Dwie kadencje temu Prawo i Sprawiedliwość bało się, że Platforma Obywatelska sparaliżuje jego rządy poprzez wpływ na Trybunał Konstytucyjny. Tymczasem wskutek wprowadzonych przez siebie zmian PiS sparaliżował się sam.

Pamiętamy, że rządy zaczął od mocnego akordu, jakim było wywrócenie decyzji poprzedniego Sejmu w sprawie trzech sędziów TK. PiS zrobił to, zasłaniając się argumentami prawnymi, ale tak naprawdę obawiał się, że TK będzie blokował jego pomysły. Celem tamtych zmian było więc to, by rządzący nie musieli się kłopotać tym, co zrobią sędziowie. Po blisko ośmiu latach rządów, gdy w TK są już tylko sędziowie wybrani większością głosów prawicy, okazuje się, że obawy PiS, iż trybunał może paraliżować proces decyzyjny, wcale nie były na wyrost. Co więcej, to całkiem realny scenariusz w odniesieniu do kluczowej dla PiS ustawy o Sądzie Najwyższym. Kluczowej, bo ma ona odblokować pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy. – Robimy wszystko, co można w ośrodku rządowym, w obozie politycznym, na którego czele stoję, żeby te środki otrzymać – mówił w zeszłym tygodniu lider PiS Jarosław Kaczyński. Ale przez impas w TK wywołany sporem, czy Julia Przyłębska jest nadal prezesem tej instytucji, z rozstrzygnięciem w sprawie prezydenckiej skargi mogą być potężne kłopoty.
Na razie TK zaczął pracować nad skargą prezydenta. Do 20 marca mają na ten temat wypowiedzieć się zainteresowane strony, np. Sejm. Ale jeszcze szybciej mają się zebrać na naradzie wszyscy sędziowie TK. Bo orzeczenie w tej sprawie powinien wydać TK w pełnym składzie, a to oznacza co najmniej 11 sędziów. Tymczasem nie wiadomo, czy uda się tylu chętnych zebrać na naradzie, a tym bardziej w składzie orzekającym, któremu w sprawie prezydenckiej skargi ma przewodniczyć z mocy ustawy prezes SN lub wyznaczony przez niego sędzia. A przecież prezesa i – o ile rozumiem – jego decyzji część sędziów nie uznaje. Ten węzeł gordyjski to tylko ukoronowanie innych negatywnych procesów, jakie dzieją się w TK. I jeśli prezes PiS mówił często o imposybilizmie, to wydaje się, że TK ukształtowany ustawowo i kadrowo przez PiS osiągnął najwyższe stadium tego zjawiska.
Mam jednak pewien pozytywny scenariusz do zaproponowania. PiS, powołując Polską Fundację Narodową, miał pomysł, by pomagała ona w przekonaniu słynnych twórców filmowych do kręcenia filmów, np. Stevena Spielberga, by zrobił film o rotmistrzu Witoldzie Pileckim. Akurat ten pomysł nie wypalił, ale na jego kanwie mam podobny – może zaprosić Johna Grishama do napisania prawniczego thrillera o Trybunale Konstytucyjnym. W sumie ma na tacy wszystko, co trzeba: walkę o władzę, wielkie interesy, olbrzymie pieniądze, politykę na najwyższym szczeblu. Z całym szacunkiem, ale wobec takiego konglomeratu niektóre powieści mistrza dreszczowców, dziejące się gdzieś na prowincji USA, wydają się miałkie.
Skoro Grisham przez jedną piątą książki był w stanie opisywać dobór ławy przysięgłych, to jak emocjonujące byłyby frazy opisujące prawniczą szermierkę na naradzie w sprawie ustawy o SN. Kto przyszedł, kto nie przyszedł, czy udało się zebrać kworum, jak się zachował sędzia Mariusz Muszyński, a jak sędzia Krystyna Pawłowicz. Co zrobiła prezes Przyłębska, gdy któryś z sędziów z oskarżycielskim tonem powiedział: „Pani już nie jest prezesem”. Mam nawet tytuł: „Narada przysięgłych”, bo w końcu wszyscy sędziowie składali przysięgę. Końca nie będę zdradzał, w końcu to zadanie Grishama, ale od razu zamówiłbym happy end. Przynajmniej w książce byłaby szansa, że dostaniemy pieniądze z Unii. PiS mógłby to ogłosić na billboardach: „Mamy to, Grisham dał nam KPO”. Gdyby Grisham miał inne plany, to może chociaż Remigiusz Mróz podjąłby się tego zadania. A jak nie on, to ja się zgłaszam. ©℗