Żołnierze z polskich oddziałów specjalnych ochraniali oligarchę Romana Abramowicza, który był pośrednikiem w rozmowach ukraińsko-rosyjskich w pierwszych tygodniach wojny. Zapewniali również bezpieczeństwo wysłannikom Wołodymyra Zełenskiego na rozmowy do Brześcia na przełomie lutego i marca zeszłego roku.
Delegacja ukraińska, którą kierował minister obrony Ołeksij Reznikow, na Białoruś odleciała spod Białej Podlaskiej śmigłowcem S-70i Black Hawk należącym do Zespołu Lotniczego Jednostki Wojskowej GROM. Za sterami siedzieli żołnierze z tego zespołu. Jak wynika ze źródeł DGP w polskim rządzie, ochroną Ukraińców w drodze na Białoruś zajmowali się już jednak operatorzy Jednostki Wojskowej Komandosów z Lublińca, którzy na długo przed wojną współpracowali z ukraińskimi siłami specjalnymi. Nad Dnieprem są oni uznawani za najlepiej zorientowanych w kwestiach wschodnich. Po 2014 r. razem z USA i Wielką Brytanią współpracowali przy budowaniu wojsk specjalnych jako osobnego rodzaju sił zbrojnych na Ukrainie. W Kropywnyckim komandosi z Lublińca szkolili oddziały specjalne piechoty morskiej. Obie strony miały z tego korzyści. Nasi żołnierze zbierali wiedzę i doświadczenie z toczonej od wiosny 2014 r. wojny przeciwko separatystom na Donbasie. Ukraińcy mieli możliwość szkolenia i organizowania się według wzorców zachodnich.
Loty ukraińskich VIP do Brześcia ze strony polskiej nadzorowali ówczesny szef KPRM Michał Dworczyk i wiceszef MSZ Marcin Przydacz. Z kolei loty delegacji ukraińskiej i rosyjskiego oligarchy Romana Abramowicza na negocjacje z podrzeszowskiej Jasionki do Ankary – ówczesny minister w Kancelarii Prezydenta Andrzeja Dudy – Jakub Kumoch. Dworczyk i Przydacz do Brześcia nie podróżowali. Kumoch, biegle posługujący się tureckim i były ambasador w tym kraju – towarzyszył Ukraińcom i Abramowiczowi w Ankarze. W kontekście negocjacji spotykał się również w pałacu Recepa Tayyipa Erdoğana ze swoim odpowiednikiem İbrahimem Kalınem.
– Na początku marca nie było jasne, czy Ukraińcy latający na rozmowy na Białoruś mogą być pewni powrotu. Polska ochrona dawała pewną gwarancję, że wrócą cali – mówi DGP jeden z uczestników tamtych wydarzeń. Wojskowi zaangażowani w loty potwierdzają, że w operację było wkalkulowane ryzyko incydentów. Analizowano, jak zareagować na scenariusz, w którym pojawia się jakieś zagrożenie dla żołnierzy z państwa NATO.
Z Turcją było inaczej. Kumoch latał na własne ryzyko. W Ankarze towarzyszył mu pułkownik Agencji Wywiadu i zarazem szef placówki w tym kraju Robert Trzeciak (zanim zaczął kierować placówką, był oficjalnym łącznikiem polskich służb wywiadowczych ze służbami tureckimi).
Za bezpieczeństwo Ukraińców i Abramowicza na pokładzie tureckiego samolotu rządowego o oznaczeniu TR010 z Jasionki do Ankary i w trakcie rozmów odpowiadały już tureckie służby MİT (Krajowa Organizacja Wywiadu, Millî İstihbarat Teşkilatı). Jej oficer przedstawiał się jednak jako pracownik MSZ. Loty do Brześcia były obarczone sporym ryzykiem. Źródło DGP przekonuje, że w ich trakcie Rosjanie zaproponowali Reznikowowi, aby Ukraina ogłosiła kapitulację. Szef ukraińskiego MON miał odpowiedzieć, nawiązując do słynnego dialogu z Wyspy Węży. – Odesłał ich na ch*j – mówi nasz rozmówca. Kontrowersje pojawiły się w przypadku lotów do Turcji. Na trasie Jasionka–Ankara okazało się, że wysłannicy ukraińscy i Abramowicz mają objawy silnego zatrucia. W marcu ubiegłego roku – gdy trwały rozmowy – Ukraińcy nie eksponowali tej informacji, aby nie psuć atmosfery negocjacji. Kilka miesięcy później jeden z uczestników lotów do Ankary ze strony Wołodymyra Zełenskiego – Rustem Umierow (latał również do Brześcia) – potwierdził, że wyniki jego badań wykazały zatrucie nieznaną substancją chemiczną. Analizę przeprowadzili Turcy po lądowaniu w Ankarze i Ukraińcy we Lwowie. Ustalono, że podano ją w ilościach, które nie były zagrożeniem dla życia. To miało być ostrzeżenie ze strony rosyjskich jastrzębi, że jesteśmy w ich zasięgu – mówił uczestnik tamtych rozmów.
Zapytaliśmy stronę polską o sens lotów polskich black hawków i komandosów z Lublińca do Brześcia oraz udziału Kumocha w lotach do Turcji. Oficjalnie nikt nie potwierdza tych wydarzeń. Nieoficjalnie słyszymy, że chodziło przede wszystkim o to, aby Polska miała informacje z pierwszej ręki. – Był cień, że Rosjanie zrozumieli siłę oporu Ukraińców i zaczną rozmawiać naprawdę. Po pierwszych rozmowach było jasne, że to iluzja. Korzyścią było to, że delegacje przekazywały nam na bieżąco informacje o sytuacji na frontach. Dodatkowo efektem tych rozmów były kontakty Abramowicza, które później pomogły w wymianie jeńców z Azowstalu na Rosjan. On sam chyba walczył o życie. Chciał pozostać na Zachodzie i jednocześnie nie narażać się Putinowi. Szukał wsparcia w Turcji i Izraelu – opowiada rozmówca DGP. – Rosjanie przez cały czas sugrowali, że chcą rozmów, ale to był blef – dodaje. ©℗