Ponad 6 mld zł. Tyle zapłacimy za 6 tys. granatników Carl-Gustaf M4 oraz setki tysięcy sztuk amunicji. W olbrzymim uproszczeniu granatnik to rura, którą żołnierz kładzie na ramię i strzela do pojazdów pancernych czy żołnierzy przeciwnika. Nie powinno się jej używać w komendach głównych policji.

Jak informuje Ministerstwo Obrony, „w ramach umowy Wojsko Polskie otrzyma także amunicję: przeciwpancerną, odłamkowo-burzącą, przeciwpancerno-odłamkową, burzącą, wielofunkcyjną, dymną, oświetlającą, szkolną, treningową i ćwiczebną. Siły Zbrojne RP razem z granatnikami otrzymają również pakiety logistyczny i szkoleniowy oraz dokumentację techniczną”. Czytając tę informację, uczucia można mieć bardzo mieszane.

Serce rośnie, że polscy żołnierze w latach 2024–2027, czyli jak na dostawy uzbrojenia bardzo szybko, dostaną dobry sprzęt, który produkuje szwedzki Saab. Jest on wygodny dla żołnierza, precyzyjny i łatwy w obsłudze. Wojsko może być zadowolone.

Ale warto zadać sobie pytanie, czy my jako podatnicy również powinniśmy się cieszyć, czy raczej „cieszyć, ale nie klaskać”.

Po stronie plusów dodatnich jest to, że zwiększamy zdolności obronne, zastępujemy stary sprzęt. Granatniki w wojnie w Ukrainie pokazały swoją przydatność – nic tylko kupować. Te „rury”, z których wylatuje odpowiednia amunicja, skutecznie potrafią zatrzymać np. rosyjskie czołgi. I co podkreślę raz jeszcze, odbierzemy je szybko.

Po stronie plusów neutralnych można zapisać to, że umowa jest warunkowa, co zapewne oznacza, że środki na ten zakup pożyczymy w Szwecji i teraz czekamy na zgodę pożyczkodawcy. Biorąc pod uwagę, że mieliśmy problemy z pozyskaniem odpowiednio dużego kredytowania w Korei Południowej, można na tę informację patrzeć pozytywnie – w końcu Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych musi te środki na uzbrojenie jakoś pozyskać.

Ale są też plusy ujemne. Jak ten dotyczący udziału polskiego przemysłu zbrojeniowego w całym przedsięwzięciu. A dokładniej brak tego udziału. Bo resort obrony się nim nie chwalił, w branży też nic przy tej okazji nie słychać. Tymczasem granatniki i amunicja do nich to nie jest coś, czego by nie można produkować w Polsce. Ba, wydaje się, że jeśli szwedzki koncern dostanie za ten sprzęt ponad 6 mld zł od polskiego podatnika, to można się było pokusić o próbę stworzenia zdolności produkcyjnych w Polsce.

Oczywiście nasz przemysł obronny, szczególnie Polska Grupa Zbrojeniowa, wielokrotnie pokazywał, że procesy inwestycyjne są długie, a efekty nie są takie, jakich się oczekuje. Ale jeśli kiedykolwiek mamy zbudować poważne zdolności do wytwarzania uzbrojenia w Polsce, to jedyną szansą jest moment, gdy Wojsko Polskie kupuje na potęgę. A tak jest od kilkunastu miesięcy i jeszcze przez jakiś czas na pewno będzie. Jeśli do tych 6 mld zł z hakiem dołożylibyśmy 300–400 mln zł i odpowiednio negocjowali ze Szwedami, to być może za kilka lat bylibyśmy w stanie samodzielnie produkować amunicję do tych granatników. A to by oznaczało, że przy następnych zamówieniach korzystałby już polski przemysł, a polski podatnik de facto zapłaciłby mniej.

Jeśli nie w tym obszarze, to moglibyśmy pozyskać zdolności produkcyjne w innym – Saab ma je w różnych dziedzinach. To, że ze Szwedami można się dogadać, pokazał np. zakup okrętów rozpoznania Delfin. Zapłacimy za nie 3 mld zł, ale będą budowane przy udziale gdyńskiej stoczni Remontowa Shipbuilding.

Można się teraz zastanawiać, dlaczego już teraz w polskim przemyśle zbrojeniowym zdolności do takiej produkcji granatników czy amunicji są bardzo ograniczone, dlaczego urzędnicy i wojskowi wcześniej o tym nie pomyśleli. Tyle że to nic nie zmieni. A fakt, że było źle, nie znaczy, że musi być źle nadal. Patrząc w przyszłość, powinniśmy przy okazji wydania tak dużych pieniędzy na tak mało skomplikowany sprzęt próbować tworzyć zdolności przemysłowe w Polsce. Przy tej umowie z Saabem resort obrony o tego typu projekcie nie informował.

Co ciekawe, przed wyborami odpowiedzialny obecnie za zakupy wiceminister obrony Paweł Bejda krytykował poprzedników z PiS m.in. za zakup koreańskich armatohaubic K9. Dziwił się, dlaczego nie rozwijamy zdolności produkcyjnych polskich odpowiedników, czyli krabów. Dziś zarówno on, jak i wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz robią dokładnie to, co krytykowali. Jak widać, tradycji w MON musi stać się zadość. ©℗