Problem z migrantami na polsko-białoruskiej granicy polega na tym, że zderzają się w nim dwa porządki: humanitarno-prawny i obronno-polityczny. Jak w każdym konflikcie wartości, nie da się go rozwiązać bezboleśnie. Na domiar złego, w większości możliwych do zrealizowania scenariuszy korzyści odnosi ten, kto wywołał kryzys: Alaksandr Łukaszenka. Niestety w kulturze zdominowanej przez media społecznościowe pierwszą ofiarą każdej skomplikowanej kwestii są niuanse.
Rządzący i prorządowi komentatorzy dostrzegają tylko jeden porządek. Mają rację, dowodząc, że problem wywołał sztucznie Łukaszenka, który w ten sposób chciał ukarać Zachód za politykę sankcji, ale to tylko część prawdy. Białoruskie władze najpierw kierowały irackich migrantów na Litwę, a gdy ta wzmocniła ochronę granic i pozwoliła funkcjonariuszom na aktywne wypychanie przybyszy z powrotem na Białoruś, zainteresowały się Łotwą i Polską. Nawet umiejscowienie pata pod wsią Usnarz Górny nie jest przypadkowe. Kilkaset metrów stamtąd, po stronie białoruskiej, mieści się strażnica nr 7 wojsk pogranicznych w Rusakach, wyposażona nawet w lądowisko dla helikopterów. Białoruscy funkcjonariusze mają do grupy trzymanych na linii granicznej migrantów kilka minut spacerem.
Bliskowschodnie grupy dyskusyjne są pełne niestworzonych historii, że wystarczy sforsować tę granicę, by mieć otwartą drogę do Niemiec. Gdyby ta wersja okazała się choćby częściowo prawdziwa, za miesiąc moglibyśmy mieć nie setki, lecz tysiące chętnych do przejścia zielonej granicy dziennie. Tego typu informacje szybko się rozchodzą. Gdyby ten szlak okazał się łatwym sposobem na dostanie się do Unii Europejskiej, zachęci do kolejnych śmiałków, żeby go wypróbować. Zgodnie z ustaleniami międzynarodowych dziennikarzy śledczych, państwo białoruskie zarabia na każdym takim chętnym. Jeśli nagle do Polski trafią dziesiątki tysięcy ludzi, nie będzie gdzie ich umieścić. Czy rząd PiS wróci wtedy do dyskusji o relokacji migrantów do innych państw UE? I jak te państwa zareagują, biorąc pod uwagę, jak Warszawa reagowała na takie pomysły w 2016 r.? Tak czy inaczej, 1:0 dla Łukaszenki.
Praktyka wątpliwa prawnie
Praktyka wypychania migrantów już po przekroczeniu granicy jest tymczasem wątpliwa prawnie. Zgodnie z prawem każdy cudzoziemiec, który w jakikolwiek – legalny bądź nie – sposób znajdzie się na terenie Polski, ma prawo poprosić o status uchodźcy. I to nie od decyzji Straży Granicznej zależy, czy Polska taki status (bądź inną formę ochrony) przyzna, czy nie – robi to Urząd ds. Cudzoziemców (UdsC).
Nie ma tu wielkiego znaczenia, że większość migrantów na białoruskiej granicy dotychczas stanowili obywatele Iraku, czyli państwa, w którym wojna się skończyła, a władze nie są szczególnie represyjne – a skoro tak, to nie mogą zostać uznani za uchodźców. To nie strażnicy mają o tym rozstrzygać. Ponieważ najpierw Litwa, a w ślad za nią Polska zaczęły tę zasadę ignorować, łatwo im wytknąć hipokryzję. Pamiętajmy przy okazji, jak często Andrzej Duda tłumaczy zagranicznym słuchaczom, jak ważny dla krajów średniej wielkości w rodzaju Polski jest żelazny prymat prawa międzynarodowego. Znów 1:0 dla Łukaszenki, tylko w innym scenariuszu.
Pat w Usnarzu Górnym wygląda na wojnę nerwów typu „kto kogo”. Albo ulegną Białorusini i zabiorą migrantów z powrotem, albo ulegną Polacy i odwiozą ich do zamkniętych ośrodków, w których będą czekać na decyzję UdsC. Takie sformułowania pojawiają się dość powszechnie. Gdzieś umyka fakt, że przedmiotem tej swoistej gry w cykora są żywi ludzie. Oszukani przez bliskowschodnie mafie Irakijczycy, którym obiecywano łatwą wycieczkę na Zachód, uciekający przed talibami Afgańczycy. Każdy z nich ma swoją, najczęściej dramatyczną historię. Nikt, komu żyje się dobrze, nie wyjeżdża w ten sposób z kraju ojczystego.
Nazywanie ich przez rządowych propagandystów „bronią biologiczną” jest nieludzkie, a jeśli podobna nagonka potrwa, pogłębi nastroje ksenofobiczne, czego byliśmy już świadkami przed pięcioma laty. Białoruski reżim trzyma zarazem kciuki, żeby ktoś umarł na granicy. Tamtejsza propaganda często stosuje figurę „ofiary rytualnej”. Zmarły u polskich bram Irakijczyk, do którego nie dopuszczono lekarzy, byłby hitem białoruskiej propagandy – a w ślad za nią i rosyjskiej – przez kolejne miesiące.
Następne 1:0.
Prawo a status uchodźcy
Prawo międzynarodowe przewiduje jednak także, że ktoś, kto stara się o status uchodźcy, powinien to zrobić na terenie pierwszego kraju bezpiecznego dla siebie. Dla Irakijczyków, przewożonych samolotami do Mińska, nawet gdyby uznać Irak za państwo, gdzie ich życiu lub wolności grozi niebezpieczeństwo, takim krajem byłaby Białoruś. Reżim stosuje brutalne represje wobec opozycji, ale przecież nie wobec cudzoziemców, którym wszystko jedno, kto tam jest prezydentem. Tyle że oficjalne nazwanie Białorusi krajem bezpiecznym dla uchodźców zostanie natychmiast wykorzystane przez łukaszenkowską propagandę. Przekonał się o tym Egils Levits, który po wygłoszeniu takiej frazy trafił na czołówki rządowych portali z Mińska. „Prezydent Łotwy nazwał Białoruś krajem bezpiecznym”. W niuanse propagandyści nie wnikają. Kolejny scenariusz i kolejne 1:0 dla Łukaszenki.
Warto przy tym pamiętać, że odwiecznym celem Rosji – wiernego sojusznika Alaksandra Łukaszenki – jest mnożenie podziałów i konfliktów wewnętrznych na Zachodzie. Unii podzielić się nie udało; działania Litwy, Łotwy i Polski cieszą się jak dotąd wsparciem ze strony Komisji Europejskiej. Na Litwie i Łotwie nie udało się też wywołać znaczących tarć politycznych, choć w Wilnie było blisko. Patrząc na rosnącą temperaturę i spadający poziom debaty o migrantach nad Wisłą, obawiam się, że w tym kontekście 1:0 dla naszych przeciwników przestało już być teoretyczne.