Budżet na 2025 r. jest pierwszym, nad którym w całości pracowała obecna ekipa rządząca. Ustawa na 2024 r. była przygotowana przez rząd Zjednoczonej Prawicy, a z uwagi na goniące terminy nowa koalicja zdecydowała się na podrasowanie pozostawionego dokumentu.
Ministerstwo Finansów zapowiedziało proces „przywracania zasadniczej roli ustawy budżetowej”. Tym ma być spłata 63,2 mld zł zobowiązań z tytułu obligacji wraz z odsetkami Polskiego Funduszu Rozwoju oraz Banku Gospodarstwa Krajowego.
Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich, podkreśla, że przez wyprowadzanie długu do funduszy celowych rola budżetu w ostatnich latach była marginalizowana.
– W praktyce doszło do tego, że wartość deficytu budżetu państwa nie miała wartości informacyjnej, gdyż istotna część zadłużenia była wypychana poza budżet – mówi. Na plus ocenia też decyzję o ujawnieniu planów wydatkowych funduszy stworzonych przy Banku Gospodarstwa Krajowego w załączniku do projektu ustawy.
Sceptyczny pozostaje dr Sławomir Dudek, prezes i główny ekonomista Instytutu Finansów Publicznych. To on w czasach rządów Zjednoczonej Prawicy był głównym krytykiem wyprowadzania długu poza budżet. Taki sposób wydatkowania krytykowała też Najwyższa Izba Kontroli, która w raporcie z 2023 r. pisała, że z Funduszu Przeciwdziałania COVID-19 państwo finansowało m.in. dodatki węglowy i energetyczny, samorządowe inwestycje w rozwój dróg czy budowę i modernizację siedzib urzędów. – Sytuacja wygląda tak, że obecny rząd spłaca dług zaciągnięty poza budżetem przez rząd Mateusza Morawieckiego, a równolegle kontynuuje wydatkowanie bieżące w BGK. Wydatki funduszy celowych zarządzanych przez ten bank wyniosą w przyszłym roku 150 mld zł. Ponad 100 mld zł długu związanego z tymi wydatkami – bo na część z nich będzie dotacja – nie jest uwzględniona w ustawie budżetowej – punktuje.
Dodaje, że obecnie przy BGK wciąż funkcjonuje ok. 20 funduszy celowych. Uważa też, że taka forma narusza przepisy konstytucji w zakresie praworządności. Konstytucyjny limit długu (PDP) jest ustalony na granicy 60 proc. PKB. Nie obejmuje on jednak funduszy pozabudżetowych, dlatego też MF szacuje, że jego wartość wyniesie w 2025 r. 47,9 proc. PKB. Z kolei według unijnej metodologii (EDP), uwzględniającej wszystkie wydatki państwa, także te poza budżetem, na koniec przyszłego roku wartość długu wyniesie 59,8 proc. PKB.
– Zwiększanie transparentności Ministerstwo Finansów przedstawia jako proces. To, czego nie dało się włączyć do budżetu, przynajmniej zostało ujawnione, a w poprzednich latach nawet nie wiedzieliśmy, jak wygląda plan finansowy np. Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych. Proces ten powinien być kontynuowany w kolejnych latach, ale osobiście przyjmuję argumentację MF, że nie wszystko uda się naprawić w jednym roku – ocenia Łukasz Kozłowski.
Od początku prac nad budżetem komentatorów zelektryzował deficyt, który maksymalnie wyniesie 288,77 mld zł, przy dochodach państwa na poziomie 632,85 mld zł. Kwoty te uwzględniają już autopoprawki rządu do projektu związane z przeciwdziałaniem skutkom powodzi. Zakładają one wzrost dochodów o 230 mln zł z tytułu przesunięcia zaliczek podatkowych na 2025 r. dla poszkodowanych podmiotów. O taką samą kwotę zmniejsza się przyszłoroczna dziura. Wydatki nie ulegają zwiększeniu, gdyż rząd zdecydował się na przesunięcie funduszy na rezerwę związaną z przeciwdziałaniem klęskom żywiołowym z innych pozycji w budżecie. Nie jest jednak wykluczone, że kolejne przesunięcia pojawią się na etapie prac parlamentarnych.
– Deficyt jest bardzo duży, a ma to związek z szeregiem wyzwań, z jakimi musi się mierzyć państwo – tłumaczy Kozłowski. Wymienia: wydatki na obronność, ochronę zdrowia, rosnące koszty obsługi długu, a także realizację obietnic takich jak: tzw. wakacje składkowe, program „Aktyny rodzic” i wprowadzenie renty wdowiej.
Projekt ponadto zakłada: 7-proc. wzrost wynagrodzeń, 5-proc. podwyżkę dla budżetówki, wzrost gospodarczy na poziomie 3,9 proc. Przyszłoroczna średnia inflacja ma wynosić 5 proc.
Zgodnie z terminami przewidzianymi w konstytucji parlament ma cztery miesiące na prace nad ustawą budżetową i przekazanie jej na biurko prezydent. Następnie głowa państwa ma siedem dni na podpisanie dokumentu lub skierowanie go do Trybunału Konstytucyjnego. ©℗
Impas w sprawie składki zdrowotnej
Wobec braku porozumienia między koalicjantami rząd idzie po linii najmniejszego oporu. Z zapowiedzi projektu ustawy dot. składki zdrowotnej, jaka ukazała się w wykazie prac legislacyjnych (UD144), wynika, że na razie składka zdrowotna ma nie być opłacana tylko od przychodów i kosztów uzyskania przychodów z odpłatnego zbycia środków trwałych.
Wcześniej przedstawiciele rządu zapowiadali, że to będzie plan minimum, jeżeli nie uda się wypracować kompromisu między partiami tworzącymi obecną większość parlamentarną. Swoje pomysły przedstawiały m.in. resorty zdrowia i finansów kierowane przez polityków KO, a także Polska 2050 i Lewica. Swój projekt zapowiedziało też PSL.
– Rząd chce pokazać sukces, ulgę odczuje środowisko przedsiębiorców – komentuje Jan Oleszczuk-Zygmuntowski, ekonomista z Polskiej Sieci Ekonomii. Podkreśla, że w sytuacji, w której NFZ nie chce płacić medykom za tzw. nadwykonania, dobrze, że nie ma w planach większego ograniczenia składki, bo to oznaczałoby dalszą destrukcję systemu opieki zdrowotnej. ©℗