Za nawoływanie do przemocy lub nienawiści wobec osób niebinarnych dwa lata więzienia. Między innymi taki zapis zawiera unijna dyrektywa, która wywołuje gorące dyskusje w rządzie.

Polski rząd od tygodni nie potrafi wypracować stanowiska dotyczącego projektu dyrektywy PE oraz Rady w sprawie zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Z naszych ustaleń wynika, że sporny jest zwłaszcza art. 10 zobowiązujący państwa członkowskie, aby umyślne nawoływanie do przemocy lub nienawiści przeciwko grupie osób, którą definiuje się według płci metrykalnej lub społeczno-kulturowej, lub przeciwko członkowi takiej grupy podlegało karze jako przestępstwo.

Oś sporu przebiega między Ministerstwem Sprawiedliwości a resortem rodziny i premierem. Teraz argumentem w dyskusji stały się słowa prezesa PiS o… Władysławie i Zosi.

Sporna dyrektywa

Projekt dyrektywy PE oraz Rady w sprawie zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej od tygodni nie może doczekać się oficjalnego stanowiska polskiego rządu. Przyczyna? Spór na linii Solidarna Polska–PiS.

Propozycja zawiera m.in. penalizowanie następujących przestępstw w całej UE: zgwałcenia (na podstawie kryterium braku zgody), okaleczania żeńskich narządów płciowych, cyberstalkingu, udostępniania intymnych obrazów bez zgody i cybernękania oraz nawoływania do przemocy lub nienawiści. I właśnie ten ostatni element budzi największe kontrowersje w Ministerstwie Sprawiedliwości. A dokładniej zapis, że „państwa członkowskie zapewniają, aby umyślne nawoływanie do przemocy lub nienawiści skierowanej przeciwko grupie osób, którą definiuje się według płci metrykalnej lub społeczno-kulturowej, lub przeciwko członkowi takiej grupy przez rozpowszechnianie za pomocą technologii informacyjno-komunikacyjnych treści zawierających takie nawoływanie, podlegało karze jako przestępstwo”. Groziłoby za nie nawet dwa lata pozbawienia wolności.

Zwolennicy dyrektywy mówią, że jej zapisy mają umożliwić realizację celów konwencji stambulskiej w ramach kompetencji UE. Krytycy zwracają uwagę, że jest ona wyjątkowo precyzyjna, gdy chodzi o mowę nienawiści, natomiast w przypadku ochrony praw kobiet zawiera głównie rozwiązania miękkie, jak np. usprawnienie i spersonalizowanie pomocy prawnej, infolinii itp.

Z takim ujęciem nie zgadza się m.in. Lech Pilawski z Konfederacji Lewiatan, który w ramach Europejskiego Komitetu Ekonomiczno-Społecznego opiniował dyrektywę PE. – To kompleksowy dokument. Różnice światopoglądowe nie powinny przykrywać faktu, że jest potrzeba skuteczniejszej ochrony kobiet. Nie może nam też umykać, że przemoc domowa dotyczy wszystkich, w tym mężczyzn, osób młodszych lub starszych, dzieci i osób LGBTIQ – mówi. Jego zdaniem europejskie prawodawstwo musi także reagować na zmiany społeczne, technologiczne, czego elementem powinno być mocniejsze reagowanie na zjawisko mowy nienawiści.

Sebastian Kaleta, wiceminister w resorcie sprawiedliwości, ocenia jednak, że dokument ma charakter ideologiczny. – To przykrywka do wprowadzenia przestępstwa mowy nienawiści o charakterze transfobicznym. Tak, by ktoś publicznie twierdzący, że mamy dwie, a nie kilkadziesiąt płci, ponosił za te słowa odpowiedzialność karną – mówi. – Propozycja jest forsowana poprzez zwykłą procedurę większości, bez wymaganej jednomyślności. To próba wprowadzenia tylnymi drzwiami efektu mrożącego wobec krytyków ideologii lewicy. Taka jest opinia MS. I budzi moje zdziwienie fakt, że przyjęcie takiego stanowiska w ramach rządu zajmuje tyle czasu - dodaje.

Konrad Siemaszko, prawnik Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, uznaje słowa ministra Kalety za zaskakujące. – Mowa nienawiści jest już spenalizowana w polskim prawie. M.in. w art. 256 kodeksu karnego, który przewiduje karę pozbawienia wolności do dwóch lat za publiczne nawoływanie do nienawiści z uwagi na narodowość, etniczność, rasę, wyznanie lub bezwyznaniowość. Faktycznie, w projekcie dyrektywy pojawia się nowa przesłanka – mówi. – Każdą formę ścigania za mowę nienawiści można uznać za rodzaj ograniczania wypowiedzi, ale to przede wszystkim kwestia odpowiedzialności za nadużycie wolności słowa.

W tej sprawie ważne jest jednak nie tylko to, co oficjalne. Dyrektywa została skierowana do prac Rady Ministrów. Obecnie jest na etapie analiz – informuje DGP Centrum Informacyjne Rządu. W sprawie kluczowe są dwa resorty, ze względu na kompetencje – sprawiedliwości i rodziny. W pierwszym słyszymy, że „wiodącym w tym temacie jest MRiPS”. W drugim, że „pracujemy także nad wypracowaniem stanowiska ws. dyrektywy PE i Rady (…) Dokument zawiera wiele dobrych rozwiązań, które w sporej części funkcjonują już na gruncie prawa krajowego, ale również i takie, które budzą wątpliwości i wymagają dopracowania lub zmiany, ze względu na niezgodność z prawem traktatowym. Dyrektywa powinna z jednej strony skutecznie chronić kobiety, a z drugiej nie naruszać prawa państw członkowskich w zakresie samostanowienia, gwarantowanego prawem unijnym”.

Nieoficjalnie: dyrektywa stawała już dwa razy na posiedzeniach rządu, co kończyło się ostrą wymianą zdań. Orędownikami przyjęcia dokumentu mieli być m.in. premier Morawiecki i Anna Schmidt, pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania. Jednak wypracowanie stawiska rządu utknęło w martwym punkcie po wecie ze strony Ministerstwa Sprawiedliwości. Dla tego drugiego pomocne w argumentacji miały okazać się niedawne głośne słowa prezesa Kaczyńskiego, który na spotkaniach z mieszkańcami Grudziądza czy Włocławka opisał m.in. hipotetyczną sytuację, w której do pracy przychodzi mężczyzna i mówi: „Ja nie jestem Władysław, ja jestem Zosia (…). No i według tego, co nam zalecają z Zachodu, wszyscy powinni się temu podporządkować, bo inaczej się urażą”.

– Mogliśmy uzmysłowić ministrom z PiS, że po wdrożeniu dyrektywy posłowie Lewicy dostaliby narzędzie do ścigania prezesa za mowę nienawiści – mówi nasz rozmówca. Ocenia, że ten argument przeważy.

Warto zaznaczyć, że w tej sprawie politycy PiS oficjalnie nie mają jeszcze wyrobionej opinii. Piotr Polak (PiS), wiceszef sejmowej komisji ds. UE, ocenia, że jeśli dyrektywa ma pomóc ochronie praw kobiet, jest na tak. – Choć są sprawy wymagające dyskusji – mówi. Biuro Analiz Sejmowych zaznacza, że celem regulacji jest zapobieganie i zwalczanie przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, aby zapewnić wysoki poziom bezpieczeństwa i pełne korzystanie z praw podstawowych, w tym prawa do równego traktowania i niedyskryminacji kobiet i mężczyzn.

Po wejściu w życie dyrektywy państwa miałyby dwa lata na wprowadzenie przepisów niezbędnych do jej wykonania. W przypadku Polski chodziłoby m.in. o zmianę definicji gwałtu. Poselski projekt ustawy w tej sprawie trafił do sejmu w kwietniu ubiegłego roku.