Członkowie Rady Medycznej przy premierze uważają, że należy rozważyć przymus szczepień dla medyków. Pojawił się też pomysł zobowiązania lekarzy, by dzwonili do niezaszczepionych.

Rządzący szukają metody, żeby przed prawdopodobną jesienną falą zachorowań namówić do szczepień jak najwięcej nieprzekonanych. Przymusem postanowili posłużyć się Francuzi: przyjęcie preparatu przeciw COVID-19 wkrótce będzie nad Sekwaną warunkiem wejścia do kina, teatru, centrum handlowego, restauracji, a także dalekobieżnego pociągu czy samolotu. Prezydent Emmanuel Macron zapowiedział także wprowadzenie obowiązkowych szczepień dla pracowników służby zdrowia. Zrobiła to już Grecja. W kwietniu swoich lekarzy zobowiązał do szczepień Rzym: dziś we Włoszech zaczyna się zresztą pierwszy związany z niezgodą na ten przymus proces.
Choć Rada Medyczna uważa, że również w Polsce medycy powinni być obowiązkowo szczepieni, rząd boi się, że wprowadzenie jakichkolwiek nakazów mogłoby być przeciwskuteczne. I że na razie trzeba pozostać przy zachętach.
Jak dowiedział się DGP, w grę wchodzi m.in. zobowiązanie lekarzy rodzinnych, by dzwonili do niezaszczepionych pacjentów. Zapadła już decyzja, że otrzymają dodatkowe wynagrodzenie, jeśli namówią swoich podopiecznych. Jednak rozważany jest także pomysł, żeby był to obowiązek, wprowadzony decyzją administracyjną: za brak telefonu miałby grozić mandat. – Rząd rozważa różne pomysły, których celem jest większe zaangażowanie POZ w akcję szczepień. W grę wchodzi motywacja finansowa, ale myślimy także o innych rozwiązaniach – mówi DGP Michał Dworczyk, pełnomocnik rządu do spraw narodowego programu szczepień.
Zdaniem prof. Roberta Flisiaka, członka Rady Medycznej oraz prezesa Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, jeżeli sytuacja epidemiczna zacznie się pogarszać, to warto byłoby wprowadzić rozwiązania na wzór francuski. – Dobrze, że jakieś kraje już się odważyły – stwierdza prof. Flisiak.
Konstytucjonalista z UW prof. Ryszard Piotrowski ocenia jednak, że decyzja prezydenta Francji to zagrożenie dla praw obywateli, godzące jednocześnie w swobodę działalności gospodarczej. – Gdyby coś podobnego miało być wprowadzone w Polsce, na pewno pojawiłyby się zastrzeżenia natury konstytucyjnej, przede wszystkim takie, czy wprowadzenie obowiązkowych szczepień jest konieczne i czy jest proporcjonalne. Czy dobro, które poświęcamy, w tym wypadku wolność, jest rzeczywiście mniejsze niż dobro, które być może niezbyt skutecznie w ten sposób chronimy, czyli zdrowie publiczne – mówi prawnik.

Szczepionkowy kij i marchewka

Rząd uważa, że dziś największe efekty przy promocji szczepień można osiągnąć w oparciu o POZ-y. Trwają rozważania, na ile to ma być obowiązek, a na ile efekt zachęt finansowych. Na razie nie ma mowy o przymuszaniu obywateli do wkłuć

Jak słyszymy, ostateczne decyzje mogą zapaść w ciągu najbliższych dni. Z jednej strony chodzi o włączenie lekarzy ‒ zarówno tych w publicznych, jak i prywatnych placówkach ‒ w zachęcanie obywateli, głównie w wieku 60+, do szczepień. Z drugiej strony pojawiają się pomysły, by wprowadzić system gratyfikacji finansowych dla podmiotów leczniczych, które osiągną określone wskaźniki.

Nałożenie nowych obowiązków może się odbyć dwutorowo ‒ przez resort zdrowia i wojewodów. W niedługim czasie wszyscy wojewodowie mieliby wydać decyzje administracyjne. Ale ich zakres oddziaływania będzie ograniczony. ‒ Zdecydowana większość niepublicznych zakładów opieki zdrowotnej (NZOZ) to prywatne przedsięwzięcia, w związku z tym decyzje wojewodów nie mogą ich dotyczyć. Dlatego w proces zaangażowany będzie resort zdrowia, który wyda im polecenia na podstawie przepisów covidowych ‒ wyjaśnia nasz rozmówca z rządu.

‒ Teraz mamy letnie rozprężenie, ale przyjdzie jesień i IV fala. I ona w największym stopniu dotknie osoby poniżej 30 lat z uwagi na niski poziom wyszczepienia w tej części populacji oraz grupę 60+, bo tam odsetek zaszczepionych może i jest duży, ale jednak ci, którzy wciąż nie przyjęli zastrzyku, mają niestety największą szansę trafić do szpitala ‒ wskazuje jeden z włodarzy biorących udział w cotygodniowych, rządowo-samorządowych naradach dotyczących Narodowego Programu Szczepień.

Pytanie też, jak zostanie rozstrzygnięta kwestia zachęt finansowych. Co innego decyzja wojewody czy MZ dotycząca promocji szczepień, a co innego gratyfikacja, która powinna być elementem umowy podmiotu leczniczego z NFZ. To wymagałoby aneksowania umowy przez każdy podmiot z NFZ. Jak słyszymy w Narodowym Funduszu Zdrowia, ostateczne decyzje jeszcze nie zapadły, choć rzeczywiście taki pomysł pojawił się w kręgach rządowych. ‒ W piątek przeważały głosy ‒ i to zarówno po stronie rządowej, jak i samorządowej ‒ że to powinny być jednak decyzje administracyjne ‒ opowiada osoba znająca kulisy zeszłotygodniowych rozmów. ‒ Dotąd POZ-y myślały głównie o przywilejach, a nie o obowiązkach. Do tego stopnia, że lekarze wolą dziś pracować w POZ-ach niż w szpitalach. Przecież w umowach podpisywanych z NFZ w ramach programu szczepień zapisany jest obowiązek promocji szczepień, więc o jakich zachętach finansowych jeszcze mówimy? ‒ dopytuje. Osobną kwestią jest, jak weryfikować, czy POZ wykonuje decyzje. Czy przychodnie raportowałyby wykonane telefony czy dokumentowały zwiększenie liczby szczepień, każda z metod ma swoje ograniczenia i komplikuje system.

Samorządowcy kierunkowo poparli plany rządu dotyczące zaangażowania podmiotów leczniczych w promocję szczepień, to jednak nie wszyscy wierzą, że przyniesie to jakiś przełom. ‒ Nie wierzę w moc decyzji administracyjnych w przypadku tak rozproszonego systemu ani w żadne działania polegające na rozdawnictwie w postaci nagród typu 500 zł dla szczepiących się nieletnich czy hulajnogi w loterii. My cały czas promujemy inną, choć trudniejszą drogę, budowania dobrej, merytorycznej wiedzy ‒ mówi Adam Wieczorek, wiceprezydent Łodzi. Jak dodaje, miasto od jakiegoś czasu próbuje promować szczepienia za pośrednictwem lekarzy. ‒ W ramach miejskich POZ-ów mamy ok. 176 tys. pacjentów, z czego ok. 60 tys. to ci w wieku 60+. Za każdym razem gdy przychodzi pacjent do lekarza, a tak średnio dzieje się trzy‒cztery razy w ciągu roku, to na podstawie danych z rejestracji lekarz już wie, czy ma do czynienia z osobą zaszczepioną, czy nie. Wtedy lekarz drąży temat, dopytuje, dlaczego ten ktoś się nie zaszczepił, wyjaśnia wszelkie wątpliwości ‒ opowiada wiceprezydent.

Także w stolicy słyszymy, że pewne działania już są prowadzone. ‒ Nam jest obojętne, czy będzie decyzja rządu, czy nie. W Warszawie robimy to już od kilku tygodni ‒ mówi wiceprezydent Renata Kaznowska. ‒ Nasze POZ-y dzwonią do pacjentów i proponują szczepienia, to duże wyzwanie organizacyjne, ale daje efekty. Wysyłamy również SMS-y do pacjentów POZ. Dzwonimy też do tych, którzy zapisali się na szczepienia, a nie dotarli ‒ dodaje.

Jak przekonują nasi rozmówcy z Rady Medycznej, lekarze nie powinni być przymuszani czy wręcz karani za brak telefonowania do opornych pacjentów. ‒ Na pewno zachęty, a nie przymus. Ale nie płatność za każdy telefon, bo to może prowadzić do nadużyć ‒ mówi jeden z doradców. Również resort zdrowia stoi na stanowisku, że należy wprowadzić zachęty, tym bardziej że to był jeden z elementów porozumienia z czerwca. Nie podwyższono stawki kapitacyjnej (czyli finansowania za pacjentów), ale obiecano, że będą mogli „zarobić” dodatkowe środki dzięki promocji szczepień. Na razie trwa dyskusja, jakie kryteria mogą być zastosowane. ‒ Musi być wzięta pod uwagę skuteczność ‒ mówi nasz rozmówca.

Osobną kwestią jest to, czy do szczepień ‒ przynajmniej w jakimś zakresie ‒ przymuszeni zostaną zwykli obywatele, którzy dotąd nie przyjęli wkłucia. Ma to związek z ostatnimi decyzjami na forum europejskim, m.in. Francji i Grecji, w których szczepienia staną się obowiązkowe dla pracowników służby zdrowia (więcej piszemy o tym w tekście obok). Także w Polsce padł pomysł, żeby tak zrobić. Zyskał niemal jednogłośne poparcie Rady Medycznej, jednak nie została przyjęta żadna oficjalna rekomendacja. Niektórzy mówią, że to najmniej problematyczna grupa: 90 proc. lekarzy i 80 proc. pielęgniarek ma już ochronę.

Od sierpnia we Francji osoby wybierające się do np. restauracji, galerii handlowych czy planujących przejazd pociągiem będą musiały posiadać certyfikat potwierdzający zaszczepienie lub odporność na COVID-19. Czy podobne regulacje mogą pojawić się w Polsce? ‒ Nie ma na razie takich planów ‒ mówi DGP Michał Dworczyk, pełnomocnik rządu ds. programu szczepień.

‒ Na razie chyba rządzący trzymają się koncepcji, by nikogo nie przymuszać. Obecna ekipa bardzo dba o to, by nie podejmować decyzji, które mogą się spotkać z oporem społecznym ‒ ocenia rozmówca znający przebieg rozmów samorządowców z rządem. Ale pojawiają się już pierwsze sygnały, że należy liczyć się z zaostrzeniem polityki szczepionkowej rządu. ‒ Może dojść do sytuacji, że w Polsce będą wdrożone zasady powodujące, aby osoby, które nie są zaszczepione, nie stwarzały ryzyka dla osób zaszczepionych ‒ powiedział we wtorek podczas konferencji prasowej w Łodzi główny inspektor sanitarny Krzysztof Saczka.

Rządzący nie chcą podejmować decyzji, które wywołają społeczny opór