Tamy i wielkie zbiorniki dają złudne poczucie bezpieczeństwa, a ich uszkodzenie może stworzyć większe zagrożenie niż wezbrana rzeka i rekordowy opad.

Już w sobotę pod naporem wody obsługa zbiornika w Stroniu Śląskim utraciła możliwość bezpiecznego sterowania urządzeniami zapory i woda zaczęła przelewać się górą. W niedzielę doszło do przebicia zapory ziemnej. Górą przelewała się też woda na zaporze w Międzygórzu, a mieszkańcy Jarnołtówka, Pokrzywnej czy Moszczanki zostali wezwani do ewakuacji po tym, jak przepełnił się zbiornik w pierwszej z miejscowości i okazało się, że wał ziemny przesiąka, co oznaczało realne ryzyko przerwania zapory. W poniedziałek uszkodzona została zapora czołowa zbiornika Topola i przygotowania do ewakuacji zaczął Paczków. Po tym jak przerwana została zapora w Stroniu, burmistrz wezwał do samoewakuacji. Na pytanie jednej z mieszkanek, które ulice są zagrożone, odpowiedział, że całe miasto.

Obszary problemowe

– Tylko gdzie ma się ewakuować całe ponad 40-tysięczne miasto? Plany ewakuacji nie są szerzej znane, a czasami są wręcz tajne – zauważa Jacek Engel, prezes specjalizującej się w ochronie wód fundacji Greenmind. Dodaje, że nikt nie ćwiczy takich działań.

Kiedy w Polsce była przygotowywana aktualizacja planów zarządzania ryzykiem powodziowym (przyjęta w marcu zeszłego roku), Engel przedstawił do niej szereg uwag. Między innymi taką, że aktualizacja wyznacza obszary zwiększonego ryzyka powodziowego na terenach, gdzie powodzie nie występują, a nie uwzględnia go tam, gdzie zdarzają się systematycznie. Tak zwane „obszary problemowe” dotyczą ok. 5,6 proc. powierzchni Polski. Poza tym w dokumencie w zasadzie nie wzięto pod uwagę ryzyka powodzi błyskawicznych związanych z ekstremalnymi opadami. Powódź zaczyna się wtedy, gdy wylewa rzeka. Engel wyliczył, że straty związane z szeregiem małych lokalnych powodzi z lat 1998–2009 dorównują tym z powodzi 2010 r., a analiza ryzyka w zasadzie ignoruje zmianę klimatu.

Choć od lat klimatolodzy powtarzają, że ryzyko nawalnych deszczy i powodzi przeplatanych okresami suszy są rzeczywistością, z jaką Polska musi się zmierzyć, w planie zarządzania ryzykiem powodziowym można przeczytać m.in.: „Zasadniczym wyzwaniem stojącym przed Polską w zakresie uwzględniania zmian klimatu w planowaniu zarządzania ryzykiem powodziowym jest brak projekcji dotyczących zagrożenia powodziowego na przyszłość”.

Długa lista życzeń

Wśród działań dotyczących Kotliny Kłodzkiej, zniszczonej w weekend przez powódź, w dokumencie opisującym zarządzanie ryzykiem można przeczytać m.in. o opracowaniu wielowariantowej koncepcji zabezpieczenia przeciwpowodziowego. Działaniom nadano najwyższy priorytet, a… termin realizacji wskazano do 2028 r. W sumie liczba zaplanowanych działań w dokumencie dotyczącym zlewni Odry jest imponująca, ale ich sumaryczny koszt i tak przekracza możliwości Wód Polskich. „Katastrofalnie niskie wskaźniki wykonania PZRP w poprzednim okresie planistycznym wskazują, że lista działań jest typową «wish-list». Nie dość, że zaproponowane działania nie prowadzą do ograniczenia ryzyka powodziowego w najbardziej zagrożonych powodziami obszarach dorzecza Odry, to nie mają one żadnych realnych szans na realizację w cyklu planistycznym 2022-27”- można przeczytać w uwagach do dokumentu złożonych podczas konsultacji społecznych. Na pytanie, czego potrzebuje Kotlina Kłodzka, żeby nie przeżyć kolejnej powtórki z historii, Jarosław Garbacz, rzecznik RZGW we Wrocławiu, odpowiada: – Nie umiem dziś odpowiedzieć na to pytanie. Kiedy woda opadnie, zbierzemy dane, zrobimy modelowanie i postawimy wnioski. Dziś jest za wcześnie.

Ale to kolejna powódź w Kotlinie i na południu Opolszczyzny. Co ciekawe, w aktualizacji ryzyka powodziowego można przeczytać też, jakie rzeki są najbardziej „ryzykowne”. I choć są wśród nich Nysa Kłodzka, Odra, Kwisa czy Bóbr, to nie ma Białej Głuchołaskiej, Złotego Potoku, Osłobogi czy Białej Lądeckiej, które w weekend zmieniły się z niewielkich potoków w niszczycielski żywioł. Dokument – co ciekawe – przewiduje też ryzyko związane z powodziami wywołanymi czy spotęgowanymi przez walące się budowle hydrotechniczne. Ale akurat nie te, które rzeczywiście uległy uszkodzeniu.

„Pięć urządzeń piętrzących klasy I-IV w dorzeczu Odry oceniono jako zagrażające bezpieczeństwu, a obszar zagrożony awarią budowli piętrzących to 950 kmkw.”- zauważył Engel w uwagach do analizy ryzyka. 30 proc. wszystkich działań przewidzianych w planie to budowa wałów, naprawy i remonty istniejącej infrastruktury – 23 proc., budowa hydrotechnicznych obiektów retencjonujących wodę to ponad 10 proc., a dostosowanie przepustowości koryta cieków do przeprowadzania wód powodziowych – 9 proc.

Budować mądrzej

– Od infrastruktury przeciwpowodziowej nie uciekniemy, ale trzeba ją budować mądrze. Suchy zbiornik Racibórz Dolny był w stu procentach potrzebny, ale to, jak się sprawdzi w działaniu, dopiero zobaczymy, tymczasem nowe zbiorniki takie jak Topolna i Kozielno dobrze się sprawowały, ale ostatecznie nie wytrzymały w starciu z naturą. W Kotlinie Kłodzkiej potrzebne nam są suche zbiorniki, tam gdzie można je zbudować, ale prawdziwym problemem jest to, że doliny rzek mamy tak zabudowane, że czasami nawet nie ma gdzie wcisnąć wału przeciwpowodziowego. Dlatego jakimś elementem myślenia o powodzi byłaby też dodatkowa ocena ekspercka dla różnych projektów hydrotechnicznych, ale też dla zagospodarowania przestrzennego – mówi prof. Mirosław Wiatkowski, hydrolog z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu.

To, co uważamy za ochronę przeciwpowodziową, czyli mokre zbiorniki retencyjne wykorzystywane na co dzień do żeglugi czy rekreacji, to – oprócz zagrożenia związanego z niekontrolowanymi zrzutami wody w czasie powodzi – problem w czasie suszy. – W czasie powodzi takie ogromne stare zbiorniki jak Nysa czy Otmuchów jak na razie się sprawdziły, chociaż zbierają wodę i z Nysy Kłodzkiej, i z Białej Głuchołaskiej. Ale w czasie suszy parowanie wody z takich obiektów jest ogromne i woda, której wówczas potrzebujemy, po prostu „ucieka”. Zbiorniki suche w czasie suszy nam nie pomogą, ale podczas powodzi spłaszczą falę powodziową – mówi prof. Watkowski.

– Nie wiem, jakie jest najlepsze rozwiązanie dla Kotliny Kłodzkiej i południa Opolszczyzny, ale przecież nie powinno być tak, że szpitale i remizy strażackie są zagrożone zalaniem, bo są ulokowane w takich miejscach, a ludzie nie wiedzą, dokąd się ewakuować, bo wszyscy wierzyli, że za wałem są bezpieczni – mówi Engel. – Nie powinno być też tak, że w lasach na stokach gór otaczających kotliny w ogóle prowadzi się pozyskiwanie drewna. Być może część mniejszych, najbardziej zagrożonych miejscowości powinna zostać przeniesiona, a te większe powinny być wyposażone w jakąś indywidualną ochronę budynków – śluzy, zewnętrzne rolety, dodatkowe zasuwy na parterach budynków. Straty byłyby wtedy mniejsze, a koszt takich zabezpieczeń jest niższy niż budowa kolejnych tam. ©℗

Plany ewakuacji nie są znane, a czasem wręcz pozostają tajne