Niektórzy twierdzą, że polityka nigdy, w żadnych okolicznościach, nie może być bezinteresowna, jeśli ma być skuteczna. Wszystko powinno odbywać się wedle reguły „ja tobie, ty mnie”. Dlatego należy pomagać Ukrainie, ale za coś – realizując pewne cele.

Na przykład: dajemy czołgi, lecz oczekujemy gestów związanych z trudną wspólną historią. Mnie się jednak wydaje, że wojna i związane z nią okrucieństwo z jednej strony, a cierpienie z drugiej uzasadniają o wiele mniej polityczne, a bardziej ludzkie podejście – jakie zresztą u nas zdecydowanie dominuje. Ponadto może być też tak (choć wiem, że to naiwne założenie), że bezinteresowna pomoc w dłuższej perspektywie przynosi lepsze owoce niż wymuszone, a więc i w jakiejś mierze udawane, deklaracje i ustępstwa. Istotne znaczenie i sens mają one przecież tylko wtedy, gdy są wyrazem głębszej refleksji, zrozumienia, a najlepiej – gdy płyną z serca.

Tak tedy powinniśmy kontynuować nieograniczoną i bezinteresowną pomoc dla Ukraińców i dla Ukrainy. Bez warunków i zastrzeżeń. Bez kalkulacji i oczekiwań, za to w imię przywoływanego często braterstwa lub przyjaźni.

Jeśli tak, to czy zważywszy na to oraz na wojnę, na okoliczności, powinniśmy – przynajmniej na jakiś czas – zapomnieć o przeszłości, o dramatach, które ją naznaczyły? Czy nie lepiej teraz o nich milczeć?

Nie ma takiej potrzeby. Cóż by to była za przyjaźń, w której nie ma miejsca na szczerość? Po prostu oddzielmy te dwie rzeczy: szczodrą pomoc z myślą o przyszłości i troskę o przeszłość. Mamy prawo i obowiązek pamiętać oraz mówić otwarcie o Wołyniu. A przede wszystkim czcić pamięć ofiar. Tak, nawet teraz. Zawsze.

To znana prawda i nie ma powodu jej zakłamywać: dwa narody, których przedstawiciele mówią dziś o braterstwie, mają za sobą bardzo trudną wspólną historię. Lista wzajemnych pretensji, żalów, win i krzywd jest długa.

Mamy sobie co wzajemnie wybaczać.

Ale, przyznajmy, Wołyń na tej liście jest pozycją szczególną. Jedyną taką. Najtrudniejszą.

To było ludobójstwo. Ukraińcy dopuścili się go na Polakach. Masowych, zaplanowanych zbrodni dokonano z zimną krwią, w wyjątkowo okrutny, bestialski sposób. Ginęli starcy, ginęły kobiety i dzieci. Wszyscy bez wyjątku. A jedynym powodem była polskość. Nie ma też żadnej niedorzecznej „symetrii” między tym, co się wówczas stało, a działaniami odwetowymi czy akcją „Wisła”. Inne podejście to relatywizm.

Zła było wiele – po obu stronach. Powtarzana tak często formuła „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” rzeczywiście działa dobrze. Dla obu państw i społeczeństw jest właściwym kluczem do ułożenia wzajemnych relacji, gdy mowa o przeszłości. Dotyczy to każdego punktu ze wspomnianej listy win i krzywd – jednak z pewnym zastrzeżeniem w odniesieniu do rzezi wołyńskiej. W tym przypadku, podobnie jak w odniesieniu do zbrodni niemieckich, wybrzmiewa najpełniej w ustach ofiar lub ich potomków. Sprawcy lub ich potomkowie mogliby zacząć od czego innego…

Niedawno rzecznik polskiego MSZ powiedział, że prezydent Zełenski mógłby „wziąć większą odpowiedzialność”. I, ujmując rzecz w skrócie, przeprosić za Wołyń. Nawet według wyśrubowanych standardów dyplomatycznych nie przekroczył, jak sądzę, żadnej granicy. A jednak ambasador Ukrainy w Polsce zareagował nerwowo. Napisał, że jakiekolwiek próby narzucania prezydentowi Ukrainy, co musi zrobić w sprawie wspólnej przeszłości, są nieakceptowalne i niefortunne. Później wpis usunął. Ale kolejne emocje wywołał wywiad szefa ukraińskiego IPN (nie zgadza się na ekshumację ofiar rzezi wołyńskiej z powodu „niezachowania parytetu” we wzajemnych stosunkach, czego przykładem ma być sprawa nieodnowionego czy też odnowionego niezgodnie z oczekiwaniami pomnika UPA na górze Monasterz).

To tyle na poziomie politycznym. Szkoda. Osiemdziesiąta rocznica Wołynia pozwalała od obu stron oczekiwać więcej.

Prezydent Zełenski zrobi, co zechce. Ukraina zrobi, co zechce. To oczywiste. My jednak mamy prawo myśleć i mówić, że mogłaby uczynić więcej – choć nie musi. I, jak już wspomniałem, może nawet lepiej, że nie czyni, jeśli miałoby to płynąć z chłodnych, doraźnych kalkulacji, a nie z refleksji, ze zrozumienia lub z serca.

Pomagajmy Ukraińcom, nie oczekując niczego w zamian. Nie liczmy na wdzięczność – jest ona złą monetą. Oddzielmy tę kwestię od historii. Droga do braterstwa i przyjaźni jest trudna. Wiele wskazuje na to, że oba narody się na niej znalazły. Trzeba pracy, by z niej nie zbaczały, i partnera do rozmowy. Lepszego niż całkowicie wolna i demokratyczna Ukraina nie będzie. ©Ⓟ