Mimo zaostrzenia sytuacji na granicy z Białorusią na razie nie poprosimy o konsultacje z NATO w trybie art. 4 traktatu waszyngtońskiego.
Art. 4 traktatu waszyngtońskiego to silny instrument polityczny - mówi dr Wojciech Lorenz, analityk ds. bezpieczeństwa w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
Do czego używany jest art. 4 traktatu waszyngtońskiego?
Ten zapis może być wykorzystany, gdy państwo członkowskie czuje się poważnie zagrożone, ale nie na tyle, by przywołać art. 5 uruchamiający sojusznicze gwarancje bezpieczeństwa według zasady „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Artykuł 4 mówi tylko o tym, że w sytuacji zagrożenia dla integralności terytorialnej i dla bezpieczeństwa czy suwerenności państwo członkowskie może zwołać konsultacje.
Ale przecież sojusznicy rozmawiają na co dzień i bez art. 4. Czym to się różni?
To, co jest zapisane w art. 4, stało się podstawą do wypracowania tradycji konsultacji na poziomie ambasadorów przy NATO, którzy spotykają się oficjalnie co najmniej raz w tygodniu, a nieoficjalnie częściej. Z tego zapisu wywodzą się mechanizmy konsultacji na różnych szczeblach.
Ale oprócz tego w wielu komunikatach w historii NATO pojawiało się stwierdzenie, że w przypadku przywołania art. 4 Sojusz powinien udzielić „skoordynowanego wsparcia” państwu, które prosi o konsultacje. Wytworzył się więc mocny instrument polityczny. Można sobie wyobrazić sytuację, że i bez przywoływania tego artykułu
dane państwo dostaje bilateralne wsparcie od państw sojuszniczych. Ale po jego przywołaniu jest ono „opakowywane” we wspólne działanie pod szyldem Sojuszu. To wysyła znacznie silniejszy sygnał. Można np. wykorzystać wspólne zasoby Sojuszu, np. system rozpoznania AGS czy siły szybkiego reagowania NATO.
Dr Wojciech Lorenz analityk ds. bezpieczeństwa w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych
/
Materiały prasowe
Z art. 4 skorzystaliśmy w 2014 r. Co nam to wtedy dało?
To był modelowy przykład, jak można się posługiwać tym instrumentem. Bo wcześniej wykorzystywała go pięciokrotnie
Turcja, ale sojusznicy mieli wątpliwości, czy to jest na pewno odpowiedni moment - Ankara czasem sama nie miała pomysłu, jak Sojusz mógłby wzmocnić jej poczucie bezpieczeństwa np. po zamachu terrorystycznym na jej terytorium.
Natomiast Polska odwołała się do tego artykułu w czasie aneksji Krymu przez Rosję. Sojusznicy udzielili wtedy Polsce nieprowokacyjnego, ale silnego wsparcia. To było m.in. rozmieszczenie niewielkich sił na potrzeby ćwiczeń wojskowych. Jednak przede wszystkim uruchomiło to proces, który ciągle trwa, czyli adaptację Sojuszu na zagrożenie ze strony Rosji. To był bardzo zdecydowany sygnał polityczny, że aneksja Krymu przez Rosję to fundamentalna zmiana w systemie bezpieczeństwa europejskiego i musi rodzić poważne konsekwencje dla
polityki NATO wobec Moskwy. Od tamtej pory zaczęto wzmacniać politykę odstraszania i obrony.
Zadyma na granicy
Z jednej strony kamienie i granaty hukowe dostarczane przez białoruskie służby, a rzucane przez migrantów. Nawet proce, które znacznie przyspieszają lot kamieni, czy wyrwane znaki drogowe. Z drugiej - armatki wodne, gaz, szpaler funkcjonariuszy policyjnej prewencji chroniący się tarczami oraz co najmniej trójka funkcjonariuszy służb, którzy wymagali opieki lekarskiej (jeden z policjantów miał podejrzenie pęknięcia kości czaszkowej).
Wczoraj sytuacja na przejściu granicznym w Kuźnicy przypominała obrazki, jakie można zobaczyć podczas zadym kiboli z policją na meczach piłkarskich. Migranci pod nadzorem służb białoruskich byli stroną agresywną i atakującą. Do sforsowania granicy nie doszło, a siły i środki zgromadzone po polskiej stronie wydają się na tyle duże, że o ile nie dojdzie do radykalnej
zmiany taktyki - np. podrzucenia migrantom broni przez białoruskie służby - to sytuacja nie powinna wymknąć się spod kontroli. Scenariusz, który się pojawia w sugestiach polskiego obozu rządzącego, czyli broń palna wręczona migrantom przez reżim Łukaszenki, wydaje się bardzo ryzykowny również z punktu widzenia białoruskich służb - nie wiadomo, na kogo migranci wyposażeni w broń zechcieliby skierować swój gniew. Bo wczoraj w mediach społecznościowych pojawił się m.in. filmik, na którym grupa migrantów negocjowała z białoruskimi mundurowymi wyposażonymi w pałki i tarcze swój powrót do Mińska. Być może jest to związane z tym, że irackie władze zapowiedziały możliwość powrotów chętnych do kraju. Od jutra z Mińska mają latać takie samoloty (więcej w tekście poniżej), a duża część ludzi zgromadzonych po białoruskiej stronie to iraccy Kurdowie. Trudno ocenić, jaki to będzie miało wpływ na sytuację na granicy i czy reżim Łukaszenki faktycznie się na to zgodzi. Ale na pewno jest to jakaś droga na zmniejszenie liczby ludzi koczujących po białoruskiej stronie granicy.
Polskie władze liczą się z tym, że kryzys może trwać miesiącami
Na razie Łukaszenka polecił przygotować przy granicy z Polską centrum logistyczne dla migrantów. Część z nich miała się tam udać już wczoraj. Mają tam być umieszczone przede wszystkim
kobiety i dzieci.
Wczoraj przed południem w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego odbyła się narada prezydenta Andrzeja Dudy z premierem Mateuszem Morawieckim i niektórymi ministrami rządu (m.in. obrony Mariuszem Błaszczakiem i spraw wewnętrznych Mariuszem Kamińskim) oraz przedstawicielami służb. - Na granicy są odpowiednie siły, na bieżąco ta infrastruktura jest wzmacniana. Rozmawialiśmy o możliwych wariantach rozwoju sytuacji. Bierzemy pod uwagę również te pesymistyczne - to, że ten kryzys może się przeciągać przez długie miesiące - mówił na briefingu prasowym po spotkaniu rzecznik rządu Piotr Müller. Na naradzie miały być omawiane m.in. kwestie rozpoczęcia konsultacji z sojusznikami NATO w ramach art. 4 traktatu waszyngtońskiego (więcej o tym artykule w rozmowie obok). - Cały czas rozmawiamy z sojusznikami, jest to opcja, która jest na stole - wyjaśniał Jakub Kumoch, szef Biura Polityki Międzynarodowej w Kancelarii Prezydenta. Na razie polska strona z niej nie skorzysta.
Późnym wieczorem w Sejmie miała się z kolei odbyć dyskusja na temat rządowego projektu nowelizacji ustawy o ochronie granicy państwowej. Jak już informowaliśmy na łamach DGP, projekt zakłada, że po zakończeniu stanu wyjątkowego 2 grudnia minister spraw wewnętrznych, wydając rozporządzenie, będzie mógł wprowadzić zakaz przebywania w strefie przygranicznej. Z kolei komendant Straży Granicznej będzie mógł zezwolić na dostęp dziennikarzy, ale na razie sytuacja wygląda tak, że od polskiej strony nie ma dostępu do granicy. Tymczasem media (m.in. BBC i CNN) przekazują obrazy z drugiej strony.
Budowa zapory na granicy ma się rozpocząć w połowie grudnia i odbywać się na czterech odcinkach jednocześnie przez 24 godziny na dobę. Umowy z wykonawcami mają zostać upublicznione.