Kurz po kampanii wyborczej opada. Ale coś po niej zostaje. Jak film braci Sekielskich na temat spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych. Temat bez wątpienia polityczny, z uwagi na długotrwałe zaangażowanie w politykę twórców SKOK-ów, z Grzegorzem Biereckim, wieloletnim prezesem Kasy Krajowej (spółdzielni zrzeszającej i wspierającej „szeregowe” kasy), na czele. Nie bez powodu twórcy „Korzeni zła” starali się, by ich dzieło ujrzało światło dzienne przed głosowaniem. Udało się w ostatnim dniu przed ciszą wyborczą.

Po co wracać do kampanijnej sprawy? SKOK-i to nie jest temat wyłącznie na okres przedwyborczy. To instytucje, w których mają pieniądze lub pożyczają z nich miliony osób. Wprawdzie z punktu widzenia skali działania naszego rynku finansowego to margines. Ale ten margines zdołał wygenerować w ostatnim dziesięcioleciu kilka upadłości, a związana z tym wypłata depozytów gwarantowanych kosztowała parę miliardów złotych. Zapłaciły za to nie SKOK-i, lecz banki, a dokładniej ich klienci: przez wyższe opłaty, oprocentowanie kredytów czy niższe stawki depozytów.

„Korzenie zła” zajmują się tylko jednym przypadkiem, za to największym: SKOK Wołomin. Z filmu dowiemy się tego, co wiedzieliśmy i wcześniej: że działała tam zorganizowana grupa, która zajmowała się wyłudzeniami pożyczek i to ona doprowadziła te kasę do bankructwa.

Ale też dostajemy trochę kolorytu całego procederu. O sprawie nie chce mówić syndyk kasy – nie wpuścił twórców filmu do siedziby. Najwięcej do powiedzenia ma Piotr Polaszczyk, który w latach 2010–2012 był członkiem rady nadzorczej SKOK Wołomin. Film zaczyna się zresztą od sceny, w której bohater po kilku latach wychodzi z aresztu. Ma za sobą pracę w służbach, ludzie ze służb wiedzieli, że idzie do Wołomina. Może nawet go tam specjalnie wysłali. Wątek służb, również współpracy różnych osób ze służbami PRL-owskimi, właściwie stale się przewija. Choć Polaszczyk przyznaje, że pierwszy kontakt z kasą miał wtedy, gdy potrzebował finansowania na „jedno ze swoich przedsiębiorstw”. Chodziło o kwotę miliona złotych. Sam musiał wtedy trochę oszukać, żeby je dostać.

Ważnym wątkiem związanym z wołomińską kasą jest głośna sprawa pobicia Wojciecha Kwaśniaka, w czasach, o których opowiada film, zastępcy przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego, odpowiedzialnego m.in. za nadzór nad kasami. O tym wydarzeniu dowiadujemy się sporo od samego Kwaśniaka. Ma ono jeszcze jeden wymiar. Bierecki już jako senator rzucił kiedyś w kontekście byłego wiceszefa KNF, że „nie jest tak, że zawsze bandyta bije tego dobrego”. W procesie dotyczącym pobicia wielokrotnie wyznaczano termin przesłuchania Biereckiego, żeby mógł wyjaśnić to zdanie. Udało się dopiero w ostatnich miesiącach. Wyjaśnienie widzimy w filmie. I jest to jedna z mocniej zapadających w pamięć scen.

Bierecki jest senatorem PiS (film nie przeszkodził mu w wygraniu wyborów). Ale niejedynym politykiem, który miał związki ze SKOK Wołomin. Padają – lub pokazywane są teksty napisane przez te osoby do gazety wydawanej przez kasę – nazwiska Jacka Sasina, Aleksandry Jakubowskiej, Jana Marii Jackowskiego czy Janusza Korwin-Mikkego. Oczywiście również Bronisława Komorowskiego, bo fotka Komorowskiego z szefami SKOK Wołomin była wykorzystywana jako uzasadnienie dla twierdzenia o jego związkach z trefną kasą. Polaszczyk tłumaczy, że Komorowskiego znał, ale była to znajomość „żadna”: „Nie biegałem z butelkami wina do prezydenta Komorowskiego. Natomiast oczywiście też nie biegałem, ale bywałem z butelkami wina u prezydenta Kaczyńskiego”.

Z tej próby wyjaśnienia tego, co stało się w Wołominie, oraz o działaniu całego systemu spółdzielczych kas – w okresie, gdy nadzór nad nimi miał wyłącznie charakter koleżeński (również bez żadnego wartościowania – chodzi o nadzór sprawowany przez Kasę Krajową) – dowiadujemy się niestety niewiele. Jeśli ktoś jest zainteresowany SKOK-ami jako całością, to opowieść ratują nieco wypowiedzi Bianki Mikołajewskiej, dziennikarki latami opisującej kulisy działania spółdzielczych kas. Ona tłumaczy, jak powstał system SKOK. Że w złą stronę poszedł wtedy, gdy dopuszczono, by członków kas łączyły tylko więzi formalne (by się zapisać, trzeba być np. członkiem określonego stowarzyszenia), a nie rzeczywiste, jak np. zatrudnienie w jednym zakładzie. Jak wyglądały próby objęcia SKOK-ów państwowym nadzorem – udało się to dopiero przed dekadą, ładnych parę lat po połączeniu kilku różnych instytucji odpowiadających za różne segmenty rynku w KNF, a do tego czasu nadzór nad szeregowymi kasami sprawowała Kasa Krajowa. Czy też o stworzeniu wokół kas systemu spółek z „czapą” w postaci podmiotu zarejestrowanego w Luksemburgu.

Wołomin będzie jeszcze o sobie przypominał. Czasem groteskowo, czego przykład mieliśmy w ostatnich dniach, słysząc o skazaniu przebrzmiałej już nieco gwiazdy estrady za „doprowadzenie do niekorzystnego rozporządzenia mieniem znacznej wartości” przez spółdzielczą kasę. Chodziło o podanie zawyżonych danych dotyczących dochodów, co pozwoliło na uzyskanie pożyczki w wysokości 2,8 mln zł. Ale na ogół poważniej. Bo to w końcu podmiot, któremu udało się wygenerować stratę przekraczającą 2 mld zł, ale który wszelkimi sposobami – w tym pobiciem wiceszefa nadzoru – bronił się przed zamknięciem. Ale dla systemu spółdzielczych kas podmiot nie do końca reprezentatywny. ©Ⓟ

SKOK-i to nie jest temat wyłącznie na okres przedwyborczy. To instytucje, w których mają pieniądze lub pożyczają z nich miliony osób