W piątek na łamach „Tygodnika Powszechnego” ukazał się tekst Anny Golus, opisujący kulisy działalności najmłodszej korespondentki sejmowej, 10-letniej Sary Małeckiej-Trzaskoś. Autorka dotarła do dokumentacji świadczącej o tym, że – wbrew twierdzeniom rodziców dziewczynki – jej sejmowa praca stoi w sprzeczności z zaleceniami ekspertów z poradni psychologiczno-pedagogicznej.
Orzeczenie lekarskie ma wskazywać wprost, że konieczne jest „stworzenie dziecku przyjaznej atmosfery, wolniejsze tempo pracy w szkole i większa ilość czasu na utrwalenie nowego materiału, a nawet nieodpytywanie Sary na forum klasy, jeśli wymagałoby to dłuższych wypowiedzi”.
Dziennikarka opisuje również wątpliwości wokół jej ojca, Franciszka Małeckiego-Trzaskosia. Mężczyzna miał przedstawiać się jako neuropsycholog, a rzekome wykształcenie wykorzystywać do prowadzenia szkoleń organizowanych dla sądów i innych państwowych instytucji (w rzeczywistości Małecki-Trzaskoś miał zdać maturę dopiero w 2022 r.). Same zajęcia – według relacji uczestników – miały być traumatyczne. Prowadzący miał ich obrażać, a także zadawać pytania m.in. o to, czy zabiliby swoje dziecko.
Tekst Golus pokazał jednak jeszcze jedno – część polityków, mediów i komentariatu, odnosząc się do tematu najmłodszej korespondentki sejmowej, skupiła się na trzeciorzędnym wątku, czyli krótkiej wymianie zdań pomiędzy Sarą a Jarosławem Kaczyńskim. Prezes PiS, rozmawiając z mediami o prawie aborcyjnym, w gburowaty sposób kazał dziewczynce odejść i stwierdził, że „wolność słowa nie jest dla dzieci”. To błyskawicznie napędziło popularność działalności Sary, a hasło prezesa PiS – już bez „nie” – stało się lejtmotywem, które od tego czasu ojciec dziewczynki umieszcza na wszystkich nowych filmikach umieszczanych na TikToku.
Po sejmowym incydencie rzeczniczka praw dziecka Monika Horna-Cieślak wydała oświadczenie, w którym podkreśliła, że „każde dziecko ma prawo do wyrażania swojego zdania, do zadawania pytań i uczestniczenia w życiu publicznym”. O wątpliwościach związanych z sejmową działalnością Sary nie wspomniała jednak ani słowem.
Korespondenci sejmowi prześcigali się natomiast w kolejnych tekstach o „kuriozalnych słowach” i „braku szacunku” Jarosława Kaczyńskiego. Onet pisał o tym, jak były premier „zaatakował 10-latkę”, a Monika Waluś przeprowadziła nawet krótki wywiad z samym dzieckiem. Redaktorka dopytywała Sarę, jak poczuła się, gdy usłyszała słowa prezesa PiS. Dziś w mediach społecznościowych nagranie obejrzano ponad 1,3 mln razy. Czerwone światło dziennikarzom nie zapaliło się nawet, gdy dziewczynka w rozmowie z portalem stwierdziła, że dyrektorka jej szkoły „niespecjalnie lubi jej pracę”, bo uważa, że w całym tym przedsięwzięciu chodzi jedynie o sławę.
Nieco inaczej do sprawy podeszła natomiast Magdalena Bigaj, prezeska Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa. – Dziś część dzieci wykonuje pracę przymusową w internecie. Bycie dzieckiem, którym zarządza rodzic, prowadząc jego konto, na którym zarabiane są pieniądze, jest świadczeniem pracy przymusowej wobec swojego rodzica. (…) Dziecko obdarza rodzica zaufaniem i wierzy, że rodzic chce dla niego jak najlepiej. Nie jest w stanie podjąć świadomej decyzji i odpowiedzieć na pytanie, czy mogę pokazywać swoje życie w sieci – mówiła w połowie lipca w rozmowie z DGP. I, jak się okazało, miała rację. Dokładając do tego ustalenia „Tygodnika Powszechnego”, widać jak na dłoni: 10-latka została wykorzystana do realizacji celów i ambicji rodziców.
Dziś do błędnej interpretacji całej sprawy potrafią się przyznać nieliczni, dlatego tym bardziej należy docenić te głosy. „Skupiliśmy się na niewłaściwej reakcji polityka, a zapomnieliśmy zadać pytanie, czy dziecko może przyjąć każdą dorosłą rolę” – przekazał prof. Błażej Kmieciak, członek państwowej komisji ds. przeciwdziałania pedofilii. Z kolei posłanka Monika Rosa, przewodnicząca nowo powstałej sejmowej komisji ds. dzieci i młodzieży, podkreśliła, że w całej sprawie „wielu z nas zabrakło wrażliwości”. – My, dorośli, posłowie, kancelaria, instytucje musimy się sporo nauczyć. Wiele do zrobienia w instytucjach państwa i w samym parlamencie – stwierdziła parlamentarzystka KO. Jak dodała, tematowi wykorzystywania wizerunku dzieci w sieci poświęcone ma być wrześniowe posiedzenie nowej komisji.
Według nieoficjalnych ustaleń DGP wkrótce Kancelaria Sejmu ma uregulować kwestię wpuszczania dzieci na teren parlamentu. Ma zostać stworzony także „kodeks dobrych praktyk”, w którym znajdą się wytyczne co do inicjatyw nieletnich w Sejmie.
Ciągle nierozwiązaną kwestią pozostaje działalność rodziców 10-letniej Sary. Mam głęboką nadzieję, że medialna cisza, która zapewne niebawem zapadnie, nie spowoduje, że nadużycia opisane w „Tygodniku Powszechnych” znikną z radarów odpowiednich instytucji. Dużą rolę w tej kwestii ma do odegrania rzeczniczka Monika Horna-Cieślak. ©℗