i skaczą po samochodzie.
Na razie o efektach działań niewiele wiadomo. Tymczasem nie warto mieć wątpliwości – jeżeli i tym razem internetowemu żartownisiowi organy państwa nie dadzą twardego odporu, zapewne posunie się do sięgania po kolejne kontrowersje. Znamy ten schemat działania z karier innych youtuberów, tiktokerów czy instagramerów.
Dlaczego trzeba stawiać im opór? Dużo groźniejsze niż to, co robią tacy ludzie jak Crawly, jest to, jakie ich filmy mogą mieć długofalowe konsekwencje. Z jednej strony to wpływ na najmłodszych – w czasie kiedy ponad połowa dzieci deklaruje, że w przyszłości chce zostać influencerami – takie przykłady pokazują drogę, jak niskim kosztem uzyskać zasięgi. A potem także na nich zarabiać – Crawley uruchomił swój sklep internetowy, gdzie sprzedaje gadżety z wizerunkiem gnoma, za którego się przebiera.
Z drugiej – to zachęcanie do podważania porządku społecznego, pokazanie innym drogi do tego, do jakich granic można się posunąć. Co więcej sprawa patotiktokera może mieć i kolejne dno. Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych złożył zawiadomienie do prokuratury – w jednej z relacji na żywo znieważał osoby narodowości polskiej. Według hipotezy pracowników organizacji działania Crawly’ego mogą być elementem wojny hybrydowej, a osłabianie porządku – celowym działaniem. Obojętnie, jaka jest jego motywacja, państwo na razie nie ma – lub nie chce skorzystać – z narzędzi, które mogłyby wyznaczyć granice internetowemu trollowi. Choć jeszcze niedawno tak szumnie politycy zapowiadali, że zamierzają rozprawić się z patostreamerami. ©℗