- Kiedy słyszę zapytanie od wojewody, czy możemy dostarczyć parówki na warszawski Torwar, to zaczynam mieć wątpliwości, czy rozwiązania systemowe w ogóle powstaną - Zofia Jaworowska, aktywistka działająca na rzecz uchodźców, założycielka grupy Zasoby, która znajduje mieszkania dla osób uciekających z Ukrainy.

Kiedy słyszy pani polityków i profesorów mówiących, jak powinna być zorganizowana pomoc uchodźcom, to co sobie pani myślisz?

Nie mam za bardzo czasu słuchać osób, które teoretyzują. Ale z tego, co do mnie dociera, to wszyscy mówią jedno: to powinna być zinstytucjonalizowana pomoc. A fakt jest taki, że w samej stolicy jako oddolna grupa zakwaterowaliśmy kilka tysięcy osób. To jest postawione na głowie, bo to nie jest nasze zadanie i tak nie powinno być.

To dlaczego to robicie?

Bo właśnie nie ma odgórnych działań. A na pewno nie ma ich na miarę potrzeb. Mam przewrotne poczucie, że dopóki organizacje pozarządowe będą sprawnie działać, dopóty nic się nie zmieni.

Czyli blokujecie rozwiązania systemowe?

Poniekąd. Prawda jest taka, że oddolne organizacje mają tę przewagę, że mogą działać szybciej, nie wiąże ich biurokracja. Dzięki temu, że jest to oddolne działanie grona zaufanych osób, to mamy większe szanse wyeliminowania sytuacji zagrożenia, w której np. ktoś zaproponuje niegodne warunki albo stworzy zagrożenie dla rodziny. U nas tego nie ma, bo my działamy na zasadzie sieci. Na większą skalę trudno to zrobić.

Rozumiem, że systemowe rozwiązania potrzebują czasu. Ale kiedy dostaję zapytanie od wojewody mazowieckiego, czy możemy dostarczyć parówki na warszawski Torwar (gdzie przebywają uchodźcy - red.), to zaczynam mieć wątpliwości, czy w ogóle powstaną.

Parówki?

Parówki, cytryny. Tak, co jakiś czas takie zapytania dostajemy. I co ja mam zrobić, jeśli chodzi o potrzebę cytryn na Torwarze? Tak na poważnie, te prośby to chyba efekt chaosu, w którym wszyscy próbują się jakoś odnaleźć.

Wiceminister spraw wewnętrznych Paweł Szefernaker mówił, że od początku polskim pomysłem na pomoc uchodźcom było współdziałanie rządu, samorządów i obywateli.

Tej współpracy brak. Albo inaczej: ta sytuacja pokazuje, jak działa “współpraca” z trzecim sektorem w Polsce - od lat NGO-sy wyręczają państwo w kwestiach związanych z pomocą socjalną, psychologiczną, medyczną.

Skoro wyręczają skutecznie, to po co zmieniać ten stan?

Działacze i działaczki organizacji pozarządowych czują frustrację, że zostali pozostawieni sami sobie.

Jaki macie układ z administracją publiczną?

Żadnego. Przepływ informacji działa sprawnie tylko na oddolnym poziomie.

Moglibyście poprosić o wsparcie.

Pewnie tak, ale nie warta skórka wyprawki.

Jak to?

Wytłumaczę na przykładzie. Pod wojewodę na Mazowszu podlegają takie duże noclegownie, jak Torwar Expo. Pojechałam tam ostatnio i zaproponowałam, że możemy zrobić nasz punkt, w którym informowalibyśmy o dostępnych mieszkaniach. Proszę wierzyć, nie da się w warunkach noclegowni – która jest tymczasową odpowiedzią na kryzys - planować przyszłości czy odzyskiwać zręby równowagi.

I co?

Okazało się, że trzeba zapytać zarządcy budynku, czy możemy postawić… dwa stoły i krzesła obok recepcji. Od wolontariuszki dowiedzieliśmy się, że wprowadzalibyśmy dezinformację nowym stanowiskiem, od innych, że nasza pomoc jest bardzo potrzebna. Chaos. Procedury. To nas wstrzymuje.

Jak ruszyła grupa Zasoby?

W piątek, dzień po wybuchu wojny, spotkaliśmy się ze znajomymi u mnie w domu. Mieliśmy doświadczenie w działaniach przy kryzysie uchodźczym syryjskim - wtedy w ramach Refugees Welcome Polska, potem w programie Fundacji Ocalenie. Początkowo mieliśmy plan, że to będzie zamknięta grupa dla znajomych - zgromadzimy pulę mieszkań tak, by w razie czego móc je zaoferować. Rozważaliśmy też inne akcje pomocowe, ale okazało się, że największą potrzebą, na którą też będzie najtrudniej szybko odpowiedzieć, są właśnie: mieszkania. Jeszcze w piątek dostaliśmy cynk, że jacyś ludzie wysiedli na Dworcu Zachodnim i nie wiedzą, co zrobić. Pojechaliśmy z tłumaczką, znajomą znajomego, krzyknęliśmy w tłumie, że mamy takie możliwości. Wtedy zakwaterowaliśmy 20 osób, a 4 panie zawieźliśmy do Gdańska, bo planowały jechać dalej. I już zostaliśmy na Zachodnim.

Ile macie miejsc?

W ciągu trzech tygodni otrzymaliśmy 5,5 tys. ofert. Co oznacza miejsca noclegowe dla kilkunastu tysięcy osób.

Skąd wiecie, że są bezpieczne?

98 proc. to ludzie dobrej woli. Są pojedyncze oferty: miejsce w zamian za sprzątanie. W formularzu zgłoszeniowym piszą, co chcą dać, ofert z barterem nie wpisujemy do naszej bazy. Ale ryzyko zawsze jest i to w obie strony. Dzwonimy, sprawdzamy.

Mamy biuro na Zachodnim, które początkowo działało od godz. 17 do 5 rano, teraz do 24. I mamy grupę 10-15 wolontariuszy i wolontariuszek na miejscu plus biuro zdalne. Na dworcu rejestrujemy ludzi z Ukrainy, czy mają zwierzęta, ile jest osób, na jak długo, czy mają alergie. Te zgłoszenia lądują w aplikacji, która powstała kilka dni po tym, jak zaczęliśmy działać. Nasz kolega programista ją stworzył.

Mogłaby być aplikacją ogólnopolską?

Zrobiliśmy open source i już np. Dom Ukraiński z tego korzysta. Lobbujemy, żeby miasto zaczęło na niej pracować, bo się sprawdza.

Jakie najczęściej oferty się pojawiają?

Będziemy to dopiero podsumowywać. Wiele osób potrzebuje pomocy na krótko. Zmienia się profil przyjezdnych. Na początku było dużo studentów i studentek, którzy do Ukrainy trafiali z innych krajów. To osoby, które mogły szybko wyjechać, bo nic nie zostawiały, poza miejscem w akademiku. Potem pojawili się Ukraińcy, którzy przyjechali tu do rodzin i jechali dalej. A teraz granicę przekraczają ci, którzy nie mają w Polsce nikogo, nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Ale nie chcą też się oddalać, żeby móc w razie czego szybko wrócić. To zwykle kobiety z dziećmi i osoby starsze, które mają w Ukrainie synów, mężów.

Ile możemy przyjąć jeszcze tych osób?

Ten potencjał maleje. Warto, żeby powstała aplikacja, która łączy poważne oferty zagraniczne z pełnym pakietem opieki, z potrzebami. Na tym obszarze panuje pełen chaos, ludzie werbowani są przez Facebooka, po znajomości - czasem oferowany jest tylko przewóz. Informacje są rozdrobnione. W kraju zatykamy się. Wciąż mamy osoby, które kogoś przyjęły trzy razy i chcą dalej przyjmować. Ale te zasoby się kurczą. Szczególnie, jeśli chodzi o noclegi długodystansowe.

Wyjazdy zagranicę to dobry pomysł?

Tak, to jest dobry kierunek. Tym bardziej, że u nas jednak brakuje sprawnej opieki medycznej, socjalnej. Coraz więcej ludzi pojawia się z dziećmi z niepełnosprawnościami. Są dla nich oferty, ale na długą metę to nie załatwia sprawy. Mogłyby dostać lepszą ofertę poza Polską.

Jak zinstytucjonalizować tę sytuację? Eksperci mówią o przejęciu odpowiedzialności od ludzi, którzy dali mieszkanie uchodźcom na jakiś czas, ale nie chcą odpowiadać za los swoich gości.

To byłoby bardzo potrzebne. Ludzie biorą dużo na siebie: pomagają z formalnościami, ale nie tylko. Ja z moim chłopakiem przyjęliśmy dziewczynę z dwójką dzieci. Nie miała planu. Pomogliśmy jej wysondować, gdzie im będzie najlepiej. Załatwiliśmy wyjazd do Berlina, mają tam dom, opiekę, znajomych. Dla nas to było trudne emocjonalnie - wziąć odpowiedzialność za kogoś, kto zaczyna od zera życie w nowym miejscu. Jak to rozwiązać systemowo: nie wiem. My robimy swoje.

Wprowadzenie miejsc tymczasowego pobytu w systemie np. kontenerów, miałoby sens?

Na razie takiej potrzeby nie ma, przy ul. Modlińskiej w Warszawie np. jest 5 tys. miejsc, a zajętych - 3 tys. Expo też nie jest przeludnione. Takie kontenery to ostateczność.

Kto was finansuje?

To działania wolontariackie. Dyżury były od godziny 17, bo każdy przychodził po pracy. Za laptopy, utrzymanie strony z aplikacją, za jedzenie dla wolontariuszy, telefony, druki ulotek, dostaniemy środki w ramach programu Fundacji Ocalenie

Jak ocenia pani pomoc finansową oferowaną przez państwo?

40 zł za osobę na dzień - to naprawdę może być pole do nadużyć. To 1,2 tys. za miesiąc goszczenia u siebie w domu. Kto to sprawdzi, jak zweryfikuje?

Jak długo wystarczy sił organizacjom pozarządowym?

Zespół czuwający nad całością to 4 osoby. Ok. 20 wolontariuszy prowadzi biura. Dodatkowo jest baza 350 wolontariuszy, którzy jeżdżą na Dworzec Zachodni i pracują na zmiany. Kiedyś siły się wyczerpią. Choć jeszcze je mamy. Poczucie sprawczości i tego, że naprawdę pomagamy daje ogromną satysfakcję. Mamy linię terapeutyczną dla osób, które przyjmują pod dach ukraińskie rodziny. Poza tym mamy pozytywny oddźwięk od tych, którym pomagamy - to daje napęd! Na ile go wystarczy? Oby na długo. Ale żeby mieć pewność, zachęcam innych do udostępniania swoich mieszkań, pokoi, kanap. Korzyści są obustronne, bo my też coś dostajemy od uchodźców.

Co?

Poczucie sprawczości w chaosie, powstaje nowy wymiar więzi, a poza tym jest to po prostu dobry uczynek.