Przekonywanie wyborców, że wystarczy odwołać szefa NBP i usunąć „kolesi” z państwowych spółek– jak robi to opozycja– jest prostą drogą do polityki antyspołecznej i antyrozwojowej

Chyba nikt nie ma wątpliwości, że inflacja to temat, wokół którego będzie się kręcić najbliższa kampania wyborcza. Według majowego badania CBOS aż 99 proc. ankietowanych dostrzega wzrost cen, a 88 proc. uważa, że produkty zdrożały zdecydowanie. Do maja przeciętne wynagrodzenie rosło nieco szybciej niż inflacja, więc jeszcze nie wszyscy boleśnie odczuli wpływ zwyżkujących cen na poziom życia. Ale z najnowszej prognozy NBP wynika, że płace realne w nadchodzących miesiącach mogą spaść nawet o kilka procent rok do roku. A czegoś takiego obecna władza może już nie przetrwać.
Naturalne więc, że opozycja wzięła drożyznę na sztandary. Polacy mogą wybaczyć rządzącym mniejsze lub większe afery, ale nie tąpnięcie standardu życia, który w ostatnich trzech dekadach rósł niemal nieprzerwanie. Problem w tym, że Platforma Obywatelska gra na inflacji według zasady „cel uświęca środki”. Jej łopatologiczna narracja na dłuższą metę przyniesie fatalne skutki.

Skok na bank

Podczas niedawnej konwencji w Radomiu szef PO Donald Tusk postawił sprawę jasno: „skończy się PiS, skończy się drożyzna”. Sprowadził więc problem rosnących cen do błędów i występków partii rządzącej. A w tym, że ma rację, utwierdzała widownia krzycząca: „złodzieje, złodzieje”. Oczywiście były premier postanowił płynąć na fali nastrojów społecznych, które doskonale wyczuwa. W lipcowym sondażu dla DGP i RMF.FM jedna trzecia ankietowanych wyraziła pogląd, że inflacja jest winą rządu. Kolejna jedna trzecia skłaniała się ku opcji „putinflacyjnej” (wojna w Ukrainie), a zaledwie jedna siódma uznała pandemię za główną przyczynę drożyzny. Chociaż z tych trzech czynników to właśnie ostatni wydaje się wciąż kluczowy ze względu na trwające wciąż zaburzenia w łańcuchach dostaw.
Przemowa szefa PO była momentami kuriozalna. Według niego jedną z główną przyczyn inflacji jest „legion działaczy pisowskich”, którzy obsiedli spółki Skarbu Państwa i zgarniają w nich niebywałe pieniądze. Ich zarobki są bez wątpienia zbyt wysokie – bo trudno znaleźć uzasadnienie dla niebotycznych wynagrodzeń szefów przedsiębiorstw, które za sprawą monopolistycznej pozycji są niczym innym jak samograjami. Jednak absurdalne płace kierowników w spółkach SP to problem od lat i jakoś wcześniej nie pompowały inflacji. W 2012 r. „Puls Biznesu” opublikował „listę wstydu PO” zawierającą kilkaset nazwisk działaczy, którzy w państwowych firmach i instytucjach zarobili 200 mln zł w pięć lat. A mimo to na koniec 2012 r. inflacja wynosiła tylko 2,4 proc.
Główną obietnicą złożoną w Radomiu przez PO było odwołanie Adama Glapińskiego – i to bez ustawy. Ma to umożliwić uchwała o stwierdzeniu nieważności wyboru prezesa NBP, którą podejmie nowy Sejm po wyborach. PiS przetarł już szlaki do podobnych działań, gdy anulował wybór przez koalicję PO-PSL sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Jak widać, złe praktyki upowszechniają się w polityce szybko, a z drogi obniżania demokratycznych standardów zawrócić jest już ciężko.

To nie kwestia ludzi

Upraszczanie i personalizacja wszelkich problemów to standard w walce politycznej. Liczą się nośne hasła i celne ciosy w przeciwnika. Ale tak łopatologiczne przedstawianie globalnej inflacji, jak robi to opozycja, nie jest zabawne – zaczyna być ryzykowne. Usiłuje ona przekonać polskich wyborców, że wystarczy podjąć odpowiednie decyzje polityczne i ceny spadną. Tymczasem szefowa Europejskiego Banku Centralnego Christine Lagarde w swoim wystąpieniu z końca czerwca stwierdziła, że nie jesteśmy obecnie w stanie przewidzieć, jak długo będzie nam towarzyszyć wysoka inflacja. Kumulacja sprzyjających jej czynników jest tak duża, że tradycyjne metody tłumienia cen zawodzą. „Nie mamy do czynienia z typową sytuacją nadmiernego popytu lub przegrzania gospodarki, w której średnioterminowe projekcje inflacji mogłyby być przejrzyste” – mówiła Lagarde.
Szefowa EBC wymieniła szereg przyczyn, które wyjaśniają, dlaczego obecne czasy różnią się od wcześniejszych okresów podwyższonej inflacji. „Widzimy oznaki, że wstrząsy podażowe uderzające w gospodarkę będą się utrzymywać dłużej” – podkreślała Lagarde. O ile globalne łańcuchy dostaw półproduktów będą stopniowo odbudowywane, to w przypadku energii i surowców perspektywy są fatalne. Z powodu wojny w Ukrainie nad Europą wisi ryzyko cięć dostaw paliw kopalnych, które podwyższą ich ceny. A do końca roku UE zamierza wprowadzić embargo na rosyjską ropę. Szok paliwowy może podnosić ceny bezpośrednio (zwiększając koszty energii) lub pośrednio (jeśli przyczyni się do trwałego spadku potencjału produkcyjnego). Wojenny kryzys energetyczny zapewne przyspieszy zieloną transformację. Uniezależnienie się od paliw kopalnych w dłuższej perspektywie przyniesie spadek cen energii. Jednak niewykluczone, że w międzyczasie doprowadzi do wzrostu kosztów jej wytwarzania, czyli też podniesie inflację. Poza tym Lagarde zwróciła uwagę na rekordowo niskie bezrobocie w strefie euro, które może zwiększać presję płacową. Warto tu przypomnieć, że w Polsce stopa bezrobocia jest dwukrotnie niższa niż w strefie euro.
W takiej sytuacji przekonywanie wyborców, że osiągnięcie niskiej inflacji to tylko kwestia wymiany kadr, jest podcinaniem gałęzi, na której się siedzi. Po zwycięskich wyborach obietnice wypadałoby przynajmniej częściowo wypełnić. A jeśli opozycja wygra, jej opcje prezentują się kiepsko. Mogłaby schłodzić gospodarkę, zacieśniając politykę fiskalną, czyli drastycznie ograniczając wydatki. To doprowadzi do wzrostu bezrobocia – np. do poziomu strefy euro. Inflacja spadnie, ale całemu społeczeństwu się to nie przysłuży. Inną opcją byłoby zahamowanie transformacji energetycznej – np. poprzez subsydiowanie elektrowniom węglowym kosztów emisji CO2 oraz forsowanie na forum UE reformy polityki klimatycznej i systemu EU-ETS (czego chce m.in. Solidarna Polska). W długim terminie przyniosłoby to Polsce fatalne skutki i odsunęło modernizację kraju o dekady. Poza tym formalnie częścią Koalicji Obywatelskiej są proekologiczni Zieloni. Teoretycznie jest też jeszcze jedna opcja, na którą w Polsce nie poszedłby chyba nikt – może poza Konfederacją i jej wyborcami: przeproszenie się z Putinem i wysłanie na Kreml prośby o dalsze dostawy tanich surowców.

Zabrać i usunąć

Inaczej mówiąc, sprowadzanie globalnego i złożonego problemu inflacji do błędów PiS wymusiłoby na nowej władzy prowadzenie polityki antyspołecznej i antyrozwojowej. Skoro za wysokie ceny odpowiadają zarobki „kolesi” w spółkach Skarbu Państwa, to należy je sprywatyzować. Jeśli są efektem „rozdawnictwa”, to obetnijmy większość świadczeń socjalnych i powróćmy do czasów rozbuchanego liberalizmu. „Mam nadzieję, że zabierzecie (500+ i 14. emeryturę – red.) i że przestaniemy dokładać kolejne pieniądze ludziom, którzy będą je pobierać. Kiedy przestaniemy się z komunistami licytować na socjalizm? Ja pamiętam pana rządy i wtedy nic nie dopłacaliście, a dawaliśmy sobie radę” – mówił pewien mężczyzna na spotkaniu z Tuskiem w Szczecinie. Co prawda autor tych słów to członek PO, ale jeśli antydrożyźniana narracja opozycji utrzyma się do wyborów, to niewykluczone, że podobne idee upowszechnią się w większości elektoratu. Akurat Polacy są bardzo podatni na liberalny populizm. Według CBOS w zeszłym roku prawie połowa wyborców Koalicji Obywatelskiej i Lewicy była przeciwna 500+, podobnie jak ponad połowa elektoratu Konfederacji i jedna trzecia Polski 2050.
Najbardziej destrukcyjne są jednak zapowiedzi odwołania Adama Glapińskiego. I to metodami przypominającymi przejęcie przez PiS Trybunału Konstytucyjnego. NBP stałby się wówczas kolejnym łupem politycznym partii przejmującej władzę. Oczywiście nikt nie ma wątpliwości, że Glapiński jest reprezentantem interesów Zjednoczonej Prawicy, ale dzięki swojej nieodwoływalności zachowuje przynajmniej szczątkową niezależność. Podczas ostatniej konferencji skrytykował nawet wakacje kredytowe dla wszystkich, twierdząc, że „działają w odwrotnym kierunku niż nasze zacieśnienie” i że zamożni „nie potrzebują tego urlopu”. Zresztą seria ostrych podwyżek stóp procentowych rozpoczętych w październiku również stoi w sprzeczności z polityką rządu, który stara się siłę nabywczą obywateli wzmacniać, a nie osłabiać.
Odwołanie nieodwoływalnego prezesa NBP doprowadziłoby do destrukcji zaufania do naszego banku centralnego. Badania CBOS pokazują, że Polacy ufają tylko tym instytucjom publicznym, które nie są uwikłane w bieżącą walkę polityczną. W marcu 2022 r. zaufanie do wojska deklarowało trzy czwarte ankietowanych, a do samorządów i policji dwie trzecie. Tymczasem rządowi ufała jedna trzecia badanych, a parlamentowi jedna czwarta. Zaufanie do przejętego przez PiS Trybunału Konstytucyjnego i do partii politycznych zadeklarowała tylko jedna piąta respondentów.
Jest wiele dowodów na to, że banki centralne cieszące się wiarygodnością w społeczeństwie mogą prowadzić łagodniejszą politykę w celu tłumienia wzrostu cen. Dostarcza ich np. opracowanie „Trust in the Central Bank and Inflation Expectations” opublikowane w lutym 2020 r. przez EBC. „Głównym wnioskiem naszej analizy jest to, że wysoki poziom zaufania obniża oczekiwania inflacyjne. (…) Nasze ustalenia sugerują, że skuteczność polityki pieniężnej może zyskać na inwestowaniu w budowanie zaufania i wiarygodności instytucjonalnej” – piszą autorzy. Po usunięciu nieodwoływalnego szefa NBP zaufanie do naszego banku centralnego będzie takie, że do zdławienia inflacji potrzebne będą dwucyfrowe stopy procentowe.
Obecna władza ma sporo za uszami w jej kontekście. Słusznie wytyka się jej choćby zbyt lekkie rozdanie 150 mld zł przedsiębiorstwom podczas pandemii. Według raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego z covidowego wsparcia skorzystało aż 86 proc. firm. Mimo że ogromna część z nich nie potrzebowała kroplówki z pieniędzmi. Teraz te miliardy złotych zalegają w bankach, które nie mają motywacji, by podnosić oprocentowanie lokat. Należy też krytykować samego Glapińskiego, który jeszcze w marcu ubiegłego roku przekonywał, że Rada Polityki Pieniężnej nie będzie podnosić stóp, choć już wtedy wyraźnie było widać problemy podażowe na świecie, co zwiastowało wyższe ceny. Ale proste sprowadzanie problemu inflacji do błędów PiS i szefa NBP na dłuższą metę będzie destrukcyjne dla polskiej polityki. A przecież poprzeczka już teraz zawieszona jest tam bardzo nisko. ©℗
Badania CBOS pokazują, że Polacy ufają tylko tym instytucjom, które nie są uwikłane w bieżącą walkę polityczną. W marcu 2022 r. zaufanie do wojska deklarowało trzy czwarte ankietowanych, a do przejętego przez PiS Trybunału Konstytucyjnego – tylko jedna piąta