Rząd liczy, że otrzyma akceptację dla Krajowego Planu Odbudowy w połowie lipca.

Polska złożyła do Komisji Europejskiej swój Krajowy Plan Odbudowy (KPO) 3 maja. Stawka jest spora, bo chodzi o wydanie 23,9 mld euro w postaci grantów i 34,2 mld euro preferencyjnych pożyczek (o ile zechcemy po nie sięgnąć). Procedura oceny takiego dokumentu trwa do dwóch miesięcy, chyba że KE stwierdzi, że potrzebuje więcej czasu. Wówczas procedura może potrwać dłużej. Jak na razie nie ma informacji o tym, by polski KPO spotkał się z przychylną oceną KE. – Teoretycznie 3 lipca powinniśmy byli otrzymać odpowiedź. Próbujemy zrobić rozeznanie z Brukseli, ale nie mamy bezpośredniego dostępu do negocjatorów. Gdzieś w rozmowach pojawia się data 16 lipca, ale trudno ją zweryfikować, bo jak dotąd informacja ta nie została ani potwierdzona, ani zdementowana – twierdzi nasz rozmówca z kręgów rządowych. Jak wskazuje, o ostatecznym terminie może przesądzić także kalendarz Ursuli von der Leyen. – Ona osobiście odwiedza państwa członkowskie, którym KE zatwierdziła plany odbudowy – zauważa nasz rozmówca.
Nic dziwnego, że w rządzie są spore oczekiwania odnośnie do dzisiejszego wieczornego spotkania premiera Mateusza Morawieckiego z przewodniczącą KE. Poruszone mają być kwestie KPO i polityki klimatycznej. – Będziemy dyskutować o tym, co jest niezbędne, żeby ta transformacja była z jednej strony zakończona sukcesem, ale z drugiej strony, żeby nie charakteryzowała się wysokimi kosztami społecznymi, a najlepiej, żeby była amortyzowana przez różne programy – stwierdził wczoraj szef rządu. Choć jeden z jego współpracowników zauważa, że kolacja będzie głównie poświęcona sprawom klimatycznym, a atmosfera dotycząca KPO jest dobra i opinię Komisji powinniśmy poznać niedługo.
Jednak nasz rozmówca zbliżony do KE ocenia, że w rozmowach może dochodzić do ucierania się politycznych stanowisk w kwestiach niezwiązanych bezpośrednio z KPO. W tym przypadku to Komisja ma przewagę negocjacyjną, bo to ona zdecyduje o tym, czy i kiedy dostaniemy miliardy euro z Brukseli. – Chodzi o takie sprawy jak spór z Czechami i KE wokół kopalni w Turowie, pewnie też pojawi się sprawa ustawy „anty-TVN” i tradycyjnie już praworządność. Oceniałbym, że jest to spotkanie mające pokazać, która strona jest gotowa gdzie ustąpić – stwierdza nasz rozmówca.
Z wcześniejszych doniesień wynikało, że przedstawiciele Komisji w przypadku polskiego KPO mieli wątpliwości dotyczące m.in. kamieni milowych (wskaźników osiągnięcia poszczególnych celów, na bazie których można byłoby oceniać efektywność KPO i decydować o wypłacie lub przyblokowaniu pieniędzy) czy zapisów sugerujących centralizację szpitali w Polsce (z tych stwierdzeń strona polska miała się wycofać).
Dodatkowy niepokój w ostatnich dniach wzbudziły doniesienia Politico, że KE może zablokować Węgrom ich plan odbudowy wart 7,2 mld euro, uznając, że Budapeszt nie zapewnił wystarczającej ochrony środków europejskich przed korupcją. Wczoraj Komisja wydała komunikat, z którego wynikało, że wciąż nie podjęto decyzji w sprawie węgierskiego KPO. – Jesteśmy w trakcie analizowania ostatnich odpowiedzi Węgier, które otrzymaliśmy w ostatni piątek – podała KE i wskazała, że jeśli ocena będzie wymagała więcej czasu – liczonego w tygodniach, a nie w dniach – to Komisja zaproponuje Węgrom wydłużenie dwumiesięcznego czasu na ocenę KPO.
Na klimat negocjacji z KE może też wpływać konflikt między Ministerstwem Funduszy i Polityki Regionalnej (MFiPR) a niektórymi marszałkami województw. Część z nich ma bowiem wątpliwości dotyczące tego, jak podzielono eurofundusze na lata 2021–2027 pomiędzy regionami. Zwłaszcza że po raz pierwszy w historii naszego członkostwa w UE nie podzielono całej kwoty (28,4 mld euro) według algorytmu. Rząd wyodrębnił 25-proc. rezerwę i rozdzielił ją w drugim rzucie, na podstawie negocjacji ministerstwa z poszczególnymi marszałkami, którzy musieli wykazać, jak chcieliby wydać te środki. Dziś przykładowo marszałek woj. zachodniopomorskiego Olgierd Geblewicz (PO) domaga się ponownego rozdziału rezerwy regionalnej. Nie wszyscy marszałkowie jednak narzekają.
– Pierwotna wersja podziału funduszy europejskich dla regionu obcinała nam aż 500 mln euro w stosunku do perspektywy 2014–2020. To dopiero byłaby katastrofa dla naszego województwa. Ostatecznie udało się wynegocjować kwotę ponad 1,7 mld euro, raczej więc nie będziemy protestować. To także efekt tego, że z rezerwy programowej otrzymaliśmy 500 mln euro – mówi Miron Sycz, również opozycyjny wicemarszałek woj. warmińsko-mazurskiego. – Żadne zasady z Brukseli nie określają podziału rezerwy, to były negocjacje z ministerstwem i wewnętrzna sprawa nas jako państwa członkowskiego – dodaje.
Osoba z resortu funduszy i polityki regionalnej zapewnia, że w negocjacjach z marszałkami chodziło o to, „by nikt nie czuł się pokrzywdzony”. – Zdecydowana większość marszałków rozumie kryteria podziału – zaznacza nasz rozmówca.
Polska obserwuje negocjacje Węgier z KE w sprawie planu odbudowy