Chcemy zmienić system dystrybucji dopłat obszarowych, aby trafiały do rolników produkujących na rynek. Będziemy chcieli też pomóc przebranżowić się tym, którzy prowadzą małe, nierentowne gospodarstwa – zapowiada Mirosław Maliszewski z PSL.
Jesteśmy na etapie stosownym do kalendarza, na razie misję tworzenia rządu dostał Morawiecki, więc po naszej stronie pośpiechu nie ma. Oczywiście trwają rozmowy, są już pierwsze konkretne ustalenia. Wiemy już, że Ministerstwo Rolnictwa znajdzie się w gestii PSL, jeszcze nie jest to zapisane na papierze, ale takie są między nami uzgodnienia.
Myślę, że podzielimy tę odpowiedzialność. Zakładam, że wiceministrowie będą też z innych ugrupowań. Tak jak my chcemy mieć swoich wiceministrów w resortach kierowanych przez przedstawicieli innych partii koalicyjnych.
Jestem w tym gronie, co wynika z mojego doświadczenia zawodowego. Pracowałem przez kilka kadencji w sejmowej komisji rolnictwa, jestem rolnikiem, te tematy są mi bardzo bliskie. Analizuję warunki i możliwości, jakie wiązałyby się z byciem ministrem, i myślę, że podobnie robią koledzy.
Nie da się skutecznie zarządzać rolnictwem, jeśli nie ma się wsparcia ministra finansów w sprawie budżetu czy ministra spraw zagranicznych na poziomie relacji z UE. Trzeba więc wiedzieć, kto kieruje poszczególnym resortami oraz jaką siłę minister rolnictwa będzie miał w rządzie. Cała układanka musi się właściwie ułożyć.
Każdy z nas ma inne doświadczenia, jesteśmy z różnych regionów Polski, które różnią się w kwestii modeli gospodarstw, ich wielkości czy problemów. Natomiast zgadzamy się między sobą, że choć polityka rolna musi być ogólnonarodowa, musi też uwzględniać specyfikę poszczególnych regionów. Jeśli patrzeć ogólnie, różnic w postrzeganiu rolnictwa między nami nie ma.
W długim dystansie trzeba doprowadzić do tego, żeby produkcja rolna była opłacalna, żeby rolnicy osiągali zysk.
Nie zlikwidujemy, tylko zmienimy model dotowania, żeby to nie była pomoc krótkotrwała, w formie transferów socjalnych. W ostatnim czasie taką właśnie funkcję pełniły te dopłaty – był problem z importem, to wypłacano rolnikom pieniądze, były klęski żywiołowe – wypłacano pieniądze. Nie patrzono długofalowo, nie było strategii, pomysłów na powszechne ubezpieczenia od takich zdarzeń. To nie jest nasz model zarządzania rolnictwem. Chcemy utrzymać dopłaty obszarowe, ale zmienić system ich dystrybucji, by trafiały do rolników produkujących na rynek. Jednocześnie będziemy chcieli pomóc przebranżowić się tym rolnikom, którzy prowadzą małe, nierentowne gospodarstwa.
Musimy się przygotować na to, że w długiej perspektywie polscy rolnicy będą konkurować z producentami z Ukrainy. Niezależnie od tego, czy to będzie pełne członkostwo Ukrainy w Unii, czy otwarcie dla nich wspólnego rynku, czy inne formy uprzywilejowania w handlu ze Wspólnotą. Musimy więc nastawić się na to, że ta konkurencja z Ukrainy będzie bardzo mocna. Nie należy się spodziewać zamknięcia rynku UE akurat na produkty rolne, bo wiele krajów, szczególnie Zachodniej Europy, jest zainteresowanych kupowaniem tanich surowców rolnych z Ukrainy. Zablokowanie tego procesu na poziomie unijnym będzie niezwykle trudne.
To rozwiązanie chwilowe, nierozwiązujące istoty problemu. Nie mówiąc o tym, że jest ono na pograniczu prawa europejskiego i narażamy się takim ruchem na retorsje ze strony Brukseli, bo wyłamujemy się z jednolitego rynku i wspólnej polityki celnej.
Trzeba doprowadzić do tego, żeby wrócić do rynkowej równowagi sprzed wybuchu wojny w Ukrainie. Problem powstał, gdy dotychczasowe kanały ukraińskiego eksportu zostały zablokowane, a alternatywne okazały się niedrożne. Musimy więc rozbudować w Polsce infrastrukturę transportową – przede wszystkim porty i magazyny. Wtedy ukraińskie zboże będzie mogło znów trafiać na Bliski Wschód i do Afryki Północnej, nie wprowadzając zaburzeń na rynkach europejskich, w tym polskim. To jest zdecydowanie bardziej realistyczne rozwiązanie niż oczekiwanie zablokowania importu na poziomie unijnym. ©℗