Czy historie o niedostatkach życia zwierząt w zoo są sygnałem do tego, aby uznać te miejsca za relikt przeszłości? A może pojedyncze incydenty nie są w stanie przekreślić ich wkładu w przetrwanie gatunków?

Brytyjski rząd czeka na wyniki trwającej już od dekady analizy warunków przetrzymywania słoni w ogrodach zoologicznych oraz parkach safari. Badanie zlecił po doniesieniach o zaniżonej średniej długości życia tych zwierząt w niewoli („National Geographic” podaje, że wynosi ona 17 lat w porównaniu z 56 latami na wolności), a także licznych przypadkach problemów psychicznych oraz występujących chorób, np. artretyzmu, nowotworów czy przepukliny. Możliwe, że brytyjskie ogrody zoologiczne dostaną całkowity zakaz trzymania nowych słoni (choć te, które już żyją w zoo, miałyby tam pozostać do śmierci). Według aktywistów byłby to solidny fundament do dalszej dyskusji o tym, czy jakiekolwiek stworzenia powinny być trzymane w klatkach. Bo ich zdaniem miejsce żywych istot jest w ich naturalnym środowisku, a nie w centrach rozrywki, w których ludziom pokazuje się zwierzęta, sprzedaje się gofry i baloniki. I gdzie nierzadko dokonuje się drastycznej selekcji osobników, które nie pasują do określonej puli genowej.
Dyrektorzy ogrodów zoologicznych ripostują, że wiele gatunków zwierząt nie przeżyje w swoich siedliskach naturalnych, bo te są niszczone przez człowieka. Według nich tylko skoordynowane działania specjalistów z całego świata mogą je ocalić przed wyginięciem. A dodatkowe atrakcje w zoo służą temu, żeby możliwie jak najwięcej osób się o tym fakcie dowiedziało.
Czy da się jednoznacznie stwierdzić, kto ma rację?
Historie grozy
Ogrody zoologiczne nie mają dobrej prasy. W Polsce szczególnie głośno było w 2006 r. o niedźwiedziu brunatnym Mago przez siedem lat trzymanym w odosobnionym, betonowym bunkrze we wrocławskim ogrodzie zoologicznym. Dyrekcja nie chciała dopuścić do chowu wsobnego, a nie było wybiegu gwarantującego bezpieczeństwo zwiedzającym. Decyzję o izolacji Mago wydał wieloletni szef ogrodu Antoni Gucwiński – niegdyś prowadzący ze swoją żoną Hanną niezwykle popularny program telewizyjny „Z kamerą wśród zwierząt”. W 2011 r., po wielu procesach, Gucwiński został ostatecznie uznany za winnego znęcania się nad Mago, choć sąd skazał go jedynie na zapłatę 1 tys. zł na rzecz Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Gucwińscy stracili jednak swoje posady (Marek Górlikowski, autor książki „Państwo Gucwińscy”, w wywiadzie dla Gazeta.pl twierdził, że sprawa Mago była jedynie pretekstem do pozbycia się popularnego małżeństwa z zoo przez lokalnych polityków).
Złe warunki przetrzymywania zwierząt to niejedyny zarzut organizacji zajmujących się ochroną praw zwierząt względem ogrodów zoologicznych. Zwracają one też uwagę, że wiele placówek hoduje osobniki, które wcale nie potrzebują ratunku przed wyginięciem. I mowa tu nie tylko o prywatnych przedsiębiorstwach przetrzymujących zwierzęta wyłącznie w celach rozrywkowych. Część ogrodów stosuje podobne taktyki. Wyrazistym przykładem jest hodowla zwierząt – albinosów (np. białych tygrysów czy lwów). Nawet Europejskie Stowarzyszenie Ogrodów Zoologicznych i Akwariów, pilnujące standardów hodowli zwierząt w zoo, uznaje tę praktykę za nieetyczną.
Opinię publiczną nieraz szokowały również doniesienia o śmiertelnych wypadkach z udziałem podopiecznych ogrodów. W 2012 r. wataha wilków zabiła swoją wieloletnią opiekunkę w szwedzkim Kolmården. W 2020 r. syberyjski tygrys odebrał życie pracownicy zoo w Zurychu. W lutym 2021 r. blisko 4,5-tonowa afrykańska słonica śmiertelnie huknęła trąbą mężczyznę zatrudnionego w ogrodzie w hiszpańskim Obregónie.
Do dziś niewyczerpanym źródłem kontrowersji są poczynania pracowników zoo w Kopenhadze. W 2014 r. Marius, dwuletni, zdrowy samiec żyrafy, został tam zastrzelony. Przeprowadzono autopsję (w obecności dzieci), a szczątki rzucono potem na pożarcie lwom. Powód? Osobnik nie pasował genetycznie do hodowanej grupy. Zdaniem pracowników jego kastracja byłaby nieetyczna, bo zwierzę nie mogłoby realizować funkcji prokreacyjnej. Byłoby nieszczęśliwe, więc humanitarnym działaniem miało być zabicie go i wykorzystanie w celach edukacyjnych.
– To faszystowska doktryna prymatu gatunku nad osobnikiem – uważa prof. Andrzej Elżanowski, zoolog i bioetyk. Jego zdaniem dla ogrodów zoologicznych liczą się tylko osobniki gatunków rzadkich. A to należy ocenić jako sprzeniewierzenie się opinii publicznej, która oczekuje od ogrodu zoologicznego wzoru etycznie odpowiedzialnego traktowania zwierząt.
Dla prof. Elżanowskiego przypadek Mariusa to najlepszy przykład na poparcie tej tezy. – Osobniki gatunków częstych w ogóle się nie liczą. Można zrobić z nimi wszystko, zabić albo sprzedać do podrzędnej menażerii – wskazuje zoolog.
Od pracowników ogrodów słyszymy, że nie można oceniać wszystkich ogrodów przez pryzmat działań pojedynczych placówek. Zwracają uwagę, że skandynawskie podejście do hodowli i zabijania zwierząt jest inne niż w naszej części Europy – potomkowie wikingów do dziś polują na narwale, walenie czy niedźwiedzie polarne i publiczna sekcja zwłok zwierzęcia nie jest dla nich niczym szokującym.
Pragmatyzm Skandynawów – w myśl którego „wybrakowane” zwierzę zabiera miejsce osobnikowi, który może lepiej przyczynić się do przetrwania gatunku – nie był zresztą jednorazowy. Niedługo po śmierci Mariusa ta sama placówka zabiła cztery lwy, aby zrobić miejsce dla nowego osobnika. Wówczas tłumaczono, że drapieżnik w sile wieku brutalnie by je zamordował. Nie chciano dopuścić do niekontrolowanego rozlewu krwi.
Wola i pieniądze
Uważa się, że pierwsze menażerie powstały ok. 2500 r. p.n.e. Przez setki lat służyły przede wszystkim rozrywce uprzywilejowanych i stanowiły żywe potwierdzenie bogactwa właścicieli i umiejętności pozyskiwania przez człowieka zwierząt nawet z odległych zakątków świata. W XVIII w. ogrody zaczęły ewoluować, kładąc coraz większy nacisk na poznawanie anatomii oraz zachowań hodowanych osobników. Dziś mają trzy główne funkcje: ochronę zagrożonych gatunków, edukację oraz wspieranie nauki. A co z funkcją rozrywkową? Tej nadaje się – przynajmniej oficjalnie – najniższy priorytet.
Nierzadko pada argument, że publika poznaje zachowania zwierząt w warunkach dla nich kompletnie nienaturalnych. Przedstawiciele ogrodów zoologicznych wcale tego nie ukrywają. Mają to jednak wykorzystywać edukacyjnie, wskazując zwiedzającym, że gdyby nie destrukcyjna działalność człowieka, to zwierzęta wcale nie musiałyby siedzieć w klatkach. Często rzeczywiście niedających szansy na zachowanie ich dobrostanu.
– Zdarza się, że warunki przechowywania zwierząt w zoo są skandaliczne, ale szansa zobaczenia zwierząt na własne oczy może aktywować w niektórych większą chęć lepszego poznania ich biologii i pracy nad metodami ich ratowania – twierdzi prof. Piotr Tryjanowski, kierownik Katedry Zoologii na Uniwersytecie Przyrodniczym w Poznaniu.
– Zwierzęta nie powinny mieszkać w klatkach. Marzę o świecie, w którym ogrody zoologiczne nie będą potrzebne – twierdzi dr Andrzej G. Kruszewicz, ornitolog i dyrektor Miejskiego Ogrodu Zoologicznego w Warszawie. Wyjaśnia, że świat bez zoo to jednak wizja utopijna. Jego zdaniem większość zwierząt, którym w ciągu najbliższych dziesięcioleci grozi wyginięcie, musi być trzymana w ogrodach zoologicznych. Tylko tak może mieć szansę na przetrwanie. Człowiek tak bardzo rozpycha się bowiem w świecie, że stale zajmuje przestrzeń życiową kolejnych zwierząt, budując nową infrastrukturę, wycinając lasy pod uprawy albo tworząc bariery, których zwierzęta nie potrafią przekraczać (np. ruchliwe drogi dla samochodów).
Wzrastająca wiedza pracowników zoo na temat zwierząt skutkuje tym, że coraz częściej udaje im się wyhodować nowe osobniki, nawet gatunków, które wcześniej nie rozmnażały się w niewoli. Czy oznacza to, że nadwyżki zwierząt można próbować introdukować do ich naturalnych siedlisk? Teoretycznie tak, ale to nie takie proste.
– Kilka lat temu pochwaliliśmy się, że w naszym ogrodzie urodził się osiołek somalijski. Niektórzy mówili nam, że co z tego, skoro i tak zdechnie w klatce. To możliwe. Ale czy lepiej byłoby go wypuścić w Somalii, jednym z najbardziej niestabilnych krajów na świecie? – pyta retorycznie dr Kruszewicz. Według niego gatunek lepiej przetrzymać do czasu, aż w kraju będzie względny spokój. Bo pochopne decyzje mogą prowadzić do tragedii.
W latach 90. XX w. Belgowie utrzymywali hodowlę zwierząt w afrykańskiej dżungli. Projekt zakończył się fiaskiem w 1994 r., gdy członkowie plemienia Hutu dokonali ludobójstwa na ludności Tutsi, a przy okazji wybili też wszystkie przetrzymywane przez Belgów zwierzęta. W tym samym czasie na wyspie Bali próbowano wypuścić do natury bardzo rzadkie szpaki balijskie. Ich cena rynkowa wynosiła wówczas 2 tys. dol. Na tyle dużo, żeby banda uzbrojonych zbirów przyjechała je ukraść, przy okazji zabijając dwóch strażników.
– Można i należy szukać nowych miejsc na osiedlenie zwierząt, ale musi być ku temu odpowiednia grupa zdrowych zwierząt, wola rządu kraju, do którego miałyby trafić, oraz dużo pieniędzy do wydania na cel, który wiele osób uważa za niepotrzebny – mówi dr Andrzej Kruszewicz.
Zbieżność wszystkich tych czynników nie jest niemożliwa. Trwają chociażby rozmowy na temat reintrodukcji bażanta annamskiego (który ma się teraz nazywać wietnamskim). Rząd w Hanoi uznał bowiem, że skażona niegdyś przez amerykańską armię defoliantami dżungla odrodziła się na tyle, że można podjąć próbę przywrócenia w niej tych rzadkich ptaków.
Co ważne, nie da się odmówić ogrodom zoologicznym spektakularnych sukcesów w zakresie ochrony zagrożonych gatunków. Wystarczy wspomnieć pandę wielką, którą uratowały przed zagładą, albo żubry czy konie Przewalskiego, które całkiem wyginęły na wolności i tylko zachowane w zoo osobniki pozwoliły na ich reintrodukcję do dawnych miejsc bytowania.
Tym, co budzi wątpliwości ekspertów, jest skuteczność wypuszczania na wolność zwierząt urodzonych w ogrodach zoologicznych. Szacuje się, że naturalnej śmierci dożywa 15–30 proc. takich osobników. Doktor Marianna Szczygielska, badaczka Instytutu Historii Nauki im. Maxa Plancka w Berlinie, mówi, że powodem takiego stanu rzeczy mogą być problemy z przystosowaniem się osobników wypuszczonych na wolność. – Trudno ustalić, czy zwierzęta hodowane od pokoleń mogą być uznawane za dzikie czy w pewien sposób udomowione. Nie do końca wiadomo, czy są one w stanie odpowiednio poradzić sobie z zagrożeniami – wskazuje dr Szczygielska.
Również prof. Andrzej Elżanowski mówi, że skuteczność wsiedlania zwierząt hodowlanych jest bardzo niska. Dotyczy to zwłaszcza drapieżników nieprzystosowanych do życia na wolności.
Szef warszawskiego zoo przyznaje, że uwalnianie hodowanych zwierząt bywa problematyczne, ale z zupełnie innych powodów. Opowiada, że pierwsze wypuszczone konie Przewalskiego masowo zdychały, gdy w Mongolii nadeszła zima, podczas której temperatury sięgały -50 st. C. Po sekcji martwych osobników okazało się, że zwierzęta padały nie ze względu na przenikliwy mróz, lecz z powodu bytującej w ich dziąsłach bakterii. – Drugie pokolenie uodporniło się na nią, a konie Przewalskiego biegają swobodnie po mongolskich stepach. Tak właśnie radzi sobie natura – wskazuje dr Kruszewicz.
Gatunek za jednostkę
Przetrwanie to jedno, ale co z empatią wobec zniewolonych osobników? Wszak w ogrodach zoologicznych hodowane są zwierzęta, które przez swoją inteligencję czy gabaryty bardzo źle znoszą zamknięcie. Mowa choćby o słoniach, delfinach, dużych drapieżnikach, małpach człeko kształtych i większości ptaków. Profesor Elżanowski uważa, że gatunki zwierząt, dla których nie można stworzyć akceptowalnych, spełniających ich potrzeby warunków, po prostu nie powinny być umieszczane w ogrodach zoologicznych. – Bo one tam jedynie wegetują pomiędzy regularnymi posiłkami – wskazuje.
Przedstawiciele zoo twierdzą, że zapewnienie odpowiedniej jakości życia jest dla nich niezwykle ważne. I że cały czas pracują nad udoskonalaniem wybiegów. Jednocześnie podkreślają, że jakość życia jednostek nie jest ważniejsza niż potrzeba zachowania całego gatunku. A nauka dbania o określone rodzaje zwierząt wymaga czasu i zwiększania poziomu wiedzy.
Jako przykład podają gatunek, który znalazł się pod lupą w Wielkiej Brytanii – słonie. Według dra Kruszewicza z hodowlą słoni azjatyckich nie ma żadnego problemu. Rozmnażają się licznie, rzadko cierpi też ich psychika, bo przez większość życia mogą one pozostawać w stadzie. Zupełnie inaczej jest w przypadku słoni afrykańskich. Są one bowiem hodowane w ogrodach zoologicznych od niedawna – od lat 80. XX w. W tamtym czasie słonie na Czarnym Lądzie masowo zabijano (uśmiercano ok. 100 tys. osobników rocznie, w niektórych regionach zginęło 80 proc. populacji). Przedstawiciele ogrodów z całego świata apelowali, aby lokalni mieszkańcy powstrzymali się od wybijania młodych, oferując jednocześnie ich przygarnięcie. Do hodowli trafiły więc niedobitki wyrwane z różnych grup, w różnym wieku, bez przywódców stada. I to – jak twierdzi dr Kruszewicz – odbija się do dziś. Urodzeń jest mało, bo wiele zwierząt jest spokrewnionych. Wciąż brakuje też fachowców zajmujących się tymi słoniami, bo w Afryce nie było sensu się nimi interesować, skoro się je zabijało.
Mówiąc wprost: tak, słonie afrykańskie nie mają w zoo lekko. A zatem czy jest sens je męczyć? Po co?
– Dlatego, że w ciągu ostatnich 40 lat populacja słoni afrykańskich żyjących na wolności spadła dziesięciokrotnie. Nie mamy więc wyboru. Jeśli nie nauczymy się skutecznie hodować tych zwierząt, to w końcu je stracimy – podkreśla dr Kruszewicz. – A że nie jest to łatwe i popełnia się przy tym wiele błędów, to tym bardziej nie można tego zostawiać na ostatnią chwilę – dodaje.
Rzeczywiście nowe plantacje wciąż zabierają słoniom afrykańskim przestrzeń życiową. Zmniejszający się obszar bytowania prowadzi do tragedii – w Botswanie ok. 350 osobników padło po tym, jak piło wodę ze źródła wody skażonego sinicami. Zwierzęta są też wciąż zabijane przez kłusowników ze względu na ciosy.
Remigiusz Koziński, kierownik działu edukacji i promocji w poznańskim ogrodzie zoologicznym, uważa, że w dyskusji na temat ewentualnego zakazu trzymania niektórych zwierząt w ogrodach zoologicznych trzeba kierować się rzetelnymi danymi, a nie emocjami. – Laikom łatwo jest się podpisać pod zakazem hodowli słoni, bo wydają się one bardzo empatyczne i ekspresyjne. Ale zwierzęta te interpretują świat za pomocą innych zmysłów niż człowiek. Bez sensu jest dokonywanie nieprofesjonalnych ocen i dochodzenie do wniosków, że słoń jest smutny albo wesoły – mówi Koziński.
Jego zdaniem rzetelne dane na temat przeżywalności słoni w niewoli można uzyskać tylko wówczas, gdy są przetrzymywane w zbliżonych do siebie warunkach. Tymczasem, szczególnie w przypadku tych zwierząt, warunki bywają bardzo różne. – Niektóre ogrody mają słabą, zabytkową infrastrukturę, która nie przystaje do dzisiejszych standardów, bo słonie mieszkają w ciasnych pomieszczeniach. Tak nie powinno być – mówi Koziński. Jego zdaniem gdyby zwierzęta były przetrzymywane na tak dużym i usianym atrakcjami wybiegu jak w Poznaniu, to ich stan zdrowia poprawiłby się, a kolejne pokolenia miałyby większą szansę zostać wypuszczone na wolność. – Co jest definitywnym argumentem za tym, że ogrody zoologiczne muszą nie tylko myśleć o ochronie gatunkowej zwierząt, lecz także kierować się empatią wobec konkretnych, pojedynczych osobników – uważa Remigiusz Koziński.
Rozwój przez walkę
Oczywiście nie da się odpowiedzieć na pytanie, czy człowiek ma prawo skazywać pojedyncze osobniki na cierpienie w klatce, nawet jeśli miałoby to ostatecznie prowadzić do ochrony całego gatunku. Niewątpliwie jednak zarówno przedstawiciele ogrodów, jak i patrzący im na ręce aktywiści to ludzie głęboko troszczący się o los zwierząt. Ci pierwsi mają mnóstwo zadań, bo zoo trzeba utrzymać, zapewniając nie tylko realizację potrzeb podopiecznych, ale również zwiedzających. I nierzadko trzeba podejmować niezwykle bolesne decyzje. Ci drudzy nie mogą znieść widoku stworzeń smutno patrzących zza krat – i świadomości, że zwierzęta, które w swoim środowisku przemierzałyby olbrzymie terytoria, w zoo są wtłaczane na niewielkie wybiegi, że cierpią stres w związku z innymi niż w naturze bodźcami (obecność człowieka, stałe sąsiedztwo drapieżników). Że niektóre przejawiają zachowania stereotypowe (kiwanie, nieustanne miotanie się wzdłuż ogrodzenia itp.).
W codziennej pracy czasem zapomina się o rozwoju jakości. Remigiusz Koziński uważa, że właśnie dlatego bardzo ważna jest współpraca ogrodów z organizacjami społecznymi. – Bo przy bieżących staraniach o zaspokojenie potrzeb zwierząt możemy coś przeoczyć, czegoś nie zauważyć – mówi. I dodaje, że to m.in. dzięki pracy aktywistów jakość życia zwierząt w ogrodach zoologicznych jest nieporównywalnie wyższa niż chociażby dwie dekady temu. A że często aktywiści i przedstawiciele zoo wchodzą w konflikty? Nikt nie twierdzi, że ratowanie zwierząt jest łatwe. ©℗
Ogrody zoologiczne mają chronić zagrożone gatunki, edukować oraz wspierać naukę. Rozrywce oficjalnie nadaje się najniższy priorytet