Frekwencja wyborcza to kolejny rekord aktywności obywatelskiej notowany w ostatnich miesiącach. Rolą polityków jest, by tę aktywność utrzymać. Ale łatwo nie będzie, bo Polacy działają pod wpływem ulotnych emocji – ostrzegają eksperci.

W tych wyborach kilka kwestii zaskakuje. Choćby to, że największą aktywnością, według sondażu Ipsos, wykazali się wyborcy z miast 201 – 500 tys. mieszkańców. Kolejna to aktywizacja kobiet, które ruszyły do urn, choć jednak nie do końca tak, jak wyobrażali to sobie politycy Lewicy. Eksperci wzięli pod lupę sondażowe wyniki i doszli do nieoczywistych wniosków.

Wiatr zmian

Dr hab. Ewa Marciniak, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego oraz szefowa CBOS ocenia: różnica we frekwencji ok. 12 punktów proc., porównując te wybory z poprzednimi z 2019 r., jest znacząca. To efekt odczytania przez obywateli, że polityka wpływa na ich życie i znaczenia momentu politycznego. Warto jednak zwrócić uwagę, że do kobiet trafił szerszy przekaz. O ile w najmłodszej grupie 18 – 29 lat na Lewicę zagłosowało, w oparciu o sondaż Ipsos, 17,5 proc. z nich, o tyle na KO już 27,8 proc. To oznacza, że kwestie, jak in vitro, opieka okołoporodowe, czy prawa aborcyjne są ważne (to był przekaz Lewicy), ale szersze ich ujęcie w wydaniu KO, w połączeniu z edukacją, rynkiem pracy, kwestiami ekologicznymi miało większą moc oddziaływania. Bo trafiło do grupy osób uczących się, wykształconych, na początku drogi zawodowej.

- Wieś i starsze osoby uzyskały sporo benefitów w dwóch kadencjach PiS. Łącznie z 13. i 14 emeryturą. Myślę, że choć kobiety w wieku 60 plus stanowią trwały i jednocześnie lojalny elektorat PiS, to jednak dla ogółu wyborców tej partii nie wybrzmiał mocno ze strony rządu przekaz, że coś jeszcze mógłby im zaoferować – przekonuje ekspertka. - Jednocześnie opozycja powtarzała, że nie zabierze im nic z tego, co już zostało dane. Mogły więc tu zadziałać wobec części tego elektoratu takie czynniki, jak efekt zmęczenia władzą i chęć zmiany oraz efekt swoistej demotywacji (bo co więcej dostać możemy).

Dr hab. Ewa Marciniak zwraca uwagę, że sondaże Ipsos pokazują podział kraju na część zachodnią i wschodnią. - Ale to podział, który traci na znaczeniu wraz m.in. z naszą mobilnością zawodową - mówi. - Wciąż tradycyjne Podkarpacie głosuje na PiS, ale już na Mazowszu, rozumianym jako całość, zachodzą zmiany, zwłaszcza w porównaniu z 2019 r., kiedy było bardziej za PiS. Mobilność społeczna, w tym zawodowa, skutkuje bowiem nie tylko zmianą miejsca zamieszkania. Jej efektem jest nabywanie cech kulturowych i mentalnych związanych z nowym miejscem zamieszkania, co w konsekwencji przekłada się na nasze przekonania. Zaczynamy głosować podobnie, jak nasi nowi sąsiedzi. To jest ten elektorat, który przepływa z jednej partii do drugiej. W tych wyborach, m.in. z Konfederacji do PiS, z Lewicy do KO. Lub do Trzeciej Drogi, jako partii, która przedstawiała się jako propozycja politycznego umiaru – ocenia dr hab. Ewa Marciniak.

Dr hab. Ewy Marciniak nie dziwi to, że osoby z podstawowym i zasadniczym zawodowym wykształceniem zagłosowały przede wszystkim na PiS. – Od 2015 r. tak się kształtował profil demograficzny wyborców tej partii. Wówczas PiS przyświecała idea, by zdobyć poparcie grupy społecznej, która miała poczucie marginalizacji, nie widziała się w roli beneficjentów III RP. PiS na sztandarach miało upodmiotowienie tych ludzi – opisuje.

Największą aktywnością, według sondażu Ipsos, wykazali się wyborcy z miast 201 – 500 tys. mieszkańców. – To jest efekt postępującej urbanizacji i tego, że oferta dla ludności z mniejszych miast idzie w kierunku tego, co oferują metropolie. Tak z pozoru błahe sprawy, jak spędzanie wolnego czasu w kinie, kawiarni, możliwość kupowania w podobnych sklepach sieciowych, czy rozwój lokalnych ofert z usługami medycznymi przekłada się też na aktywność obywatelską i kształtowanie poglądów wcześniej zarezerwowanych dla metropolii – ocenia dr hab. Marciniak.

Kumulacja z dwóch kadencji

Dr Helena Chmielewska-Szlajfer, socjolożka z Akademii Leona Koźmińskiego zwraca uwagę na historyczne znaczenie statystyk opisujących wydarzenia społeczno – polityczne przynajmniej od czerwca tego roku. - Mamy serię rekordów – mówi. I wylicza: czerwcowy marsz w Warszawie, potem kolejny w październiku. I niezależnie od tego, kto i jaką podawał liczbę uczestników, były to wydarzenia najliczniejsze od 1989 r. Rekord przy urnach to również kumulacja protestów różnych grup i inicjatyw, jak strajki kobiet, protesty klimatyczne, w obronie sądownictwa. – Dlatego na frekwencję wyborczą trzeba patrzeć nie tylko przez pryzmat ostatnich tygodni i akcji profrekwencyjnych, ale ostatnich dwóch kadencji PiS – zastrzega. Zwraca uwagę, że jak na wynik po ośmiu latach władzy, poparcie dla PiS także jest wysokie, co oznacza, że żelazny elektorat tej partii jest zwarty.

Dr Helena Chmielewska-Szlajfer powtarza, że do wyborów poszły przede wszystkim kobiety. - W końcu widać, że to my jesteśmy większością społeczeństwa także w tym podstawowym, demograficznym wymiarze. Wśród wyborczyń wszystkich ugrupowań przeważają kobiety. Z wyjątkiem Konfederacji, gdzie są w zdecydowanej mniejszości – opisuje. I kładzie akcent również na mobilizację młodego pokolenia. - Dotychczas największą aktywnością wyborczą wykazywali się najstarsi, którzy wybierali głównie PiS. Teraz im młodsi wyborcy, tym częściej wybierają KO, co szczególnie widać w wieku 18 – 29 lat. W tej grupie najwięcej jest też wskazań na Lewicę i Konfederację (tu zwłaszcza młodych mężczyzn).

Dr Chmielewska-Szlajfer także mówi, cytując sondaż Ipsos, o niespotykanej mobilizacji miast do 500 tys. mieszkańców. – Powinna być teraz obiektem pogłębionych analiz. O tym, że zachodzą tam zmiany widać było już podczas wspomnianych protestów i wieców, w które angażowały się nie tylko metropolie, ale właśnie średnie miasta – opisuje.

Suweren to my

Dr Paweł Maranowski, socjolog, koordynator Centrum Analiz Strategicznych Collegium Civitasjest z kolei sceptyczny, gdy chodzi o efekt mobilizacyjny samych kampanii profrekwencyjnych z ostatnich tygodni, które były autorstwa lewej części opozycji. Bo choć faktycznie gros młodych postawiło na tę partię, to w ogólnym rozrachunku sondaż Ipsos pokazuje, że na Lewicę zagłosowało ok. 10 proc. kobiet. A najwięcej wyborczyń oddało swój głos na PiS.

Ekspert podkreśla, że na frekwencję, wyraźnie wyższą, niż 4 lata temu, miał przekaz formułowany do kobiet ze strony wszystkich partii. Ten element przegapiła lub zlekceważyła Konferencja (usiłując na koniec zrobić gest do kobiet zapraszając je na scenę w czasie ostatniej konwencji), co przyczyniło się do jej słabego wyniku. – Opozycja, rozumiana szeroko, jako KO, Trzecia Droga i Lewica, wykorzystały potencjał niszy, którą tworzyły niezdecydowane lub zdemotywowane kobiety – mówi dr Maranowski. – Wygrało nie tyle granie na tematach aborcji, in vitro, ale podkreślanie, jak istotne są te wybory. I przypominanie, że to zwłaszcza kobiety są aktywne społecznie, angażują się w działalność NGOsów, częściej kończą społeczno – humanistyczne kierunki studiów, przez co ich wiedza, obserwacje są kluczowe przy wyznaczaniu kierunków dalszej polityki.

Zdaniem Maranowskiego te wybory są szczególnie ważne, bo dzięki rekordowej frekwencji głos suwerena ma szczególne znaczenie. Wypowiedziały się kobiety i mężczyźni, mieszkańcy metropolii, miast i wsi, osoby z wyższym i podstawowym wykształceniem, a głosy podzieliły się tak, że żadne ugrupowanie nie może jednoznacznie powiedzieć: suweren to my. – Takie rozłożenie głosów stanowi clue demokracji, która polega na mieszaniu się różnych poglądów, dyskusji – mówi. Liczy, że za zwiększonym udziałem w wyborach pójdą inne obywatelskie inicjatywy. - To jest wielki kapitał i rolą polityków jest teraz, by tę aktywność utrzymać. Ale łatwo nie będzie, bo Polacy działają pod wpływem emocji, które są labilne, ulotne.