– Kiedy tylko pracujemy nad nowelizacją jakichś przepisów, zjawiają się przedstawiciele służb, którzy chcą dorzucić do nich rozszerzenie kontroli operacyjnej – mówi nam jeden z wysokich urzędników Ministerstwa Cyfryzacji. Jak słyszymy w MC, w sierpniu przedstawiciele MSWiA ponownie pojawili się z listą życzeń.
Podchodów według naszego źródła ma jednak już dość wicepremier Krzysztof Gawkowski (Lewica). – Uważa, że jeśli służbom coś gdzieś dorzucimy, natychmiast wyłowią to społecznicy i media, rozpęta się awantura, a wtedy premier wyrzuci do kosza cały projekt – mówi nasz informator. Dodaje, że Gawkowski chce powołania międzyresortowego zespołu, który opracuje spójne przepisy dotyczące tego, w jakim zakresie służby mają otrzymać dostęp do danych telekomunikacyjnych. W pracach mieliby wziąć udział przedstawiciele MC, MSWiA oraz wszystkich służb, których regulacje dotyczą.
Taki kierunek zapowiedzieli na poniedziałkowej konferencji wspólnie z Tomaszem Siemoniakiem, szefem resortu administracji i koordynatorem służb specjalnych.
Trzy życzenia Siemoniaka
Z dokumentów, które widział DGP, wynika, że minister koordynator służb specjalnych ma w odniesieniu do przepisów przyjmowanych przez MC trzy główne postulaty. Po pierwsze, chciałby dać służbom możliwość kontrolowania ruchu telekomunikacyjnego, który jedynie przechodzi przez Polskę tranzytem. Takie uprawnienia miałyby otrzymać Agencja Wywiadu i Służba Wywiadu Wojskowego. Wymagałoby to nowelizacji prawa komunikacji elektronicznej.
Do ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną miałby z kolei trafić przepis nakładający na przedsiębiorców telekomunikacyjnych obowiązek retencjonowania danych przez rok i udostępniania ich służbom na życzenie. Oznacza to, że operatorzy musieliby rutynowo zbierać informacje o tym, który z ich abonentów, kiedy, z jakiego miejsca i z jakim numerem łączył się przez telefon. A to nie koniec, bo do listy zbieranych danych miałby dołączyć także adres IP. Operatorzy telekomunikacyjni musieliby też przetrzymywać takie dane wyłącznie z użyciem infrastruktury, która znajduje się w Polsce, a nie na zagranicznych serwerach.
Siemoniak chciałby również wrócić do pomysłu, by w podobny sposób jak połączenia telefoniczne i SMS-y kontrolować wymianę wiadomości za pomocą szyfrowanych komunikatorów oraz poczty elektronicznej. Gdyby do tego doszło, służby mogłyby się domagać od ich dostawców informacji o tym, kto ich używa (jednak bez możliwości wglądu w treść korespondencji). Dokładnie takie same uwagi zgłaszał wiosną, w czasie prac nad PKE (pisaliśmy o nich w DGP: „Nowa władza, ta sama inwigilacja”, 23.04.2023). Co ciekawe, w poprzedniej kadencji członkowie KO i Lewicy byli zagorzałymi krytykami podobnych rozwiązań, kiedy chcieli je wprowadzać ministrowie Zjednoczonej Prawicy.
Skradzione dane na igrzyskach
Pretekstem do rozmowy o nowych uprawnieniach służb, który ministrowie przedstawili opinii publicznej tym razem, ma być atak cyberprzestępców na Polską Agencję Antydopingową. Przed rozpoczęciem igrzysk olimpijskich w Paryżu z POLADA wykradziono bazę danych o polskich sportowcach. Archiwum to prawie 250 GB danych, czyli ok. 250 tys. plików, w tym wyniki badań czy ekspertyzy medyczne dotyczące zdrowia sportowców (również psychicznego). Bazę danych opublikowano w portalu Telegram.
– Białoruskie i rosyjskie służby miały określony cel – wyłudzić informacje, doprowadzić do szantaży indywidualnych i instytucjonalnych i prowadzić de facto cyberwojnę – skomentował w poniedziałek Gawkowski. – Był to element szerszej gry operacyjnej służb, które miały za zadanie na jej podstawie wypracować wektory wejścia do innych polskich instytucji – dodał. Według przekazanych przez niego informacji celem było doprowadzenie do paraliżu państwa.
Według Siemoniaka zmiany w przepisach są potrzebne, by dać służbom narzędzia do zapobiegania takim sytuacjom w przyszłości. – Bierzemy pod uwagę to, że niektóre przepisy obowiązują już dziesiątki lat. Zmieniają się technologie, zmieniają się zasady działania – powiedział.
Obietnice
Deklaracja, że przepisy ulegną zmianie, nie pada z ust ministra koordynatora po raz pierwszy. Już w maju Siemoniak mówił, że chce rozmawiać na temat przepisów dotyczących inwigilacji. Wówczas zastrzegał jednak, że zamierza to zrobić „w kontakcie ze środowiskiem naukowym, organizacjami pozarządowymi i zainteresowanymi sprawami ochrony prywatności”. – Należy stworzyć w Polsce nowoczesny, niezawisły system, który będzie gwarantował obywatelom, że żadna władza w przyszłości nie podniesie ręki na ich prywatność.
Zmiana przepisów nie zależy jednak tylko od dobrej woli ministrów. W maju Europejski Trybunał Praw Człowieka orzekł, że sposób, w jaki polskie służby prowadzą inwigilację, narusza prawa człowieka. ETPC zobowiązał Polskę do wprowadzenia szerszej kontroli działań funkcjonariuszy.
Jeszcze przed wyborami założenia do ustawy, która taką kontrolę by wprowadzała, przygotowała fundacja Panoptykon. Trafiły one do wszystkich partii politycznych. Jest w nich propozycja wprowadzenia mechanizmu informowania o inwigilacji. Oznacza to, że osoba, która została poddana kontroli operacyjnej lub pozyskiwaniu danych na jej temat, zostałaby o tym poinformowana po 12 miesiącach od zakończenia kontroli (o ile sąd nie orzekłby inaczej). Panoptykon domagał się też powołania niezależnego organu kontrolującego służby.
Czeski przykład
Taką komisję powołali u siebie Czesi. Organ ma prawo do wglądu w bieżące sprawy służb, jego głównym zadaniem jest kontrola przestrzegania przez nie podstawowych praw i wolności.
Składa się z pięciu osób, powoływanych na wniosek rządu na pięcioletnią kadencję (ponieważ idea jest taka, by członkowie komisji nie wymieniali się w tym samym czasie, pierwszemu składowi zróżnicowano jednak długość trwania mandatów na od trzech do pięciu lat). Pierwszą przewodniczącą została Ivana Janů, która wcześniej sprawowała funkcję prezeski czeskiego odpowiednika naszego Urzędu Ochrony Danych Osobowych. Vlasta Formánková zasiadała w trybunale konstytucyjnym, Jan Kudrna jest profesorem prawa, Dušan Navrátil był dyrektorem Krajowego Biura Bezpieczeństwa Cybernetycznego i Informatycznego, a František Stárek jest aktywistą, pracuje w państwowym Instytucie Badania Reżimów Totalitarnych. ©℗